Wrażenia więzienne/Pawiak/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Daniłowski
Tytuł Wrażenia więzienne
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

"G"
Gorącym pragnieniem administracyi więziennej jest zrównać politycznych z kryminalnymi. I na tym tle toczy się ustawiczna walka.

Polityczni dążą do rozszerzenia granic swych praw, do obrony zagrożonej godności osobistej — władza ciągnie we wręcz przeciwnym kierunku.
Przywykła do samowoli czuje się ona wprost dotkniętą, że musi się bawić w jakieś ceremonie, formy grzeczności z więźniami, którymi dotychczas pomiatała bezkarnie.
Orężem politycznych w tej walce jest siła moralna i solidarność, bronią władzy — przemoc brutalna w postaci uzbrojonych strażników i wojska.
Do starcia na ostre rzadko jednak przychodzi, użycie bowiem siły zbrojnej, kończące się rozlewem krwi, bądź co bądź porusza opinię publiczną, nabiera rozgłosu, wywołuje wtrącanie się w sprawę władz sądowych, słowem przyczynia trochę kłopotu i zwraca opinię ogółu na stosunki więzienne, którym najwygodniej pozostawać w cieniu.
Normalnie walka przybiera postać drobnych codziennych niemal zatargów.
Administracya za pomocą nieznacznych, mało widocznych ograniczeń, usiłuje zbliżać się do celu, wysubtelnieni zaś i niezwykle czujni na tym punkcie więźniowie odgadują w lot zamiary, najlżejszy zamach wyczuwają znakomicie i starają się go natychmiast sparaliżować.
Najpierwotniejszą formą protestu staje się stukanie.
Oddział, na którym wynikło jakieś nieporozumienie zaczyna uderzać w drzwi i tupać w podłogę. Jest to hasłem dla innych, które natychmiast podnoszą tartas, chwytają krzyżaki od łyżek, łyżki, buty, co znajdzie się twardszego pod ręką i walą w drzwi, aż cały Pawiak dygoce i drga.
Wobec tego ogólnego alarmu strażników ogarnia popłoch, latają po kurytarzach to tu, to owdzie, natykając się wszędzie na hałaśliwe bębnienie, w kancelaryi również szerzy się niepokój, atmosfera więzienna staje się naraz duszną i jednocześnie podnieconą, jak powietrze przed burzą.
Wreszcie w otoczeniu całej świty pomocników, ze strażnikiem z tyłu, a nieraz z oddziałem wojska w odwodzie wpada naczelnik.
W pierwszej chwili następuje ostra wymiana zdań, wzajemne zarzuty i wyrzuty, potym wyjaśnienia przyjmują spokojniejszy charakter, sprawa kończy się albo kompletnym zadośćuczynieniem żądaniom więźniów, albo tak zwanym krakowskim targiem i następuje zawieszenie broni, nie na długo jednak.
Jeszcze ostrożniej, stopniowo nieznacznie, pozornie ugłaskany kot wysuwa pazury, by znienacka zaskoczyć ofiarę.
Nie jest to jednak łatwe. Polityczni ciągle czuwają, a w dodatku nastrój więzienia dziwnie usposabia duszę do walki, do pogardy niebezpieczeństwem, do lekceważenia skutków.
Żyje we mnie jedna piękna chwila, której nie żałuję nic a nic, jakkolwiek z punktu widzenia rozsądku wydawać się może lekkomyślnym postępkiem. Śpiewano w szpitalu „czerwony sztandar“, okno było otwarte, dźwięki hymnu rozlegały się na ulicę.
Śpiew nie wypływał z naturalnego popędu serca, ale był niejako obowiązkowym obrzędem, którym żegna się każdą wywożącą współtowarzysza karetkę — szedł więc niemrawo. Nagle wpadł strażnik i oświadczył, iż pomocnik ostrzega, że, jeźli nie przestaniemy natychmiast, każe strzelać.
Skutek był momentalny, wszyscy porwali się z łóżek jak płomień i przylegając tłumnie do krat otwartego okna wybuchnęli całymi piersiami pełnym głosem:

Dalej więc, dalej więc, wznieśmy śpiew!
I całą strofkę aż do końca, choć pod oknem stał żołnierz z nabitym karabinem i patrzał na nas osłupiałymi oczyma, nie wiedząc co czynić.

Nie strzelił...
Może zrozumiał, że bez względu na to, co się stanie — w tej chwili do nas należy zwycięstwo.
Był to jeden z najżywszych protestów, jaki zaszedł podczas mego pobytu.
Siedziałem w dobie, kiedy administracya była dość ustępliwą.
Polityczni, niezwykle liczni, trzymali się się dzielnie, solidarnie i łatwo było przewidzieć, że gotowi są uciec się do najostrzejszych form oporu, które, jak wiadomo, w życiu więziennym polegają na metodzie dobrowolnego wyzucia się z resztek wolności, przez co zarządzenia władzy doprowadza się niejako do absurdu, do takich granic, które wprost zagrażają fizycznej egzystencyi więźniów.
Środkami temi jest wyrzeczenie się widzeń, spacerów, ulg wszelkich, a wreszcie odmawianie przyjmowania pokarmów — głodówka.
Ostatni ten środek, o ile jest przeprowadzony wytrwale i solidarnie zwykle skutkuje, wymorzenie się bowiem całego więzienia jest już zbyt wielkim skandalem. Ale środek ten jako nader uciążliwy i w dodatku atut ostatni stosuje się tylko w wypadkach wyjątkowej wagi, w sytuacyach, w których jedynie godnym wyjściem staje się — śmierć.
Złamana „nieudana“ głodówka jest bolesną przeprawą i sprowadza dla więźniów, jako dla pobitych, okres klęsk.
W takim okresie znajduje się obecnie Pawiak po uśmierzeniu bagnetami buntu. Smutne wieści przynoszą mi pisma, a potwierdza je list jednego z robotników, z którym zaprzyjaźniłem się szczerze w szpitalu.
Dosłowny wyjątek z listu tego przytaczam: „Piszę do Was z wielkiem zadowoleniem. Otóż dlatego, od czasu jakeśmy się pożegnali w więziennym kurytarzu — szukałem do Was drogi i do tej pory nie mogłem znaleźć. Gdyby nie ta okoliczność, że wpakowali towarzysza R. do ciupy, tobym i nadal nie miał.
Proszę Was, najsamprzód pytam się o wasze zdrowie, czy się lepiej czujecie zagranicą, jak na Pawiaku?
Proszę Was, ja tak przywykłem do życia więziennego, że mi się zdaje, że już nigdy wolności nie ujrzę.
Czasem bywają dla mnie chwile bardzo straszne, gdy się przebudzam z zapomnienia i przypominają mi się chwile spędzone na wolności. Teraz zaznaczę parę słów co do mojego siedzenia: otóż śledztwo mam już skończone, a teraz znów mówią, że będzie powtórne śledztwo, i że będzie prowadził je inny.
To jest piękna rzecz, jedno śledztwo trwało ośm miesięcy, teraz drugie znowu tyle potrwa. To jest proszę Was wolne konanie tak czekać z dnia na dzień bez żadnego końca...
Teraz warunki znacznie się pogorszyły na Pawiaku, strzelają do okien, biją kolbami na spacerze, straszne represye...“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Daniłowski.