Przejdź do zawartości

Złotowłosy chłopiec (Korotyńska, 1939)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Złotowłosy chłopiec
Podtytuł Baśń fantastyczna
Pochodzenie Księgozbiorek Dziecięcy Nr 3
Wydawca „Nowe Wydawnictwo“
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KSIĘGOZBIOREK DZIECIĘCY
EWA REŃSKA
Złotowłosy chłopiec
BAŚŃ FANTASTYCZNA
Z ilustracjami
WARSZAWA
NOWE WYDAWNICTWO
Zakłady Graficzne „FENIKS“, Warszawa






W bardzo dawnych czasach, w małej chatce pod lasem mieszkał drwal z żoną i sześciu synami. Pracować musiał ciężko po całych dniach, żeby wyżywić tak liczną rodzinę. Wychodził o świcie do lasu z toporem i piłą i pracował aż do zapadnięcia ciemności. Synowie przynosili mu obiad w glinianych garnuszkach. W lecie zostawali chętnie w lesie do wieczora zbierając jagody lub grzyby. Chłopcy byli bardzo dobrzy, nie kłócili się i nie bili między sobą. Przewodził małą gromadką nie, jak to zwykle bywa, najstarszy, lecz najmłodszy brat. Ten najmłodszy, Jaśko, różnił się bardzo od swych braci. Wysoki, smukły, o jasnym wejrzeniu i ślicznych, złocistych włosach chwytał za serce każdego, kto się z nim zetknął. Bracia nie pozwalali mu nigdy zajmować się ciężką pracą, spełniali każde jego życzenie i ślepo słuchali rozkazów. Jaśko kierował ich zabawami i pracą. Gdy szli do lasu z obiadem, szedł na przodzie z zieloną gałązką w ręku. Rodzice nieraz się dziwili, czemu to najmłodszy synek ma taki posłuch u braci.
— Zanim urodził się Jaśko, chłopcom zawsze przewodził Pietrek, najstarszy. Ale ledwie Jaś zaczął chodzić, już budził posłuch wśród starszych chłopców. Czemu tak się dzieje? — mówiła matka.
— Bo też udał nam się ten najmłodszy, udał — z dumą odrzekł ojciec. — Silny, zdrowy, jak młody dębczak wysmukły, a roztropny nad wiek. Dobrze czynią chłopcy, że go słuchają. Na pewno nie namówi ich nigdy do niczego złego.
Pewnego dnia ojciec miał więcej niż zwykle roboty. Wraz z kilku innymi drwalami rozpalili ognisko, gdy już zmrok zaczął zapadać, i przy jego blasku ścinali smukłe sosny i dęby stuletnie.
— Idźcie, chłopcy, do domu, ja tu jeszcze przez jakiś czas zostanę — powiedział drwal do swych synów.
Chłopcy pożegnali ojca i wesoło pobiegli przez las. Gdy już wyszli na drogę, pogodne dotychczas niebo pokryło się nagle gęstymi chmurami. Jasiek zatrzymał swych braci i wskazał ręką duży, jaśniejszy od innych obłok. Chłopcy ze zdumieniem ujrzeli na nim prześliczną wróżkę. Siedziała ona wśród chmur i na niewielkim wrzecionie przędła złote nici. Nagle wrzeciono wypadło jej z rąk. Rozległ się potężny huk, wrzeciono błysnęło ogniem i wpadło w ziemię. W tej chwili zerwał się silny wicher, błyskawice jęły przecinać ognistymi zygzakami skłębione chmury. Rozszalała burza, jakiej chłopcy dotychczas nie widzieli. Biegli przed siebie, oślepieni błyskawicami i deszczem. Nagle wicher rozpędził ich w różne strony. Pięciu starszych zdołało uchwycić się za ręce. Jasiek, biegnący przodem, został uniesiony przez wicher. Nie mógł się zatrzymać ani uchwycić jakiegoś drzewa. Gdy burza ustała tak samo nagle, jak się zaczęła, rozejrzał się chłopiec dokoła. Był w jakiejś nieznanej okolicy. Nie wiedział, co ma począć, w jakim iść kierunku, żeby trafić do domu.
— Przede wszystkim muszę odnaleźć ludzkie osiedla — pomyślał i ruszył przed siebie.
Ale na próżno błąkał się przez kilka dni i nocy, zmęczony i głodny. Nie natrafił nigdzie na żadną wioskę.

— Chyba to jakiś wymarły kraj — myślał sobie nieszczęsny Jasiek. — I mnie tu pewnie z głodu zemrzeć przyjdzie, gdy skończą się leśne jagody.

Ale najbardziej trapiła dobrego chłopca myśl o rodzinie. Co się stało z braćmi? Może i ich wicher uniósł gdzieś daleko od rodzinnego domu, może i oni błąkają się w nieznanym pustkowiu! A rodzice rozpaczają tymczasem po stracie synów. Pogrążony w smutnych myślach szedł Jasiek przez gęsty las. Nagle zaplątał się w mocne sidła, widocznie zastawione na ptaki. Choć uwięziony nie mógł się ruszyć, radość zalała mu serce, bo oto nareszcie odnalazł ślad człowieka. I rzeczywiście, niebawem nadszedł ptasznik. Ucieszył się bardzo na widok dorodnego chłopca.
— A to mi się dopiero ptaszek złapał! Zostań, chłopcze, u mnie, potrzebuję pomocnika.
Jasiek chętnie zgodził się na to. O świcie wstawał i oprzątał klatki pełne najróżniejszych ptaszków. Po śniadaniu obchodzili z ptasznikiem sidła i zastawiali nowe. Zajęcie było lekkie, ptasznik okazał się dobrym, wesołym staruszkiem. Gdyby nie tęsknota za domem rodzinnym, byłby chłopiec zupełnie zadowolony ze swego losu.
Tak minęło kilka miesięcy. Jasiek wyrósł i zmężniał. Do starego ptasznika przywiązywał się coraz bardziej. Doskonale nauczył się obchodzić z sidłami i stary często puszczał go samego do lasu, by powyjmował złowioną zdobycz. Pewnego dnia chłopiec znalazł uwięzionego w sidłach ślicznego ptaka o złotych skrzydłach. Ptak odezwał się nagle ludzkim głosem:
— Wypuść mnie, Jaśku, a nie pożałujesz tego.
Chłopiec ulitował się nad ślicznym stworzeniem i uwolnił je z pęt. Ptak uleciał w górę radośnie bijąc skrzydłami. Chłopiec długo patrzył za nim. Gdy się odwrócił, by naprawić sidła, ujrzał leżące w trawie złote pióro. Widocznie ptak je zgubił, gdy się szamotał w uwięzi. Jasiek podniósł je i ruszył na dalszy obchód. Ale tego dnia już się żaden więcej ptaszek nie złapał. Z pustymi rękami wracał więc Jasiek do domu. Bał się trochę, że ptasznik gotów się rozgniewać na niego za wypuszczenie ślicznego ptaka, jedynej dzisiejszej zdobyczy. Gdy opowiedział, jak było, i pokazał złote pióro, ptasznik smutno pokiwał głową.
— Skończyła się więc już twoja służba u mnie. Całe życie przepędziłem na tym pustkowiu, żeby schwytać Żar-Ptaka, a ty go lekkomyślnie wypuściłeś. Idź więc dalej, dokąd cię oczy poniosą. Lubiłem cię, więc na drogę dam ci jedną radę: zachowaj złote pióro, a nie pokazuj go byle komu.
Ruszył więc znów złotowłosy Jaśko przed siebie. Szedł przez lasy i łąki kwieciste, przez wzgórza i doliny. Po wielu tygodniach wędrówki ujrzał prześliczny ogród, otoczony żywopłotem. Ucieszony szedł po żwirem wysypanej dróżce, aż napotkał ogrodnika.
Ogrodnik spojrzał ciekawie na przybysza i zawołał:
— Hej, chłopcze, podobasz mi się, może chcesz zostać ogrodniczkiem?
Został więc Jasiek w pięknym ogrodzie. Słuchał pilnie tego wszystkiego, co mu ogrodnik mówił, a że był pojętny, po krótkim czasie nieźle wyuczył się nowego fachu. Wstawał o świcie, podlewał klomby pełne najdziwniejszych kwiatów, wyrywał zielsko, pleniące się na grządkach. Co dzień też ścinał świeżo rozkwitłe róże i ustawiał je w wazonach. Ogrodnik odnosił te róże do pałacu, gdzie mieszkała samotnie ociemniała księżniczka. Wstydziła się ona swego kalectwa i unikała spotkania z ludźmi. Jaśko widywał ją czasem samotnie wędrującą po długiej parkowej alei. Pozbawiona widoku kwiatów rozkoszowała się ich cudną wonią. Chłopcu żal było ślicznej, młodziutkiej a tak nieszczęśliwej księżniczki, ale gdy spytał raz ogrodnika, czy nie można by jej w czym pomóc, ten rozgniewał się bardzo.
— Nie wtrącaj się do cudzych spraw. Na księżniczkę rzucono urok, ocalić ją może tylko książę z dalekiej krainy, który potrafi zdobyć pióro Żar-Ptaka, złotą różę i złotą koronę. Nie zbliżaj się nigdy do księżniczki, bo spotka cię nieszczęście.
Jasiek już chciał powiedzieć, że ma złociste pióro, ale w porę przypomniał sobie radę ptasznika, a twarz ogrodnika, wykrzywiona złością, nie budziła zaufania.
Pewnego razu, gdy jak zwykle poszedł chłopiec do różanej alei, ze zdumieniem ujrzał na małym krzaczku, który dotychczas wyglądał jak uschnięty, zielone listeczki.
— Więc jednak żyjesz, a ogrodnik mówił, że wykopie cię jesienią, bo już nic z ciebie nie będzie — szepnął muskając lekko dłonią cienkie gałązki.
Nie powiedział nic ogrodnikowi, ale jeszcze staranniej podlewał wątły krzaczek. I oto pewnego razu na krzewie tym pojawił się pączek.
— Gdy rozkwitnie, powiem ogrodnikowi, że ożywiłem ten martwy krzaczek — postanowił chłopiec.
Gdy następnego dnia przyszedł do ogrodu, stanął zdumiony: na małym krzaczku rozkwitła szczerozłota róża.
— Och, jaka jesteś piękna! Sam zaniosę cię księżniczce! — zawołał chłopiec i zerwawszy kwiat pobiegł dróżką w stronę pałacyku księżniczki.
Po drodze spotkał ogrodnika.
— Zakwitł ten uschnięty krzaczek — zawołał. — O, jaki ma piękny kwiat. Pachnie tak ślicznie jak żaden inny. Zaniosę go sam księżniczce!
Ogrodnik wpadł w straszny gniew.
— Ani mi się waż! — wrzasnął. — Wynoś mi się stąd natychmiast razem ze swoją przeklętą różą!
Przerażony chłopiec zawrócił i tuląc do siebie cudny kwiat wybiegł z ogrodu. Gdy był już przy wyjściu, spostrzegł białą postać księżniczki idącą wolno w stronę alei różanej.
— Cóż ja teraz pocznę z sobą? — myślał chłopiec idąc wolno wzdłuż żywopłotu, odgradzającego ogród od drogi. — Znów muszę szukać jakiejś pracy.

Nagle zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. W ogrodzie za żywopłotem usłyszał rozmowę. Najpierw kilka cichych słów, wypowiedzianych miękkim, melodyjnym głosem. Potem podniesiony głos ogrodnika.

— Na próżno upierasz się, księżniczko. Złota róża uschła i nigdy już nie zakwitnie. Żar-Ptaka już na pewno mój brat złowił i zabił. Nie odzyskasz wzroku nigdy. Złota korona leży w głębi morza. Tylko ja jeden mogę ją znaleźć. Wyjdź za mnie, a otoczę cię troskliwością i opieką, obejmę tron królewski, a ty będziesz królową. Może nawet ożywię różę, może też znajdzie się złote pióro Żar-Ptaka. Ale to tylko ja mogę ci ich dostarczyć. W moich rękach leży wrócenie ci wzroku. Namyśl się, księżniczko...
— Nigdy! — rozległ się głos dziewczyny. — Żeby zostać moim mężem, trzeba posiadać nie tylko złote pióro, złotą różę i złotą koronę. Trzeba mieć też złote serce.
Lekki szelest żwiru kazał domyśleć się Jaśkowi, że księżniczka oddaliła się w stronę swego pałacyku.
— Zobaczymy jeszcze... — zaśmiał się ogrodnik i wrócił do swej pracy.
Jasiek przez długą chwilę stał jeszcze koło żywopłotu. Myśli jak błyskawice przelatywały mu po głowie. Zaczął zestawiać znane sobie fakty z tym, co przed chwilą usłyszał.
— Więc to tak... Ogrodnik uwięził przy pomocy jakichś czarów księżniczkę i odebrał jej wzrok. Dla zdjęcia uroku potrzebne są trzy rzeczy: pióro Żar-Ptaka, złota róża i złota korona, zatopiona w morzu. Więc ptasznik jest bratem chytrego ogrodnika. Dlatego tak się rozgniewał, że wypuściłem złocistego ptaka. Ale widać ma lepsze serce niż ogrodnik, skoro pozwolił mi zachować złote pióro...
— O, księżniczko, może będę mógł cię uratować — szepnął chłopiec. — Mam już pióro i różę. Tylko nie wiem, gdzie szukać korony...
Ostrożnie, bez najmniejszego szelestu odsunął się od żywopłotu i ruszył przed siebie. Znów minęło wiele dni na samotnej wędrówce. Wreszcie ujrzał w oddali błękitno-siną smugę. Gdy podszedł bliżej, ze zdumieniem przekonał się, że to olbrzymia jakaś woda. Mimo pogodnego dnia falowała ona i białą pianą biła o brzeg.
— To pewnie morze — domyślił się Jasiek.
Przez jakiś czas szedł po piaszczystym wybrzeżu, wreszcie zobaczył przewróconą do góry dnem łódź i sieci, rozpięte na żerdziach. Nareszcie więc znów znalazł ludzi. Usiadł na łodzi i czekał cierpliwie. Gdy już słońce chyliło się ku zachodowi, nadeszli dwaj rybacy. Jasiek spytał, czy nie potrzebują pomocnika, bo on jest bez pracy i chętnie weźmie się do każdej roboty. Rybacy zgodzili się z radością.
— Utonął trzy dni temu nasz pomocnik. Tęgi to już był rybak. A ty pewnie nawet nie wiesz, jak się sieci zarzuca?
— Nie wiem — odparł szczerze chłopiec — ale nauczę się po pewnym czasie.
Od tej pory często wyjeżdżał z rybakami na morze. Gdy fale były zbyt wielkie lub groziła burza, zasiadali wszyscy trzej przed chatą i naprawiali sieci. Rybacy opowiadali Jaśkowi różne legendy i historie związane z morzem. Czasem odwiedzał ich ktoś z sąsiedniej wioski, przynosząc wieści ze świata. Pewnego razu nadszedł siwy jak gołąb staruszek. Rybacy ucieszyli się bardzo. Poprosili go zaraz, żeby opowiedział Jaśkowi historię zatopionej korony.
— Przed dawnymi laty rządził tym krajem król mądry i potężny. Nie miał on syna, a tylko córkę — jedynaczkę, którą kochał nad życie. „Rządy po mnie obejmie ten, kogo moja córka wybierze sobie na męża“ — mawiał. Toteż nic dziwnego, że do zamku przyjeżdżało mnóstwo panów i rycerzy. Wszyscy ubiegali się o rękę królewny. Ale ona wszystkich odprawiała z niczym. A miała księżniczka w swym ogrodzie czarodziejski krzak róży: zakwitał tylko wówczas, gdy zbliżył się doń młodzian o złotym sercu. Miała też księżniczka Żar-Ptaka o piórach złocistych. Ptak latał swobodnie po ogrodzie i przychodził do królewny na każde wezwanie. Mówiono, że kto zdobędzie choćby jedno piórko i wymówi zaklęcie, spełnione zostanie każde jego życzenie.
— Jakie zaklęcie? — spytał Jasiek z bijącym mocno sercem.
— Nie wiem. Zaklęcie to znała tylko królewna.
— A co się z nią stało?
— Pewnego razu przybył na zamek rycerz jakiś w czarnej zbroi. Poprosił królewnę o chwilę rozmowy. Wyszli razem do parku i już nikt ich więcej nie widział. Znikł też krzaczek róży czarodziejskiej, znikł ptak o złotych piórach. Na próżno król rozsyłał posłów i rycerzy po całym kraju. Królewny nie znaleziono. Między ludem krążyły głuche wieści, że zły czarownik ją uwięził, pozbawił wzroku i żąda, żeby została jego żoną. Skradziony z królewskiego ogrodu krzak róży podobno usechł, a Żar-Ptak uciekł i czarownik nie ma władzy nad księżniczką, póki go nie złapie. Król z rozpaczy rozchorował się i umarł. Przed śmiercią utopił w morzu koronę. Podobno ten tylko wyzwoli królewnę, kto ożywi zwiędłą różę, znajdzie pióro Żar-Ptaka, a koronę z dna morskiego wyciągnie. Tymczasem kraj marnieje pod rządami rycerzy.
Skończył stary rybak, a Jaśko siedział jak urzeczony.
— No, ale my tu gadu-gadu, a czas już ruszyć na połów. Dziś Jaśko sam sieć zarzuci. Zobaczymy, co złowi — powiedział gospodarz.
Wyruszyli więc znów we trzech na morze. Stary rybak został na brzegu.
Gdy wypłynęli już na głębię, Jaśko zarzucił sieć. Ręce mu drżały, gdy ją wyciągał. Była dość ciężka, ale nic w niej się nie rzucało jak zazwyczaj.
— Jakaś spokojna ryba się złowiła — zaśmiał się jeden z rybaków. — Pewnie to kamień.
Ale nagle zamilkł zdumiony. Jasiek wyciągnął sieć — na dnie jej leżała złota korona. Gdy przybili do brzegu, Jasiek pokazał starcowi koronę, pióro i różę. Wszyscy pochylili się przed nim w niskim pokłonie.
— Oto nasz król i wybawca! — wołali.
Wieść szybko rozniosła się po kraju. Jaśka zaprowadzono na zamek i tu odbyła się uroczysta koronacja. Potem młody władca wyruszył z licznym orszakiem na poszukiwanie królewny. Pamiętał dobrze drogę, więc też po tygodniu jazdy odnaleźli ogród otoczony żywopłotem. Jasiek wjechał pierwszy na żwirem wysypaną drogę. W różanej alei ujrzał królewnę, jeszcze smutniejszą niż dawniej. Zeskoczył z konia i zbliżył się do niej.
— Oto, królewno, pióro Żar-Ptaka, róża i korona. Składam je w twoje ręce.
Królewna dotknęła pióra i szepnęła:

— Ptaku, ptaku złotopióry,
odczyń, odczyń ten zły urok.

W tej chwili odzyskała wzrok i z wdzięcznością spojrzała na Jaśka.
A on pochylił się i zerwał drugą złotą różę, rozkwitłą w tej chwili na małym krzaczku. Gdy wyjeżdżali z ogrodu, rozległ się huk przeraźliwy. Gdy się obejrzeli, ze zdumieniem zobaczyli na miejscu ogrodu olbrzymie kamienie i skały. Jeden z głazów kształtem przypominał wysoką postać złego ogrodnika.
Jasiek ożenił się z królewną i rządzili krajem długo i szczęśliwie. Młody król odnalazł swą rodzinę i już nic nie mąciło mu szczęścia.

KONIEC



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.