Wrażenia więzienne/Ratusz/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Daniłowski
Tytuł Wrażenia więzienne
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

"C"
Ciasne, zakratowane okno nasze zasłania kosz, który kradnie resztkę światła. O drugiej w celi zmierzch, o trzeciej zmrok, a lampę dają o szóstej. Długo się sączy bezczynna, przedwieczorna godzina, w której gasną zazwyczaj rozmowy, ciała zalegają tapczany, a osamotnione dusze „idą na wolność“ w kraj marzeń, do swoich...

I często ktoś, choć nie wolno, półgłosem nuci piosenkę. Autor nieznany, i wydaje się ona jak gdyby wiekową robotą szarego muru, melodyą spleśniałych kątów, tęskna w motywie, a butna w słowach:

„Ej, co mi tam, choć grozi wróg,
Chociaż nim wściekłość miota,
Nie znamy w życiu żadnych trwóg,
Swoboda, bracia, to nasz Bóg,
Użyjmy więc żywota!...

Bo krótki dla nas życia blask
Wolności ani chwili,
Kto nie chce uznać obcych łask
Więziennych zamków słyszy trzask —
Żegnajcie, bracia mili....

Ej co mi tam, że z poza krat
Wyglądam jasno, śmiały,
Użyłem w życiu młodych lat:
Świat budowałem, nowy świat
Oddany duszą całą!

Ej, towarzysze, co mi tam!
Los hojnie nas obdziela:

Na przyszłość daje orać nam,
Więc z za więzienia groźnych bram
Uderzmy w pieśń wesela!

Ej co mi tam! popędzą w dal
Na śniegi i na lody,
Nikt nie powstrzyma życia fal,
Mnie towarzyszy tylko żal
Za pracą dla swobody!

Ej co mi tam! pod głowę miech
Dokoła wichrów wycie
Nie ujrzym już ojczystych strzech
Przestępstwem jest wolności grzech,
Że wstaliśmy o świcie!

Za nami pójdą brat i syn,
Aż wzruszą się miliony
I na grobowcach dawnych win
Ofiarnych duchów błyśnie czyn
I sztandar nasz skrwawiony!“

Śpiew ten nie zamąca, ale jakby potęguje ciszę, słania się po korytarzach, jak jej widmo, — szerząc milczenie. Wstrzymuje w kroku monotonne stąpanie strażnika, pierś w półoddechu i miękką, niby jedwab, wilgotną jak zwoje tego sztandaru, mgłą zadumy i podniosłej ciszy otula zasłuchane głowy.
Życie w ciągłem zamknięciu było do tego stopnia jednostajne, że nie widzę potrzeby zatrzymywać się nad niem dłużej.
Bardzo szybko opowiedzieliśmy sobie nawzajem wszystko, cośmy mieli na zbyciu i czekaliśmy na nowy materyał z zewnątrz, który przybywał w skąpych dozach.
Kilkakrotnie udało nam się zdobyć świeżą gazetę, którąśmy łapczywie wertowali od deski do deski. Z notatki jednego z najpoważniejszych dzienników o naszym aresztowaniu dowiedzieliśmy się, że stanowimy klub anarchistów-komunistów, który wraz z bandytami zebrał się na Przemysłowej. Z powodu wiadomości o rozwiązaniu niemieckiego Reichstagu po dłuższej dyspucie zrobiłem z lekarzem zakład, co do rezultatu przyszłych wyborów i jak się później okazało wygrałem.
Czytając program widowisk, udawaliśmy, że się wybieramy do teatru, niepokoiliśmy się, czy aby Siergiejew dostanie bilety i pocieszaliśmy się, że zdąży, bo ma kasę w pobliżu. Sprzeczaliśmy się, do której knajpy po teatrze wstąpimy, przyczym każdy wynosił zalety swojej. Potym syci wrażeń szliśmy spać, starając się zbudzić jak najpóźniej. Któregoś poranku zostaliśmy zaalarmowani rzeczą wprost niezwykłą: kryminalni myli na gwałt kurytarze, lano kubłami wodę, miotły i szczotki zanurzały się w archeologiczne warstwy brudu.
— Nie, w tym musi coś być! — zauważył doświadczony aptekarz.
Jakoż istotnie męcząca zagadka wyjaśniła się wkrótce: około południa przybył prokurator.
Pomiędzy innemi odwiedził i naszą celę w asystencyi księdza, który dokazywał wprost cudów zręczności, usiłując stać w pozycyi wojskowej t. j. wyciągnąć w strunkę połcie sadła przed przedstawicielem wysokiej władzy i w dodatku co moment salutować.
Na stereotypowe zapytanie, czy nie mam jakiego „zajawlenia“, oświadczyłem, że jestem chory i fatalne warunki ratusza pogarszają mój stan z dniem każdym.
— Właśnie, wiem o tem — odparł prokurator i obiecał, że będę możliwie szybko przetranslokowany do cytadeli, Mokotowa, lub, o ile się uda, na Pawiak.
Gdy prokurator opuścił więzienie, miotły poszły momentalnie w kąt i w niedomytym kurytarzu — pozostały kałuże wody i błota.
W kilka dni wieczorem zjawił się strażnik i oznajmił, że mam z rzeczami natychmiast stawić się na dół.
Spakowałem pospiesznie manatki, pożegnałem towarzyszy, i objuczony tobołem pościeli jak wielbłąd, ruszyłem do kancelaryi.
Tu, jak zwykle spisywano nowych lokatorów, przyczym znać było, że przypływ jest obfitszy niż odpływ, stała ich bowiem spora gromadka, podczas gdy ubywałem tylko ja, trzej kryminalni i cztery polityczne niewiasty.
Czekaliśmy dość długo na konwój, wreszcie się zjawił.
Wyszliśmy i osłupiałem ze zdumienia:
Pomimo świetną mowę „liedera“ naszego koła przed sienią jakby nigdy nic nie zaszło, stała sobie więzienna karetka, najautentyczniejsza w świecie: długie, nizkie, ciemne pudło, przepierzone na dwie części po cztery miejsca w każdej ze szczelnie zakratowanemi okienkami. Obok widniało siedmiu konnych policyantów z karabinkami przez plecy. W pierwszym przedziale usadowiła się płeć piękna, w następnym nasza czwórka, z tyłu dwaj stójkowi i otoczeni kawalkatą paradowaliśmy w stronę Pawiaka, który uchodzi za Bristol więzień warszawskich.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Daniłowski.