Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 73)/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Fałszerz czeków

— Lis wpadł w nasze sidła — rzekł tegoż wieczora Raffles do Charleya Branda. — Nareszcie zemściłem się na nim.
— O co chodzi? O jakim mówisz rewanżu? — zapytał Charley.
— O, to długa historia. Ale muszę ci ją opowiedzieć...
Raffles przysunął swój fotel do fotelu przyjaciela.
— Mniej więcej pięć lat temu spotkałem w pewnym towarzystwie niejakiego hrabiego Czykę. Wkrótce stwierdziłem, że był to jeden z najzręczniejszych w świecie fałszerzy czeków. Urządzał się w ten sposób, że zawierał znajomości z najbogatszymi ludźmi i nawiązywał z nimi korespondencję. W zręczny sposób potrafi wybadać, w jakich bankach ludzie ci mają swoje konta. Zdobywszy tę cenną wiadomość wchodził w kontakt z urzędnikami banków: wyłudzał od nich niezużyte książeczki czekowe. Wypełnienie ich i sfałszowanie nazwisk bogaczy, mających w banku wkłady, było dla niego igraszką. Wstyd mi się przyznać, ale ja sam padłem jego ofiarą. Zabrał mi wówczas czterdzieści tysięcy funtów sterlingów. Byłbym może o tym zapomniał gdyby oszust nie przysłał mi listu pełnego gryzącej ironii. Zaprzysiągłem mu wtedy zemstę. Nareszcie dziś trafiła się okazja do rewanżu. Tym razem trzymam go mocno w ręku!
— Powinieneś raczej jego zaaresztować, a nie Baxtera — rzekł Charley.
— Z Baxterem to zupełnie inna sprawa. Tu chodzi nie o zemstę, a o zwykły żart.
— Czy śledziłeś tego niebezpiecznego ptaszka?
— Nie... Przypadek postawił go na mojej drodze. Mieszka w Brighton w tym samym hotelu, co i my.
— Czy cię poznał?
— Nie. Profesor Conte nie przypomina niczym młodego, niefrasobliwego lorda, którego znał ongiś...
— Zaciekawiasz mnie. Któż to taki?
— Mister Manning.
— Mister Manning? — To niemożliwe! To musi być jakiś kawał.
— O nie...
Charley zamilkł i zamyślił się.
— Rozumiem wszystko — rzekł po chwili. — Jego zamiłowanie do autografów staje się zupełnie zrozumiałe. Biedni ludzie, którzy z całym zaufaniem dawali mu swe podpisy, stawali się jego ofiarami...
— Oczywiście... Pretekst był doskonały. Pozuje na starego maniaka, wspomina często o swym wielkim majątku i olbrzymiej kolekcji autografów i nikt nie odmawia swego podpisu... Następnie dowiaduje się, gdzie ofiara ma swe konto czekowe i... inkasuje gotówkę.
— To nie do wiary — mruknął Charley.
— Zapewniam cię, że to prawda... W tej chwili uzyskałem nowe dowody: telefonowałem do Banku Angielskiego... Zapytałem się, czy nie zjawił się tam niejaki pan Manning i nie przedstawił czeku z podpisem sir Artura Perkinsa. Otrzymałem, oczywiście, odpowiedź twierdzącą..
— Co zamierzasz robić?
— Każę go zaaresztować
— Ale kto to uczyni? Baxter sam jest więźniem.
— I o tym pomyślałem. Dlaczego nie miałbym sprawić tej przyjemności naszemu przyjacielowi Marholmowi? Wyślę mu natychmiast telegram.

Następnego ranka pieniącego się z wściekłości Baxtera zapakowano do pociągu i pod eskortą czterech detektywów odesłano do Londynu. Prawie równocześnie na dworzec w Brighton wjechał pociąg londyński, wiozący Marholma wraz z sześciu najzdolniejszymi detektywami. Marholm otrzymał telegram Rafflesa i natychmiast udał się osobiście na miejsce, aby zaaresztować oszusta.
Raffles wiedział, że pociąg Marholma przybywa do Brighton około godziny ósmej. Przed tym więc zainscenizował wszystko, co było potrzebne do ujęcia oszusta. Około godziny siódmej zameldował się u Manninga. Amerykanin wstał już i na jego widok udał zachwyt. Zaprosił miłego profesora, aby razem z nim zjadł śniadanie. Rafflesowi zaprosiny te były szczególnie na rękę.
— Siadajcie, drogi profesorze... Czemu zawdzięczam pańską miłą wizytę?
Raffles uśmiechnął się tajemniczo i nachylił ku swemu rozmówcy:
— Chodzi o sprawę olbrzymiej doniosłości, panie Manning.
— Hm... Czy mógłby pan wyrazić się trochę jaśniej?...
Raffles zamilkł i utkwił bystre spojrzenie w twarzy oszusta.
— Chodzi o pewien czek, panie Manning, którego starzejąca się wdówka nie podpisała z całą pewnością... — rzekł akcentująć każde słowo.
Amerykanin nie spodziewał się tak wyraźnej napaści: zbladł, następnie zaczerwienił się i zupełnie stracił pewność siebie... Zimne spojrzenie Rafflesa utwierdzało go w przekonaniu, że sprawa przedstawiała się poważnie. Przegrał... Odkryto go! Nic gorszego nie mogło mu się przytrafić.
— Wczoraj był pan w Banku Angielskim i zainkasował pan czek na sumę 20,000 funtów sterlingów. Czek ten podpisany był przez panią Grayson.... Pani Grayson domaga się, aby natychmiast zechciał pan wpłacić tę sumę na moje ręce. Poleciła mi zlikwidować jak najprędzej tę przykrą historię. Oczywiście, po tym wypadku nie chce więcej oglądać pana na oczy.
Mister Manning wstał jak automat, wyjął portfel i drżącą ręką wyjął z niego dwadzieścia banknotów po tysiąc funtów.
Raffles przeliczył je i schował do kieszeni.
— Proszę przyjąć ode mnie dobrą radę: niech pan natychmiast opuści ten hotel — rzekł.
Wyszedł z pokoju bez słowa pożegnania. Gdy był już na korytarzu prowadzącym do jego pokoju, do uszu jego doszedł odgłos rozmowy.
— Jaki jest numer pokoju pana Manninga? — pytał jakiś głos.
Raffles poznał głos Marholma.
— Numer trzysta jedenasty, — odparł służący przerażony powtórnym najazdem policji na hotel, cieszący się dotąd nienaganną reputacją.
Po wyjściu Rafflesa Amerykanin rzucił się do pakowania waliz. Czuł, że ziemia pali mu się pod stopami. Nie zdążył jednak dokończyć pakowania, gdy usłyszał gwałtowne dobijanie się do drzwi. Zastanawiał się co dalej robić. W tej samej chwili drzwi otwarły się gwałtownie i do pokoju wpadł Marholm wraz ze swymi ludźmi.
— W imieniu prawa, aresztuje pana, Johnie Rafflesie! — zawołał Marholm.
Mister Manning stanął jak wryty. Ludzie Marholma rzucili się na niego i założyli mu kajdanki.
Zobojętniały na wszystko, Manning opadł bezwładnie na krzesło.
— Otrzymałem dziś telegram z zawiadomieniem, że jest pan prawdopodobnie jednym z wielu oszustów, podających się za Rafflesa — rzekł Marholm. — Oczywiście, nie jest pan prawdziwym Rafflesem, ale dość udanym sobowtórem. A teraz zrewidujemy pańskie walizy.
Policjanci rzucili się do otwartych waliz. Jedna z nich wypełniona była do połowy książeczkami czekowymi, pochodzącymi z najrozmaitszych banków. Obok nich leżały stosy kartek, z podpisami napotykanych przez Manninga ludzi.
Marholm kazał spakować wszystko to, co mogło by ewentualnie stanowić dowód rzeczowy w sprawie i udał się do dyrektora hotelu, aby zawiadomić go o niezwykłym aresztowaniu. Największa jednak niespodzianka oczekiwała Marholma, gdy nazajutrz przybył do Scotland Yardu.
Otoczony czterema detektywami i zakuty w kajeter ny, do gabinetu wszedł Baxter.
— Niech pan inspektor nie zwraca nań uwagi — rzekł jeden z policjantów. — To zacięta sztuka i wypiera się wszystkiego... Od chwili zaaresztowania jest we wściekłym humorze!
— Rozumiem — odparł Marholm ze śmiechem.
Natychmiast po ustaleniu tożsamości, Baxter został zwolniony. Zajął swe zwykle miejsce za biurkiem i spojrzał spodełba na Marholma.
— Co to za spacery urządzacie sobie? — wrzasnął. — Czy tak wygląda wasze urzędowanie?
— Proszę mi wybaczyć, szefie... Dopiero przed chwilą dowiedziałem się o tym, że został pan przez omyłkę zaaresztowany jako Raffles... Byłem w Brighton gdzie zaaresztowałem innego Rafflesa...
— Co takiego? W Brighton? Przecież dopiero stamtąd wracam... Tam spędzałem mój urlop! Nigdy nie zapomnę tego komisarza policji z Brighton! Takich ludzi powinno się zamykać w domu wariatów. Jakże można było wziąć mnie za Rafflesa? Czy jestem do niego podobny?
Marholm uśmiechnął się ironicznie, myśląc o tym, jak bardzo w rzeczywistości inspektor różni się od Rafflesa.
— Co was sprowadziło do Brighton?
— Mówiłem już panu... Zaaresztowałem tam innego Rafflesa... Jest to oszust od dawna poszukiwany przez policję. Będę go miał zaszczyt zaraz panu przedstawić.
Otworzył szeroko drzwi i wprowadził Manninga, który z kajdankami na rękach oczekiwał w przed pokoju na swa kolej.
Inspektor Baxter nie zapomniał jeszcze ironicznego śmiechu, którym przywitał go Amerykanin poprzedniego dnia.
Ostro zabrał się do jego przesłuchania. Zapytał go przede wszystkim, co zrobił z sumą, którą podjął z konta pani Grayson.
Manning zgodnie z prawdą opowiedział mu cały przebieg rozmowy z profesorem Conte. Wyjaśnił, że zwrócił profesorowi pełną sumę, na którą opiewał czek.
Baxterowi przyszła myśl, że znalazł sposób odzyskania względów majętnej wdowy.
— Mam wrażenie, że nie obejdziemy się tu bez przesłuchania pani Grayson w charakterze świadka — rzekł zwracając się do Marholma.
— Słuszna myśl — odparł Marholm.
— Poślijcie więc detektywa jo Brighton i każcie mu sprowadzić tu natychmiast panią Grayson i profesora Conte. Detektyw wyjaśni im powody, które skłoniły mnie do wezwania ich na policję.
Następnego ranka pani Grayson, w towarzystwie detektywa przybyła do Scotland Yardu. Miała na sobie wszystkie klejnoty i lekkim krokiem sunęła przez sale i korytarze policyjnego gmachu. Profesora Conte nie było u jej boku. Pani Grayson wyjaśniła, że profesor został wezwany wczoraj wieczorem nagle do Paryża. Nie wspomniała jednak ani słowem o odzyskaniu 20.000 funtów, które profesor Conte odebrał dla niej od Manninga. Baxter zapytał ją, czy otrzymała tę sumę. Pani Grayson spojrzała na niego ze zdumieniem. Baxter powtórnie zadał jej to samo pytanie: Wówczas czcigodna dama wpadła w wściekłość... Jest milionerką i kobietą uczciwą — mówiła. — Nigdyby nie pozwoliła na to, aby jej starsi panowie w rodzaju profesora Conte robili prezenty z dwudziestu tysięcy funtów...
Tym razem Baxter spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Kto mówi o prezentach, droga pani? — Chodzi o zwrot sumy, którą profesor odebrał z pani polecenia od rzekomego pana Manninga... Padła pani ofiarą oszustwa.
Zdumienie jej było szczere i Baxter zrozumiał, że biedna kobieta nie ma o niczym pojęcia. Opowiedział jej przeto, jak to profesor Conte ustalił, że milioner Manning jest znanym oszustem Czyką, jak to Czyka sfałszował jej podpis na czeku i podjął z jej konta dwadzieścia tysięcy fumów. Na szczęście, ujęty w porę, Czyka zwrócił profesorowi Conte podjętą przez niego sumę i dzięki temu pani Grayson nie poniosła żadnej straty...
Tutaj zacna wdowa nie wytrzymała i przerwała inspektorowi potok jego wymowy.
— Nigdy nie rozmawiałam na ten temat z profesorem Conte i nie upoważniałam go do podjęcia pieniędzy. Uważam go zresztą za skończonego gentlemana i nie chciałabym, aby nazwisko jego zostało wmieszane do tej sprawy.
— Gdzież więc się podziały pieniądze? — zapytał Baxter.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi: dyżurny policjant przyniósł list adresowany do Baxtera.
Inspektor rozdań kopertę. Twarz jego stała się purpurowa, następnie zaś weszła w odcień lekko fioletowy:
List zawierał treść następującą:
„Drogi inspektorze.
Dowiedziałem się z prawdziwą przyjemnością, że został Pan wypuszczany na wolność, co umożliwi Panu staranie się o rękę tej starej czarownicy, zwanej panią Grayson.
Oszust Manning wręczył mi 20.000 funtów, które zaliczyłem sobie na poczet sumy, którą mi ongiś zabrał w podobny sposób.
Nie wątpię, że zachował Pan dla mnie uczucie wdzięczności: ostatni mój wyczyn stanowi barwną ilustrację do raportu złożonego przez Pana Jego Ekscelencji Premierowi. Czy nie zaaresztował Pan fałszywego Rafflesa? I czy sam nie został Pan zatrzymany zamiast prawdziwego?
Proszę przyjąć wyrazy prawdziwego szacunku, od Pańskiego przyjaciela z okresu wakacyj

profesora Conte, alias Johna C. Rafflesa“

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.