Z dramatów małżeńskich/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Z dramatów małżeńskich
Wydawca Księgarnia nakładowa L. Zonera
Data wyd. 1899
Druk Zakłady Drukarskie L. Zonera
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.
Człowiek poważny.

— Co się stało? — zapytał p. de Nangés, przeczuwając, iż zaszło coś niepomyślnego.
— To się stało, proszę pana barona, że ojciec pański przyjechał — wybełkotał służący. — Nie mogłem go nie wpuścić, i oto idzie za mną...
Położenie stawało się trudnem. Małgorzata instynktownie cofnęła się i skryła się za spływającą w sutych fałdach do ziemi, kotarą łóżka.
Zaledwie zniknęła, w progu stanął zapowiedziany gość.
Pan baron Adhemer de Nangés, był milionerem, oficerem legji honorowej, członkiem rady państwa, wójtem w swej gminie, publicystą wpływowym, deputowanym, przyszłym ministrem może i odpowiadał powierzchownie tym godnościom.
Liczył około lat sześćdziesięciu, był wysokiego wzrostu i odpowiedniej tuszy. Głowę nosił wysoko podniesioną.
Baron wszedł poważnie, nie zdejmując kapelusza, pod pachą trzymał tekę z czerwonego safjanu.
Zatrzymał się o trzy kroki od łóżka, skrzyżował ręce na piersiach i podniósł głowę.
— A więc — rzekł głosem metalicznym, nieco za głośnym, jak przystało na mówcę — nie omyliły mnie wieści... Tak, powiedziano mi prawdę!... Oto leżysz na łożu boleści, z ręką przebitą... i gdyby nie jeden z twoich przyjaciół, którego spotkałem wypadkiem, dotąd nie byłbym uwiadomiony o tym pojedynku i jego fatalnych następstwach!... Syn mój jedyny mógł umrzeć, nie wezwawszy mnie do siebie!!! Baronie, jestem niezadowolony z ciebie!...
— Błagam cię ojcze — wyszeptał René — chciej w milczeniu mojem widzieć dowód przywiązania... Rana jest tak lekka, że nie widziałem powodu niepokojenia cię, mój ojcze...
— Dobrze. Przebaczam ci to wykroczenie... nie tak łatwo jednak przyjdzie mi darować ci większą winę...
— Jaką, mój ojcze?
— Powodu pojedynku... Nie żądam od ciebie katońskiej cnoty — oddaj mi tę sprawiedliwość... Porywy młodości tłómaczą, choć nie usprawiedliwiają, pewne wykroczenia. A że lekkomyślność syna nie powinna przynosić ujmy powadze ojca, zezwoliłem, abyś mieszkał osobno... bo mi dawało możność patrzenia przez palce na twoje czyny... Dziś ponoszę karę za zbytnią pobłażliwość... Miej sobie kochanki, kiedy inaczej być nie może, ale na litość nie kompromituj się z niemi, a zwłaszcza nie bij się o nie...
— Mój ojcze, — zawołał młodzieniec, a głos jego zdradzał wielkie wzruszenie. — — — Źle cię objaśniono, przysięgam ci, że się mylisz...
— Nie mój panie, nie mylę się! — odparł gwałtownie deputowany. — Wiem wszystko i gdybym był wcześniej uprzedzony o tem, co się działo, byłbym cię wyrwał z tego otoczenia i uniknął zajścia, z którego wyjdziesz ze skazą na opinji swej!.. Cały Paryż wie, jak się rzeczy miały!... Poranne pisma opowiadają wszystko szeroko i długo, podają nawet pierwsze litery nazwisk bohaterów powieści! — Jesteś kochankiem kobiety zamężnej, pod okiem i z przyzwoleniem męża, który sam utrzymuje kochankę pod swym małżeńskim dachem!...
René chciał przerwać uniesienie ojca, lecz nie zatrzymuje się łatwo pociągu, pędzącego po szynach całą siłą pary; — baron uniesiony mówił dalej:
— Tak mój panie, wszystko to jest szczerą i niezbitą prawdą. Wyzwałeś swego przyjaciela wice-hrabiego de Béran, bo ten w klubie uczynił wzmiankę o tym sromotnym stosunku dwóch par bezwstydnych, które noszą nazwiska hrabiego de Nancey i rozpustnicy Lizely, barona de Nangés i hrabiny de Nancey.
Gdy baron wymawiał ostatnie słowa, głuchy jęk rozległ się w powietrzu, po chwili dał się słyszeć odgłos upadającego ciała na podłogę.
— Mój ojcze, cóżeś uczynił? — zawołał René z rozpaczą,
— Trzeba mnie było przestrzedz, że nie jesteśmy sami! — szepnął baron osłupiały ze ździwienia. — Kto jest ta kobieta?
— To ona — hrabina...
— Twoja kochanka?
— Nie jest nią — przysięgam na mój honor, że nią nigdy nie była!...
Baron ruszył ramionami.
— Mimo wszystkiego trzeba ją ratować...
I mówiąc to z powagą zbliżył się do Małgorzaty.
Lecz ona prędko przyszła do siebie, podniosła się, a stanąwszy przed swym przyjacielem, zawołała:
— Ah! René jestem zgubiona! a jednak ty wiesz najlepiej, czy uczyniłam co złego...
Potem krokiem sztywnym, potrącając sprzęty po drodze, wyszła z pokoju.
René szalał z bólu, rwał własną pierś paznogciami, bandaż rozwiązał się i krew ciekła z rany, znacząc kołdrę i bieliznę czerwonymi śladami.
Poważny starzec wielce niezadowolony z obrotu rzeczy, myślał:
— Któż u djabła mógł się spodziewać, że ta mała hrabina tu się znajduje? Co z tego wyniknie?... Widzę czarne plamy na horyzoncie...


Na wpół przytomna Małgorzata wsiadła do czekającej dorożki i śledzona w dalszym ciągu przez szpiegującego lokaja, powróciła do stacji kolei.
Powróciwszy do domu zamknęła się w swoim pokoju i zaczęła rozmyślać nad strasznemi słowami, które wyszły z ust barona de Nangés.
— A więc zdradzano ją pod własnym jej dachem!... — Hrabia, kochanek panny Lizely, sprowadził ją do domu żony!... To odkrycie oświeciło ciemności, w których błąkała się dotąd Małgorzata. Teraz wiedziała już, co było powodem obojętności męża dla niej, pogardy mniemanej kuzynki, podróży do Normandji i tysiące innych okoliczności, do których dawniej hrabina nie przywiązywała żadnego znaczenia, a które dziś, jasno się jej przedstawiały.
Więc zdrada była dowiedzioną. Gniew, obrzydzenie, wstyd, napełniły jej duszę. Lecz nagle zaczęła wątpić...
Brak jej jeszcze dowodów...
Ojciec Renego jasno postawił kwestję, zapewnił, że cały Paryż wie, że Blanche była kochanką Pawła, ale dodał także, iż ją samą według przekonań świata, łączył grzeszny stosunek z jego synem...
A jednak ona była niewinną... Może i tamci nie zasłużyli na to, co o nich świat mniemał...
— Poczekam zanim potępię!... — pomyślała Małgorzata. — Dziś uprzedzona, będę czuwała, a jeśli świat się nie myli, potrafię ukarać nędznicę, która mnie okrada i znieważa w moim własnym domu.
Hrabinę nie obeszło to, co o niej mówiono. Czuła się tak silną, uzbrojona w swą niewinność, iż gdyby nawet obmowa doszła uszu Pawła, sądziła, iż jedno jej słowo wystarczy, by wątpliwości rozproszyć.
Myśl, że posądzenia świata były czczą obmową, tak uspokoiła ją, iż odtąd stan zdrowia Renego, był jej największą troską.:
Więc ten, którego ona przez chwile posądziła, iż przelewał krew dla innej kobiety, walczył i cierpiał dla niej, dla niej jedynie!...
Małgorzata popełniła znów tę nieostrożność, którą od czasu wynalezienia pisma, popełniają kobiety i popełniać będą do końca świata. Pisywała do p de Nangés. Pisywała listy szalone, w których każde słowo tchnęło uczuciem gorącem.
Co dzień panna służąca hrabiny odnosiła do stacji jej listy. Dziewczyna ta, ciesząca się względami lokaja, oddanego sprawie panny Lizely, dnia jednego prosiła wielbiciela swego, by ją zastąpił... Czy potrzebujemy zapewniać, że list ten nie został wysłany?...
René powracał do zdrowia. Rana zaczęła się zabliźniać, doktór pozwolił mu wstać z łóżka. Zbliżała się chwila oczekiwana niecierpliwie przez chorego, chwila powrotu do Montmorency.
Wyjeżdżając, hrabia de Nancey zapowiedział, jak czytelnik pamięta, iż nieobecność jego potrwa tydzień czasu.
Blanche jednak, dla łatwo zrozumiałych dla nas powodów, zatrzymała go dłużej w podróży, tak, że dopiero dwunastego dnia kochankowie powrócili niespodziewanie.
René, który od dwóch dni zaczął z domu wychodzić, znajdował się wtedy w Montmorency.
Widząc go Paweł, ściągnął brwi, Blanche uśmiechnęła się do niego.
Tegoż wieczoru panna Lizely długo rozmawiała na uboczu z wiadomym nam lokajem. Gdy odchodził, wsunęła mu do ręki rulonik, zawierający pięćdziesiąt luidorów.
Była zadowolona z jego usług!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.