Za Drugiego Cesarstwa/W gabinecie ministra

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Za Drugiego Cesarstwa
Podtytuł Powieść
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1892
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W gabinecie ministra.

Dziesiąta biła, kiedy hrabia Besnard wszedł do pawilonu Carrousel, gdzie mieszkał minister stanu. Był to piątek, dzień wyznaczony na audyencye; w przedpokoju cisnął się tłum różnorodny. Byli tam prefekci, sędziowie, członkowie instytutu, księża, artyści, dziennikarze, aktorzy, baletniczki; każdy przychodził z prośbą, każdy niespokojnie wyczekiwał chwili, kiedy zostanie przypuszczony przed oblicze potężnego ministra. Przed ławkami przechadzał się poważnie naczelnik woźnych, w stalowym łańcuchu na szyi, osobistość bardzo wspaniała i mająca niepoślednie znaczenie. Zatrzymywał się niekiedy i przemawiał surowo lub uprzejmie, stosownie do stanowiska petenta:
— Chwilę cierpliwości, panie prefekcie, Jego Ekscelencya przyjmie pana niezawodnie... Napróżno tracisz czas, kochany panie, widzisz co tu osób... Niech panna się zachowuje przyzwoicie, są tutaj duchowni...
Pan Besnard wymienił mu swoję godność i nazwisko: woźny zapisał je na karteczce i wyszedł. Za chwilę wrócił, wołając donośnym głosem:
— Pan radca stanu, hrabia Besnard!
Starzec udał się za nim, siląc się na obojętność, ale serce biło mu przyspieszoném tętnem. Przyszedł ostatni, a jednak powołują go pierwszego. Co to znaczy? czego chcą od niego?
W przepysznym gabinecie, obitym draperyami ciemnego aksamitu, minister siedział na fotelu przed biurkiem. Nie wstał nawet na przyjęcie gościa i, odpowiadając skinieniem ręki na jego ukłon, rzekł:
— Proszę, siadaj pan.
Hrabia Besnard, obrażony tém lekceważeniem, zajął miejsce i odezwał się sucho:
— Przychodzę na wezwanie Waszéj Ekscelencyi.
Minister milczał; mizerna jego twarz miała wyraz znudzony i niechętny, z przygasłych oczu nic nie można było wyczytać.
— Tak, wezwałem cię, mój biedny panie Besnard rzekł nakoniec — jakiż to okropny wypadek!
Te poufałe słowa, a zwłaszcza ton protekcyonalny, uraziły dawnego prokuratora. „Mój biedny panie”. Od kiedyż to ludzie litowali się nad nim? Podniósł dumnie głowę i odrzekł surowo:
— Wypadek jest w saméj rzeczy okropnym, ale takie wypadki coraz częściéj się zdarzają... Wybacz pan moję szczerość, ale rząd jest temu winien: nie umie czuwać i nie śmie karać.
Minister uśmiechnął się i odparł:
— Czy to ma być nauka? Możesz nam pan oszczędzić tego... O kim mówisz? Czy o wczorajszych złoczyńcach, czy o środowym zamachu? Ja mam na myśli innego winowajcę — Marcelego Besnard, pańskiego syna.
— Mego syna! A cóż on ma z tém spólnego?
— Pański syn usiłował zamordować cesarza — z przyciskiem oświadczył minister.
Hrabia Besnard zerwał się.
— Co pan mówiłeś? Nie rozumiem... To chyba jakiś żart karnawałowy... wprowadzono w błąd Waszę Ekscelencyą.
— W nocy z 12 na 13 stycznia, u księżnéj Carpegna, pański syn usiłował zamordować cesarza — zwolna wymówił minister.
Ojciec Marcelego padł na krzesło, ręce mu drżały, ból przeszywał serce.
— To być nie może! To być nie może! — powtarzał zdławionym głosem.
Minister nie zważał na to, że nieszczęsny starzec nadludzkie cierpi katusze, i mówił daléj chłodnym tonem:
— Owszem, to prawda. Czytaj pan jego zeznanie.
Hrabia Besnard odepchnął papiery, które mu podawano.
— Nie, to zbyteczne... On tego nie uczynił...
— Może go pan zapytasz? Każę go tu przyprowadzić.
Zadzwonił i zaraz wbiegł do gabinetu wymuskany młodzieniec, prywatny sekretarz ministra.
— Baronie Efraimie, niech tu przyprowadzą Marcelego Besnard... Nie potrzebuję zalecać ci najgłębszego milczenia, jest to ważna tajemnica stanu.
Ufryzowany młodzieniec, baron w Izraelu, skłonił się i wyszedł.
W gabinecie głuche zapanowało milczenie. Minister założył ręce na piersiach i czekał; hrabia Besnard siedział zgarbiony, opierając czoło na lasce. Złowrogą ciszę przerywało od czasu do czasu głębokie westchnienie starca.
Nakoniec odsunięto portyerę i w pokoju stanał Marceli w towarzystwie agenta. Powieki miał zaczerwienione od bezsenności, sińce na twarzy, ubiór w nieładzie, a na rękach ślady kajdan; wyglądał jak zbrodniarz, nad którym zaciężyła już dłoń sprawiedliwości. Na widok ojca, pochylonego pod brzemieniem wstydu i rozpaczy, Marceli zachwiał się i odwrócił oczy...
Z osłupienia wyrwał go głos hrabiego Besnard. Starzec wyprostował się, oblicze jego przybrało wyraz nieubłaganéj surowości.
— Musisz pan wiedzieć, o co jesteś oskarżony?
— Wiem tylko jedno: chciałem jego zabić — bez wahania odpowiedział Marceli.
— Zabić cesarza!
— Nie wiedziałem, że to cesarz... ale gdybym był nawet wiedział... — dodał ciszéj.
Urwał i, składając ręce, zawołał z rozpaczą:
— Ojcze! litości! Byłem szalony! Ja ją tak kochałem!
Starzec zaśmiał się cicho, straszliwie i schylił głowę na piersi... Z miasta dochodził stłumiony turkot powozów i górujący nad nim huk trąb i bębnów: oddział grenadyerów zaciągał wartę w Tuilleries.
Minister tymczasem przerzucał papiery i zabrał głos:
— Marceli Besnard, oskarżają cię, żeś miał zamiar zabić cesarza i urządziłeś na niego zasadzkę.
— To nieprawda.
— Radbym, żeby tak było... Nie zaprzeczysz jenak, że przez księżnę Carpegna zawiązałeś stosunki z mazzinistami; jeden ze złoczyńców aresztowanych dziś rano wyznał to. Widziano cię wchodzącego do ich jaskini w Montmatre, stróż dał twój rysopis. Zresztą gama księżna powiedziała: „On był moim spólnikiem.” To chyba dość jasne?... Musiałeś wiedzieć, kim rzeczywiście była księżna? Nie? Trudno temu uwierzyć... Jeden z mazzinistów, jéj przyjaciel, opowiedział nam życie téj kobiety: była dawniéj śpiewaczką uliczną w Londynie i nazywała się Eozyna Savelli...
Ministrowi przerwał okrzyk przerażenia: hrabia Besnard zerwał się, drżąc jak w febrze:
— Savelli! Ona się nazywa Savelli!
— Córka człowieka, którego przyjaciele nazywają...
Minister urwał nagle.
— Kończ pan! — donośnym głosem zawołał Besnard — nazywają go „męczennikiem dwukrotnie rozstrzelanym”... Tak, ten człowiek podwójną zniósł kaźnię — przezemnie!... O Boże! O sprawiedliwości wiekuista!... Boże! Boże!
Zasłonił twarz rękoma i padł na krzesło.
Minister zwrócił się do agenta.
— Odprowadź więźnia, ale nie oddalaj się.
Agent wyszedł z Marcelim.
Minister i hrabia Besnard znowu zostali sami.
Za oknami, na placu, muzyka gwardyi grała hymn królowéj Hortensyi. Naraz zagłuszyły ją okrzyki zapału: cesarz pokazał się na balkonie.
Minister wstał i, zbliżając się do hrabiego, rzekł:
— Czy słyszysz pan, z jaką radością lud wita cesarza? Cesarstwo jest silniejsze niż kiedykolwiek.
Patrzył przez chwilę na zgnębionego starca, a potém rzekł łagodnie, jakgdyby tknięty spólczuciem dla jego wielkiéj boleści.
— Odwagi, kochany hrabio! Cesarz cię lubi i ceni, a my wierzymy niezachwianie w twoję prawość.
„Kochany hrabio”. Co znaczyła ta uprzejmość?
— Rada Stanu zbierze się o trzeciéj na nadzwyczajne posiedzenie — zaczął znowu minister — przyjdziesz pan, nieprawdaż?
— Ja? — wyjąkał nieszczęśliwy ojciec — nie! Podaję się do dymisyi.
— Co za szaleństwo! Nie przyjmuję jej.
— Ojciec człowieka, który usiłował zamordować cesarza, nie może być doradcą cesarskim — odparł hrabia Brutus.
— Nie — przyjmiemy pańskiéj dymisyi, Francya potrzebuje twojéj światłéj rady. Proszę, przyjdź pan na posiedzenie, wszyscy ministrowie na niém będą. Mamy właśnie przedstawić panom nader ważne rozporządzenie: prawo bezpieczeństwa publicznego, ale byłoby rzeczą pożądaną, żeby Rada Stanu w adresie do cesarza sama domagała się tego środka represyjnego. Sprawiłoby to jaknajlepsze wrażenie i byłoby rękojmią jej wierności... Trzeba raz skończyć z wichrzycielami! Zażądajcie od nas, żebyśmy wyjęli z pod prawa wszystkich podejrzanych obywateli! Przyznaję, że to będzie nieprawnie, ale słusznie.
— Jakże może być coś słuszném, nie będąc prawném? — zarzucił Besnard.
— Wiem, wiem — z uśmiechem podchwycił minister — twój honor prawnika oburza się na te wyjątkowe rozporządzenia, rozumiem to i szanuję twoje skrupuły. Jestem pewny, że Ciało Prawodawcze z uniesieniem potwierdzi to, co mu przedstawimy, ale idzie nam o was, panowie radcy stanu. W ogóle nie jesteście zbyt ulegli i lubicie się buntować, niejeden się zapali, będzie krzyczał na teroryzm i wszystko popsuje... Jestem pewny, że pan będziesz głosował za nami, a nawet liczę na to, że poprzesz nas swoją wymową. Masz wielki wpływ na kolegów, podziwiają oni twoje surowe zasady, wierzą w twoję prawość i niewątpliwie przychylą się do twego zdania. Proszę, nie odmawiaj pan... Będziesz dziś przemawiał za nami...
Hrabia Brutus podniósł głowę.
— A moje sumienie?
Minister położył mu po przyjacielsku rękę na ramieniu.
— Twoje sumienie, kochany panie, zrozumie, że jesteś ojcem, że twój syn błaga o litość, a Francya rozkazuje.
Rumieniec oblał pożółkłe oblicze starca, oczy jego błysnęły oburzeniem, usta skrzywił uśmiech szyderczy. Pohamował się jednak i, powstając, rzekł pokornie:
— Moje sumienie poddaje się... Będę bronił waszego prawa.
Chwiejnym krokiem skierował się ku drzwiom, odprowadzony tym razem przez ministra.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.