Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 73)/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Baxter pisze list miłosny

— O wakacje! O cudne dni wypoczynku! — śpiewał radośnie Marholm każdego ranka, przybywając do biura.
„Pchła“ cieszyć się z nieobecności Baxtera, który działał mu na nerwy. Od czasu jego wyjazdu Marholm przychodził do biura punktualnie w pół godziny po rozpoczęciu urzędowania. Tego ranka wesoły i wypoczęty przekroczył o zwykłej porze progi głównej kwatery policji. Nie spostrzegł, że koledzy, napotykani na korytarzu, dają mu jakieś ostrzegawcze znaki.
Marholm otworzył drzwi gabinetu i okrzyk przerażenia zamarł na jego ustach.... Biedny sekretarz odskoczył w tył, lecz było już za późno.
Inspektor Baxter runął na niego, wymyślając głośno.
Widząc, że ucieczka jest niemożliwa, Marholm wszedł do gabinetu i uprzejmie przywitał swego szefa.
— Co to ma znaczyć? — Czy wiecie, która godzina? — grzmiał Baxter.
— Oczywiście, szefie — odparł, odzyskując pewność siebie. — Pełniąc zastępczo funkcje szefa, mam prawo rozpoczynać urzędowanie o tej samej porze, co on...
Inspektor zagryzł wargi.
— Chcecie przez to powiedzieć, że jestem niepunktualny?
— Tego nie powiedziałem. Stwierdzam jedynie, że jest dokładnie ta sama godzina, o której pan zazwyczaj przybywa do biura. Sądziłem, że jest to zgodne z regulaminem.
— Wasza bezczelność przekracza wszelkie granice — zaperzył się Baxter. Gdybym nie obawiał się, że rozmowa z wami zatruje mi humor na resztę mego urlopu byłbym wam powiedział kilka słów prawdy.
— Bardzo proszę... Nie wolno jednak panu zapominać, że nie pełni pan chwilowo służby. Aż do momentu zakończenia pańskiego urlopu, ja tutaj wydaję rozkazy! Jeśli ma pan do mnie interes, proszę wyjść i zameldować się na korytarzu u dyżurnego policjanta.
— Jestem poważnie zaniepokojony, Marholm... Robicie wrażenie nienormalnego... Ja miałbym się meldować do was?
— Oczywiście — odparł „Pchła“ — urzędnik na urlopie nie jest urzędnikiem. Jest to osoba prywatna, po prostu: interesant... Dlatego też proszę, aby zechciał pan wyjść z biura i nie przeszkadzać mi więcej.
— Dość żartów, Marholm... Powinniście wiedzieć, że jeśli tu jestem w czasie urlopu, to muszę mieć jakiś ważny powód.
— Tak, już o tym pomyślałem... Ciekaw tylko jestem, dlaczego nie przybył pan wcześniej? Tak skrupulatny urzędnik, jak pan...
Baxter nie zauważył ironii w głosie Marholma.
— Macie zupełną rację, Marholm. — Nie chwaląc się, uważam się za jednego z najlepszych funkcjonariuszy w państwie. Posłuchajcie mnie: mam niewiele czasu, chodzi mi o małą przysługę z waszej strony.
— Doskonale — odparł „Pchła“. — Siadajcie i mówcie, o co chodzi.
Usiadł na miejscu, zajmowanym zazwyczaj przez Baxtera, założył nogę na nogę i zapalił krótką fajkę.
— Wypaliliście całe pudełko cygar, które wam podarowałem przed wyjazdem?
— Były tak podle, że posiekałem je na tytoń i używam tego tytoniu do fajki.
— Trudno wam dogodzić. Cygara te palę od szeregu lat...
— Nic też dziwnego, że w naszym biurze panuje tak okropne powietrze.
Baxter nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili zadzwonił telefon. Marholm podniósł słuchawkę.
— Tu inspektorat policji w Scotland Yardzie. Kto mówi? — zapytał.
— Chciałbym wiedzieć, czy inspektor Baxter znajduje się obecnie w Scotland Yardzie — zapytał jakiś daleki głos.
Telefonował komisarz policji z Brighton.
— Tak — odparł „Pchła“. — Inspektor Baxter jest w swym gabinecie.
Baxter aż poderwał się z krzesła. Jak tygrys rzucił się na Marholma i potrząsając nim, zawołał:
— Cóżeście zrobili najlepszego? Wiecie przecież, że jestem na urlopie.
Marholm odłożył słuchawkę:
— Jest pan wprawdzie na urlopie, ale tym niemniej siedzi pan tuż obok mnie.
— Utrapienie z tym człowiekiem... Kto dzwonił?
— Nie wiem. Może pański wuj?
— Nie mam żadnego wuja...
— W tak m razie musiało zajść jakieś nieporozumienie: w dniu pańskiego wyjazdu ktoś telefonował do biura, pytając o pana. Jegomość ten podał się za pańskiego wuja...
— To jakiś kawał. Może któryś z przestępców chciał wybadać, czy jestem w Londynie. Kto to mógł być?
— Źle pan zrobił, nie dając mi mówić. Byłbym się zapytał... Teraz już zapóźno.
Baxter włożył obie ręce do kieszeni i spojrzał na Marholma z wyrzutem.
— Już ja się z wami porachuję...
— Chciałbym, szefie, aby mi pan nie przerywał w pracy. Mam sporo zaległości, które pozostały jeszcze z czasów pańskiego urzędowania...
Wyraz twarzy Baxtera złagodniał. Zakaszlał z zakłopotania kilka razy, splunął na podłogę i zaczął z wahaniem:
— Wiecie dobrze, Marholm, że zawsze byliśmy jak najlepszymi przyjaciółmi...
— Tu cię boli — szepnął do siebie Marholm. — Znam na pamięć tę piosenkę... Ciekaw jestem, z jaskiej opresji mam go znowu wyciągnąć?
— Ze względu na łączące nas więzy przyjaźni postanowiłem zwrócić się do was z prośbą o wyświadczenie mi pewnej przysługi. Wiecie, że niezbyt mocny jestem w literaturze... Otóż chodzi o napisanie pewnego bardzo subtelnego listu...
— Jestem do pańskiej dyspozycji, szefie — odparł Marholm.
— Morowy z was chłop... Papier listowy i kopertę już kupiłem.
— Do licha! — zaklął Marholm na widok różowego papieru. — Czy to list miłosny?
— Zgadliście Marholm... Poznałem pewną wdowę, milionerkę... Wszystko przemawia za tym, że wkrótce zgodzi się ona zostać moją żoną. Mógłbym wówczas rzucić służbę, a wy zostalibyście szefem Scotland Yardu.
— Rozumiem... Mam napisać za pana list miłosny. Słucham, niech pan dyktuje!
Baxter zapalił cygaro i począł nerwowo przechadzać się po biurze.
— Piszcie: „O pani, którą kocham! Istoto najcudniejsza na święcie...“
Nagle zatrzymał się. Na tym fantazja jego wyczerpała się. Minuty upływały za minutami. Marholm zdrzemnął się z lekka...
— Jeśli dalej będzie pan dyktował w tym samym tempie, skończymy późnym wieczorem — rzekł.
— Macie rację, Marholm. Niełatwa to praca wyrazie swoje uczucia.
— Uczynię to za pana. Zredaguję list, a pan go tylko przejrzy.
Baxter ucieszył się, że ta rozsądna propozycja wyszła z ust Marholma, nie zaś od niego.
— Bardzo chętnie... Sądzę, że sobie z tym poradzicie lepiej ode mnie.
— Dobrze — odparł „Pchła“. — Proszę zostawić mnie przez pięć minut w spokoju.
Pióro Marholma ze zgrzytem poczęło przesuwać się po papierze.
— Niech pan posłucha tego, co napisałem:
„O Pani, gorąco przeze mnie ukochana!
Słońce jest chłodniejsze od ognia, który płonie w mym sercu! Chciałbym, jak pies, leżeć u Twych stóp i machać z radości ogonem. Byłbym szczęśliwy, gdybym ujrzał w Twych oczach, błyszczących jak gwiazdy, odpowiedź na mą wierną miłość. Kocham Ciebie, o Pani!
„Pchła“ przerwał, spoglądając pytająco na Baxtera.
— Prawdziwy z was geniusz, Marholm... Ten list to czysta poezja... Jakże piękne jest to porównanie do psa!
— Niechże pan wysłucha do końca.
„O Ukochana Moja! Marzę o chwili, kiedy będę mógł zamknąć Cię w swych ramionach.. Jeśli nie zgodzisz się należeć do mnie, życie moje pozbawione zostanie wszelkiej wartości. W niepokoju czekam odpowiedzi na me gorące wyznanie. Wierny Ci na całe życie
James Baxter
Inspektor Policji“.
Baxter chwycił list, włożył go do kieszeni i z radości ucałował Marholma w oba policzki. Ubrał się szybko i opuścił biuro.
— Czas już wielki, aby nasz przyjaciel Raffles wylał mu trochę zimnej wody na głowę — szepnął do siebie Marholm po wyjściu szefa. — Zupełnie oszalał ten stary! Jestem najmocniej przekonany, że wplątał się znów w jakąś głupią aferę, z której będę go musiał wyciągać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.