Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 73)/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Raffles przy pracy

Raffles wszedł natychmiast do pokoju Charleya Branda.
Rzekomy sir Perkins siedział w fotelu i wskazał przyjacielowi miejsce obok siebie.
— Czy mógłbyś mi wyjaśnić tajemnicę zniknięcia pierścienia? — zapytał Charley.
— Oczywiście — odparł Raffles — nie przypuszczam, abyś przez chwilę wierzył w jego zaginięcie, skoro ja trzymałem go w swym ręku?
— Znam cię zbyt dobrze i wiem, że nie dopuściłbyś do tego... Mimo to nie rozumiem tego, co zaszło...
— Zwykła sztuka magiczna — odparł Raffles z uśmiechem. — Cały sekret polega na dużej zręczności palców i na nitce, uwiązanej do pierścienia, w ten sposób, aby nikt jej nie mógł dostrzec.
— A więc ty masz ten pierścień?
— Nie, nie mam go...
— Nie masz pierścienia?
Charley spojrzał na swego przyjaciela z niedowierzaniem i obawą.
— Zapewniam cię, że nie mam pierścienia.
— Któż go może mieć zatem?
— Nie mówiłem bynajmniej, że zginął... Bądź spokojny. Użyłem go dla wypłatania złośliwego figla naszemu Baxterowi. Zapomniałeś o moim celu: muszę dowieść światu, że John Raffles istnieje i jest jeden na święcie.
— Na czym polega ten figiel?
— Nigdy nie zgadniesz — odparł lord Lister z uśmiechem. — Wyobraź sobie, że pierścień znajduje się właśnie u niego...
— Nie żartuj. Nigdy w to nie uwierzę.
— A jednak to prawda, drogi Charley. Będziemy świadkami zabawnych scen... Zapewniam cię, że inspektor Baxter zachowa o tym urlopie niezatarte wspomnienia. Popamięta, jak to przyjemnie wpaść w ręce Rafflesa, po tym, jak się szarpało jego dobrą opinię.
Raffles nacisnął guzik od dzwonka. Natychmiast nadbiegł sam dyrektor hotelu.
— Zechce mnie pan wysłuchać dyrektorze — rzekł Raffles. — Stała się tu rzecz bardzo przykra. Nie rozgłaszaliśmy jej dotychczas przez wzgląd na reputację hotelu, ale pan musiał już prawdopodobnie o niej słyszeć... W czasie obiadu zginął bezcenny pierścień należący do mego przyjaciela.
— Tak, słyszałem o tym.
— Moje zainteresowania grafologiczne dały mi bardzo duże doświadczenie w dziedzinie kryminologii. Muszę więc zwrócić panu uwagę, że bawiący tu osobnik, podający się za inspektora Baxtera, nie jest wcale inspektorem Baxterem. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest to znany policji awanturnik — John C. Raffles.
— Na Boga! — zawołał z przerażeniem dyrektor hotelu.
— Zechce pan zachować o tym fakcie jak najdalej idącą dyskrecję. Proszę tylko wezwać komisarza miejscowej policji na jutro rano do hotelu. Jestem prawie pewien, że ów rzekomy inspektor ukradł pierścień. Niech się pan postara za pośrednictwem służby lub też detektywa, stacjonującego w hotelu, przeszukać ubrania oraz walizki tego człowieka.... Mam wrażenie, że odnajdzie pan pierścień... Mój przyjaciel przeznacza dla znalazcy poważną nagrodę. Tylko jedna uwaga: jeśli znajdzie pan pierścień u owego oszusta, ani słowa o tym nikomu, zanim nie rozmówię się z komisarzem policji... Wyjaśnię panu dlaczego. Jak panu wiadomo, za głowę Rafflesa wyznaczona jest poważna nagroda. Jeśli Raffles poweźmie najmniejsze podejrzenie, że domyślamy się prawdy, wymknie się z naszych rąk, a wówczas trzeba się będzie pożegnać z nadzieją otrzymania premii.
Dyrektor ukłonił się z szacunkiem i wyszedł z pokoju.
— Winszuję ci, Edwardzie... W ładną historię wkopałeś biednego Baxtera.
— Trudno... Mógł nie kłamać tak bezczelnie i nie opowiadać, że pod moim nazwiskiem kryje się cała plejada złoczyńców.

Baxter tymczasem w zdenerwowaniu spacerował po swoim pokoju. Myśli jego uparcie błądziły dokoła osoby pani Grayson. Opadły go wątpliwości, czy sprawa jego małżeństwa jest na dobrej drodze. Przypomniał sobie, że miał napisać do niej list z oświadczynami.
Usiadł za biurkiem i począł się zastanawiać. Łatwiej jednak było powziąć postanowienie, niż je wykonać. Inspektor nigdy nie odznaczał się zdolnościami pisarskimi. Zredagowanie najprostszego raportu przekraczało zawsze jego zdolności. Dlatego też wziął sobie do pomocy Marholma, jako sekretarza.
Ale co tu począć bez Marholma? Nagle wspaniała myśl przyszła mu do głowy. Wyjął z walizy rozkład jazdy i stwierdził, że o godzinie czwartej nad ranem ma z Brighton pociąg do Londynu. Mógłby zjeść w pociągu śniadanie, udać się następnie do Scotland Yardu, gdzie Marholm zredagowałby mu planowany list miłosny a następnie około południa byłby już z powrotem w hotelu.
Pogrążony w myślach zapalił grube cygaro i usiadł przed kominkiem w wygodnym fotelu. Nagle błogi wyraz malujący się na jego twarzy ustąpił uczuciu przerażenia. Otworzył usta i począł wpatrywać się w kwiaty na dywanie. Cygaro wypadło na ziemię i potoczyło się daleko... Inspektor powoli począł wyjmować coś z kieszeni. Był to pierścień, zgubiony przez sir Perkinsa. Inspektor z osłupieniem przyglądał się olśniewającemu kamieniowi. W żaden sposób nie mógł zrozumieć, skąd pierścień znalazł się w jego kieszeni. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie i zastał go przyglądającego się pierścieniowi, wziąłby go niezawodnie za złodzieja.
Najprościej byłoby wyjść, odnaleźć sir Perkinsa i zwrócić mu pierścień z wyjaśnieniem, że znalazł go przypadkiem w kieszeni swych spodni. Zegar wskazywał jednak godzinę drugą: nie mógł budzić śpiącego człowieka o tej porze. Baxter postanowił, że nazajutrz, gdy sir Perkins tylko wstanie, uda się do niego i zwróci mu klejnot. Począł się zastanawiać co zrobić z pierścieniem do tego czasu? W każdej chwili mógł ktoś wejść... i ukraść pierścień z jego pokoju. Postanowił więc zachować go przy sobie. Kieszeń od spodni nie wydawała mu się zbyt pewną kryjówką. Zdecydował się wreszcie zawiązać pierścień w róg chusteczki, a chusteczkę schować do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Zadzwonił na służącego, obstalował herbatę i oświadczył, że ma zamiar wstać przed godziną czwartą, gdyż wybiera się na wycieczkę.
Nie chciał rozgłaszać wiadomości o swej podróży do Londynu.
Następnego ranka około godziny dziesiątej, Raffles zgłosił się do dyrektora hotelu i zapytał, co się dzieje z Baxterem. Dyrektor oświadczył mu, że rzekomy inspektor opuścił hotel o godzinie czwartej nad ranem, udając się na przejażdżkę po morzu. Korzystając z jego nieobecności dyrektor polecił przeszukać jego walizy, ale nic nie znalazł. Na wszelki wypadek zawiadomił o wszystkim komisarza policji w Brighton, który miał wkrótce przybyć do hotelu.
Raffles skierował się następnie do pokoju Charleya Branda. Zastał go podczas śniadania. Zaledwie zdążył się z nim przywitać, gdy do pokoju wszedł dyrektor, oznajmiając o przybyciu komisarza policji Turkinga.
Był to mężczyzna lat około sześćdziesięciu. Raffles przyjrzał się jego inteligentnej twarzy i przyszedł do wniosku, że tego człowieka nie należy lekceważyć.
— Chodzi nam o bardzo poważną sprawę, panie komisarzu — rzekł Raffles. — Słyszał pan zapewne o niebezpiecznym przestępcy, Johnie Rafflesie, zwanym również Tajemniczym Nieznajomym?
Oczywiście...
— Doskonale... Czy pozwoli pan zadać sobie jedno pytanie? Czy zna pan inspektora Baxtera ze Scotland Yardu?
— Osobiście, nie...
Raffles czekał tylko na tę odpowiedź. Pragnąc się jednak jeszcze bardziej upewnić, zapytał:
— Czy pomiędzy pańskimi podwładnymi istnieje ktoś, znający osobiście Baxtera?
— Nie. Nie sądzę...
W tej chwili do pokoju wszedł po raz wtóry dyrektor hotelu. Zbliżył się do Rafflesa i z zakłopotaną miną szepnął mu cicho da ucha:
— Jeden z naszych ludzi widział dzisiaj rzekomego inspektora Baxtera, jak wsiadał do pociągi londyńskiego.
— Doskonale, przyjacielu, bardzo panu dziękuję...
W jednej chwili plan Rafflesa był gotów.
— Musimy natychmiast dowiedzieć się, czy inspektor Baxter jest w Londynie — rzekł do komisarza. — Jeśli prawda, w takim razie zyskamy dowód, że oszust podający się tutaj za inspektora jest zwykłym przestępcą.
— Oczywiście...
— Moim zdaniem mamy tu do czynienia z od dawna poszukiwanym przez policję Johnem C. Rafflesem.
Na twarzy komisarza odmalowało się zdumienie.
— To byłoby nadzwyczajne — odparł po chwili. — Cieszyłbym się, gdyby mnie przypadł w udziale zaszczyt zaaresztowania Rafflesa.
— Będzie to zależało od pańskie dobrej woli, komisarzu, i od tego, czy zechce się pan zastosować do moich instrukcji. Jestem grafologiem i z tej racji bytem dość często w kontakcie z przestępcami. Może pan mieć do mnie pełne zaufanie...
— Oczywiście, profesorze...
— Szczęście nam sprzyja, komisarzu. W tym hotelu mieszka niejaka pani Grayson, amerykańska milionerka, którą Raffles, a raczej rzekomy inspektor Baxter, interesował się niezmiernie. Sądząc z pozorów, osobnik ten zamierzał poślubić tę majętną wdówkę. Jest to okoliczność, która ułatwi nam schwytanie bandyty. Chwilowo Rafflesa nie ma w hotelu, ale wróci niezawodnie. Musi więc pan wraz ze swymi ludźmi trzymać się w pogotowiu i czekać na mój znak. Gdy panów zawezwę, wkroczycie natychmiast i zaaresztujecie go z miejsca. Tylko nie dajcie się speszyć jego oświadczeniom i dokumentom: pewien jestem bowiem, że sprytny Raffles zaopatrzył się we wszystkie potrzebne mu papiery.
— Dziękuję za ostrzeżenie, profesorze. W żadnym wypadku nie dam się wystrychnąć na dudka.
— Musimy przede wszystkim sprawdzić, czy Baxter jest w Londynie — odparł Raffles.
Skierowali się w stronę kabiny telefonicznej, aby połączyć się ze Scotland Yardem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.