Wrażenia więzienne/Ratusz/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wrażenia więzienne |
Wydawca | Księgarnia Polska |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
!["T"](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/e/e7/PL_Gustaw_Dani%C5%82owski_-_Wra%C5%BCenia_wi%C4%99zienne_-_inicja%C5%82_T.jpg/110px-PL_Gustaw_Dani%C5%82owski_-_Wra%C5%BCenia_wi%C4%99zienne_-_inicja%C5%82_T.jpg)
Posłyszawszy swoje, podniosłem się i, budząc leżących na ziemi towarzyszy, dotarłem do kąta, gdzie leżało obuwie; nie mogąc ani rusz znaleźć własnych — włożyłem pierwsze lepsze i według rozkazu udałem się na dół, gdzie stało już sporo ludzi.
Kolejno wpuszczano nas do kancelaryi, gdy wszedłem, ujrzałem do nieprzyzwoitości gładkie oblicze księdza, obok którego stał z papierami w ręku mój „sympatyczny brunet“ z ochrany.
Brunet mi się przyglądał wesoło, ksiądz pytał poważnie o nazwisko, o miejsce zamieszkania, zawód i t. d.
— Wszystko to zostało już zapisane i nieraz jeden — przerwałem zniecierpliwiony. Rozdęte, zdefigurowane od tłuszczu ciało poruszyło się na krześle, wydało dźwięk — hm — i zwróciło wylizany łeb w stronę asystenta, ten skinął głową.
— Nu tak, możetie idti!
Wychodząc, podniosłem wzrok i dopiero wtenczas zrozumiałem o co chodzi: ze wszystkich kątów, z za szaf, drzwi, z za stołów urzędników, błyszczały parami oczy, setki utkwionych we mnie spojrzeń.
Prezentowano nas szpiclom.
Zachowanie się więźniów, powracających z tych konfrontacyj, było bardzo rozmaite: niektórzy wychodzili rozbawieni, jak z wesołego widowiska, inni zgnębieni. — Jakiś wyrostek tłomaczył wszystkim, że go poznają i oskarżają ludzie, których na oczy nie widział, usprawiedliwiał się gorąco, jak byśmy mu mogli coś pomóc; inny znów, starszy robotnik, wyszedł silnie wzburzony, chwilę milczał, a potym krzyknął: — między szpiclami są nasi właśni towarzysze! — i szybko poszedł na górę.
Nie spieszyło mi się wracać do kamery i dopiero na usilne naleganie strażnika wsunąłem się między dwa ciała.
Musiał mróz ściskać, bo w kamerze robiło się coraz zimniej; tułów grzeli sąsiedzi, ale nogi marzły. Nakryłem się futrem i usiłowałem zasnąć.
Zmęczenie zrobiło swoje, ogarnął mnie wprawdzie nie zwykły sen, ale jakby letarg — leżałem wyzuty zupełnie z myśli, z wyobrażeń, bez żadnych wzruszeń niby odurzony, na tyle jednak przytomny, że czułem ciągle, gdzie jestem. O szóstej otworzono cele i wysypaliśmy się na kurytarz do umywalni — pod jedyny zlew z kranem, który znalazł się odrazu jak w oblężeniu. Tu spotkałem się z resztą „przemysłowców“.
Mocny Boże, co za opłakany widok! Najbardziej szarmancko odziani faceci wyglądali jak nieboskie stworzenia: włosy w nieładzie, modne kołnierzyki pogięte jak szmaty, gorsy jak ścierki, krawaty na bakier, tużurki obielone, brudne, wymięte jak z psiego gardła, kamaszki porosłe czcigodną pleśnią — jednem słowem ruina i niwelacya kompletna, zdemokratyzowanie ostateczne.
Wczorajsza przechadzka po mieście, przeprawa przez rynsztok cyrkułu i noc w śmietniku ratusza zrównała wszystkie stany przynajmniej zewnętrznie.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/6/62/PD-icon.svg/20px-PD-icon.svg.png)