Przejdź do zawartości

Za Drugiego Cesarstwa/Minister stanu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gilbert Augustin Thierry
Tytuł Za Drugiego Cesarstwa
Podtytuł Powieść
Wydawca Biesiada Literacka
Data wyd. 1892
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Minister stanu.

Ministrowie byli tylko sługami Napoleona: wybierał ich lub odrzucał stosownie do swojéj woli, kaprysu; łaska cesarska ich wywyższała, niełaska stanowiła o upadku. Ówczesny parlament, bez głosu, nie znał ich i znać nie potrzebował.
Byli to po większéj części ludzie zasłużeni, wyborni i gorliwi urzędnicy, ale brakło im zupełnie cnót politycznych, własnego zdania, niezawisłości, a zwłaszcza téj najwyższéj zalety, która jest niezbędną dla wielkiego człowieka: charakteru. Żaden nie śmiał być sobą; każdy udawał żarliwego katolika, gdyż cesarz schlebiał katolikom; każdy minister był zwolennikiem Cobdena; każdy bronił tezy „narodowości”, albowiem pan ich był niegdyś carbonarem i „narodowcem”; wszyscy zaś padali twarzą przed bożyszczem cesarskiém i wierzyli w „ideę napoleońską”. To był ich katechizm, dogmat credo. Byli to ludzie bardzo zręczni, ale w polityce sama zręczność nie wystarcza. Podobni do dworaków królewskiego Wersalu, dworacy Tuilleries mieli tylko jeden cel, jednę ambicyą: służyć dobrze swemu panu i stać się dla niego niezbędnymi. Nigdy służalczość nie była tak wielką jak za czasów drugiego cesarstwa, nigdy pochlebstwo nie dorosło do takich rozmiarów. Jeden z ministrów zwał cesarza „Napoleonem Wielkim”; inny wołał, że wobec geniuszu drugiego z Bonapartych musi zamilknąć osłupiały... Historya wyda o nich sąd surowy, gdyż oni to zepsuli i skrzywili szlachetny charakter i bystry umysł marzyciela, który zwał się Napoleonem III. Niestety! któryż mąż stanu Francyi może powiedzieć o sobie, że nigdy nie kłamał i nie płaszczył się przed najwyższą władzą? Niegdyś schlebiali królom, dziś schlebiają gminowi.
Ministrowie niecierpieli się wzajemnie i zazdrościli sobie, łączyło ich tylko spólne uczucie — nienawiść do ministra stanu.
Urząd ten istniał już w r. 1805 i został wskrzeszony za drugiego cesarstwa; nie miał on właściwie żadnych określonych praw i obowiązków, ale dygnitarz, który go piastował, rościł pretensye do pierwszeństwa. Administrator listy cywilnéj, wice-prezes rady familijnéj Bonapartych, stróż majątku i honoru rodziny napoleońskiéj, domownik pałacu i powiernik najskrytszych tajemnic monarchy, minister stanu mógł się uważać za pierwszego ministra i był nim w istocie.
Umiał dopomagać cesarzowi w intrygach, umiał koić zazdrość i gniew cesarzowéj, a wpływ jego rósł z każdym dniem nieledwie. Inni ministrowie nienawidzili go skrycie, ale w oczy musieli uśmiechać się do niego. Raz kamarylla dworska sprzysięgła się na jego zgubę i rozpoczęła się walka cicha, zacięta, nieubłagana, w któréj każde słowo było potwarzą, każdy gest oskarżeniem. Mimo to minister wyszedł z niéj zwycięzcą.
W chwili kiedy działy się wypadki, które opisujemy, wpływ jego był przemożnym; on kontrasygnował wszystkie najważniejsze dekrety, szpiegował najwyższych dostojników, wglądał w ich czynności i starał się owładnąć Radą Stanu, gdzie spotykał się niekiedy z oporem i krytyką.
Do liczby członków, którzy niepodległością, charakteru i swobodą zdania ściągnęli na siebie niechęć ministra, należał hrabia Besnard. Potężny dygnitarz nie mógł zapomnieć słów pogardliwych, które osiwiały w służbie prawnik rzucił z wysokości mównicy: „Mam dwadzieścia cztery lata praktyki sądowéj, a jednak po raz pierwszy dopiero spotykam się z oszustwem publiczném...” Starzec nie troszczył się o to i szedł daléj swoją drogą, bez względu na burzę zbierającą się nad jego głową.
Minister liczył może wtedy lat sześćdziesiąt; wątły i chudy, nosił siwiejące faworyty i czarną perukę, miał cerę bladą, duży nos i wysokie czoło. Peruka szkodziła mu bardzo w oczach kobiet, gdyż, dzięki księciu Morny, łysiny były wówczas w wielkiéj modzie; niejeden starał się, żeby sztucznemi sposobami pozbyć się włosów.
Minister był z urodzenia żydem, więc posiadał dar wyzyskiwania właściwy téj rasie; bank był jego kolebką, rodziną i ojczyzną. Ani Thora, ani Talmud nie zdołały jednak przykuć jego duszy; syn Mammroa przełożył nad nie Biblią w wydaniu genewskiém i pewnego pięknego dnia przeszedł na wiarę protestancką. Fanatyzmu w nim nie było, umiał pojmować religią w duchu wieku.
W salonach był bardzo przyjemny, udawał wielkiego pana i szczycił się wytwornym układem. Trzeba go było widzieć na balach dworskich, błyszczącego:od wstęg i złotych haftów, jak motylkował od jednéj damy od drugiéj, prawiąc wszystkim słodkie słówka i wyszukane komplementa. Zato z podwładnymi był cierpki, suchy i wymagający, obchodził się z nimi w sposób szorstki i despotyczny, zupełnie jak żyd bankier obchodzi się ze swymi komisantami.
Jako człowiek miał swoje słabostki, nieraz za kulisami bawiono się jego kosztem; wspierał sztuki piękne i opiekował się literaturą. Nieprzyjaciele zarzucali mu, że się zbogacił kosztem Francyi, ale on nie zważał na przycinki i epigramaty, gardząc ludźmi jak również ich sądem.
Ten niedowiarek miał jednak swoję religią: cesarstwo, i swoje bożyszcze: cesarza. Jeszcze przed 2-im grudnia bogaty bankier oddał część swojéj fortuny do rozporządzenia księcia prezydenta; był to krok bardzo ryzykowny i mógł go narazić na wielkie straty; tymczasem spekulacya mu się opłaciła, gdyż dzięki jéj był teraz pierwszym ministrem. W r. 1858 następujące godności i tytuły przywiązane były do jego osoby: „minister stanu i domu cesarskiego”, „sekretarz stanu cywilnego rodziny cesarskiéj”, „wice-prezes rady familijnéj, „senator, „kawaler wielkiego krzyża Legii honorowéj”, wielkiego krzyża orderów Lwa badeńskfego, Św. Maurycego, Łazarza i Ernesta Sasko-koburskiego” i t. d. i t. d. Jedném słowem na jego piersi jaśniała istna tęcza wstęg i krzyżów, a do kieszeni wpływało 250,000 fr. rocznéj pensyi.
A. jednak ten człowiek wiele dobrych rzeczy dokonał. Kiedy umarł w ostatnich łatach cesarstwa, zapomniany przez monarchę, dla którego ważył się na wszystko, niejeden nad nim zapłakał.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gilbert Augustin Thierry i tłumacza: anonimowy.