Strona:PL Lord Lister -73- Zemsta włamywacza.pdf/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Utrapienie z tym człowiekiem... Kto dzwonił?
— Nie wiem. Może pański wuj
— Nie mam żadnego wuja...
— W tak m razie musiało zajść jakieś nieporozumienie: w dniu pańskiego wyjazdu ktoś telefonował do biura, pytając o pana. Jegomość ten podał się za pańskiego wuja...
— To jakiś kawał. Może któryś z przestępców chciał wybadać, czy jestem w Londynie. Kto to mógł być?
— Źle pan zrobił, nie dając mi mówić. Byłbym się zapytał... Teraz już zapóźno.
Baxter włożył obie ręce do kieszeni i spojrzał na Marholma z wyrzutem.
— Już ja się z wami porachuję...
— Chciałbym, szefie, aby mi pan nie przerywał w pracy. Mam sporo zaległości, które pozostały jeszcze z czasów pańskiego urzędowania...
Wyraz twarzy Baxtera złagodniał. Zakaszlał z zakłopotania kilka razy, splunął na podłogę i zaczął z wahaniem:
— Wiecie dobrze, Marholm, że zawsze byliśmy jak najlepszymi przyjaciółmi...
— Tu cię boli — szepnął do siebie Marholm. — Znam na pamięć tę piosenkę... Ciekaw jestem, z jaskiej opresji mam go znowu wyciągnąć?
— Ze względu na łączące nas więzy przyjaźni postanowiłem zwrócić się do was z prośbą o wyświadczenie mi pewnej przysługi. Wiecie, że niezbyt mocny jestem w literaturze... Otóż chodzi o napisanie pewnego bardzo subtelnego listu...
— Jestem do pańskiej dyspozycji, szefie — odparł Marholm.
— Morowy z was chłop... Papier listowy i kopertę już kupiłem.
— Do licha! — zaklął Marholm na widok różowego papieru. — Czy to list miłosny?
— Zgadliście Marholm... Poznałem pewną wdowę, milionerkę... Wszystko przemawia za tym, że wkrótce zgodzi się ona zostać moją żoną. Mógłbym wówczas rzucić służbę, a wy zostalibyście szefem Scotland Yardu.
— Rozumiem... Mam napisać za pana list miłosny. Słucham, niech pan dyktuje!
Baxter zapalił cygaro i począł nerwowo przechadzać się po biurze.
— Piszcie: „O pani, którą kocham! Istoto najcudniejsza na święcie...“
Nagle zatrzymał się. Na tym fantazja jego wyczerpała się. Minuty upływały za minutami. Marholm zdrzemnął się z lekka...
— Jeśli dalej będzie pan dyktował w tym samym tempie, skończymy późnym wieczorem — rzekł.
— Macie rację, Marholm. Niełatwa to praca wyrazie swoje uczucia.
— Uczynię to za pana. Zredaguję list, a pan go tylko przejrzy.
Baxter ucieszył się, że ta rozsądna propozycja wyszła z ust Marholma, nie zaś od niego.
— Bardzo chętnie... Sądzę, że sobie z tym poradzicie lepiej ode mnie.
— Dobrze — odparł „Pchła“. — Proszę zostawić mnie przez pięć minut w spokoju.
Pióro Marholma ze zgrzytem poczęło przesuwać się po papierze.
— Niech pan posłucha tego, co napisałem:
„O Pani, gorąco przeze mnie ukochana!
Słońce jest chłodniejsze od ognia, który płonie w mym sercu! Chciałbym, jak pies, leżeć u Twych stóp i machać z radości ogonem. Byłbym szczęśliwy, gdybym ujrzał w Twych oczach, błyszczących jak gwiazdy, odpowiedź na mą wierną miłość. Kocham Ciebie, o Pani!
„Pchła“ przerwał, spoglądając pytająco na Baxtera.
— Prawdziwy z was geniusz, Marholm... Ten list to czysta poezja... Jakże piękne jest to porównanie do psa!
— Niechże pan wysłucha do końca.
„O Ukochana Moja! Marzę o chwili, kiedy będę mógł zamknąć Cię w swych ramionach.. Jeśli nie zgodzisz się należeć do mnie, życie moje pozbawione zostanie wszelkiej wartości. W niepokoju czekam odpowiedzi na me gorące wyznanie. Wierny Ci na całe życie
James Baxter
Inspektor Policji“.
Baxter chwycił list, włożył go do kieszeni i z radości ucałował Marholma w oba policzki. Ubrał się szybko i opuścił biuro.
— Czas już wielki, aby nasz przyjaciel Raffles wylał mu trochę zimnej wody na głowę — szepnął do siebie Marholm po wyjściu szefa. — Zupełnie oszalał ten stary! Jestem najmocniej przekonany, że wplątał się znów w jakąś głupią aferę, z której będę go musiał wyciągać.

Sensacyjne aresztowanie

Inspektor Baxter wsiadł do taksówki i pojechał do Banku Angielskiego. Miał zamiar podnieść ze swego konta jakąś sumę, albowiem w Brighton pieniądze topniały, jak lód. Wysiadając z taksówki, ujrzał przed sobą jakąś znajomą sylwetkę. Nie mógł w pierwszej chwili poznać, kto to był, dopiero stojąc przy okienku zauważył, że był to spotkany w Brighton mister Manning.
Baxter schował się za ludźmi stojącymi w ogonku. Nie chciał, aby dowiedziano się w Brighton o jego londyńskim wypadzie. Amerykanin stał przy sąsiedniej kasie. Baxter słyszał dokładnie każde jego słowo. Nagle drgnął, słysząc głos kasjera:
— Proszę — oto dwadzieścia tysięcy funtów sterlingów, wypłaconych na czek pani Grayson. Nie możemy, niestety, honorować czeku Artura Perkinsa, gdyż ten pan nie ma u nas konta.
— Sir Perkins nie ma u was konta? — zapytał Manning zdumiony. — Przecież to on wypisał mi czek na sumę 40,000 funtów.
— Ten pan nie jest naszym klientem, zapewniam pana. Może być, że pokrycie wpłynie jeszcze dzisiaj. W tym wypadku przekazalibyśmy natychmiast panu zakwestionowaną sumę.
Na tym rozmowa skończyła się. Amerykanin niezadowolony odszedł od okienka, zostawiając Baxtera na pastwę dręczących go myśli.
Jakże to się stało, że pani Grayson dala Manningowi czek na tak wielką sumę? Dlaczego sir Perkins uczynił to samo? Mogli przecież powierzyć inkaso czeków któremukolwiek z banków w Brighton?
Sprawa przedstawiała się tajemniczo.
Baxter śpieszy! się. Gdy nadeszła jego kolejka podjął 200 funtów i z pośpiechem ruszył w stronę dworca. Przybył na dworzec na chwilę przed odejściem pociągu. Przed wskoczeniem do wagonu zdążył zauważyć, że mister Manning wraca do Brighton jednocześnie z nim.