Wojna kobieca/Pani de Condé/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna kobieca |
Podtytuł | Powieść |
Część | Pani de Condé |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Guerre des femmes |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wprowadzono Canollesa do obszernego, ciemno pomalowanego pokoju, oświeconego tylko lampką nocną, stojącą na konsolce pomiędzy dwoma oknami.
Przy tak słabem świetle, można było jednak dostrzec wiszący nad lampą portret kobiety, z dziecięciem na ręku.
W głębi obszernej alkowy, gdzie zaledwie dochodziło słabe i drżące światło lampki, widać było pod ciężkiemi firankami łoża leżącą kobietę, na której nazwisko barona de Canolles zrządziło tak silne wrażenie.
Baran, według przyjętego zwyczaju, zbliżył się do łoża o trzy kroki, ukłonił się i znowu trzy kroki postąpił; dwie pokojówki, które bezwątpienia pomagały księżnej przy rozbieraniu się, wyszły i Canolles został sam z księżną.
Nie on jednak pierwszy winien był zacząć rozmowę, dlatego też czekał, aby księżna przemówiła; lecz ponieważ ta widocznie uparła się milczeć, młody więc oficer sądził, że lepiej nie zważać na przyzwoitość i przerwać milczenie, niż dłużej pozostawać w kłopotliwem położeniu.
Był jednakowoż przekonany, że skoro tylko księżna przemówi, będzie musiał wytrzymać nową a silniejszą burzę i poddać się gniewowi księżnej, którą poczytywał za straszniejszą od pierwszej, jako młodszą i bardziej zasługującą na litość i współczucie.
Wyrządzona milczeniem księżnej zniewaga młodemu oficerowi, dodała mu śmiałości.
Skłoniwszy się więc raz trzeci, stosownie do okoliczności, to jest zimno i nie z taką już jak poprzednio uprzejmością, co było przepowiednią wszczynającej się w jego gaskońskim umyśle burzy, rzekł:
— Miałem zaszczyt upraszać Waszą książęcą mość o udzielenie mi posłuchania w imeniu królowej rejentki.
Wasza książęca mość raczyłaś mnie przyjąć. A teraz, czy nie zechcesz pani słowem lub znakiem dać mi poznać, żeś raczyła zauważyć obecność moją, że jesteś gotową wysłuchać mnie.
Poruszenie za firankami i pod kołdrą, oznajmiło Canolles‘owi, że odpowiedź otrzyma.
W rzeczy samej, dał się słyszeć głos prawie stłumiony, tak był pełen wzruszenia.
— Mów pan — ozwał się głos ten — słucham go.
Canolles zaczął mówić tonem oratorskim:
— Jej Królewska Mość przysyła mnie do ciebie, pani, ażeby przekonać Waszą książęcą mość o chęciach Jej, nie przerywania z panią stosunków przyjaznych.
Znowu za firankami dało się słyszeć poruszenie i księżna, przerywając baronowi, tak się odezwała:
— Panie! nie mów więcej o przyjaźni królowej dla domu Condé. Są dowody przeciwne w kryjówkach zamku Vincennes.
— Oho! — pomyślał Canolles — bezwątpienia obie się zmówiły i będą mi powtarzać jedno i toż samo.
W tej chwili za firankami znowu powtórzyło się poruszenie, którego jednak Canolles, sam znajdując się w klo-potliwem położeniu, nie dostrzegł wcale.
— Zresztą nie żądam, pani — odrzekł Canolles, prostując się. Życzeniem tylko królowej jest, żebym mieszkał w tym zamku, ciągle znajdował się w towarzystwie Waszej książęcej mości (pomimo, że wcale takiego zaszczytu godzien nie jestem) i żebym wszelkiemi siłami starał się przywrócić zgodę między książętami krwi królewskiej poróżnionymi bez żadnej przyczyny, zwłaszcza w czasie tak burzliwym.
— Bez żadnej przyczyny!... — powtórzyła księżna — pan twierdzisz, że nasze poróżnienie jest bez przyczyny?
— Wybacz pani — odrzekł Canolles. Ja nie utrzymuje i nie jestem sędzią; jestem tylko tłumaczem myśli cudzych.
— A nim zgoda między nami przywróconą będzie, królowa każe mnie szpiegować, pod pozorem...
— A więc nazywasz mnie szpiegiem!... — zawołał oburzony Canolles. Dziękuję Waszej książęcej mości za jej szczerość.
— I w rozpaczy, Canolles stanął w jednej z tych zachwycających pozycyj, których tak chciwie szukają malarze do swych obrazów, a aktorzy dla upiększenia sceny.
— A więc już postanowiono: jestem szpiegiem — mówił dalej Canolles. Postąp zatem pani ze mną tak. jak się zwykle postępuje z podobnymi ludźmi; zapomnij, że jestem posłańcem królowej, że taż królowa za me postępki odpowiada, że jestem tylko atomem, powiewowi jej tchnienia posłusznym. Rozkaż pani lokajom swym wypędzić mnie, a dworzanom zabić; postaw przeciwko mnie ludzi którybym mógł odpowiedzieć kijem lub szpadą, lecz nie obrażaj tak okrutnie człowieka, spełniającego obowiązek żołnierza, a zarazem wiernego poddanego..
Wyrazy te, co mimowolnie wyrwały mu się z serca, jak jęk bolesny, jak wyrzut dotkliwy, musiały wydać i wydały też skutek.
Usłyszawszy je, księżna podniosła się, oczy jej zaświeciły, ręce zadrżały i przelękniona, obróciwszy się do oficera, powiedziała:
— A Boże! ja wcale nie chciałam obrażać tak szlachetnego, jak pan człowieka. Nie, baronie de Canolles, ja nie wątpię o twej prawości. Zapomnij tych słów co cię tak dotknęły, bo przysięgam, że nie chciałam cię poniżyć. Nie, nie wiem, że jesteś szlachetnym człowiekiem, baronie, oddaję ci zupełną sprawiedliwość.
I gdy wymawiając te wyrazy, księżna, uniesiona bezwątpienia wspaniałomyślnością, która je z jej serca wyrwała, mimowolnie wysunęła się z pod cienia gęstych firanek, gdy można było ujrzeć z pod czepka białe jej czoło, blond włosy, usta palącej czerwoności, zwilgotniałe, czarujące oczy. Canolles zadrżał.
Zdawało się przypominać, że to miłe widziadło przemknęło mu się już kiedyś przed oczyma; że oddycha znowu pachnidłem owej rękawiczki, którego wspomnienie samo upajało go.
Zdawało mu się, że się otwierają przed nim jedne z tych złocistych drzwi, przez które przelatują marzenia, a na spotkanie jego zbliża się rój wesołych myśli i uśmiechów miłości.
Spojrzenie jego śmielej już zwróciło się na łóżko mniemanej księżnej, bo poznał w niej wicehrabiego de Cambes.
Księżna cofnęła się w głąb łóżka, starając się wprawdzie nie bez wzruszenia, lecz przynajmniej bez niespokojności, prowadzić dalej rozmowę przerwaną.
— Sądzisz pan więc?... — zaczęła mówić.
Lecz Canolles był olśniony, oczarowany; widziadła przemijały i zmieniały się przed jego oczyma: myśli wiły się bez porządku; tracił pamięć, czucię; zdawało się, że wkrótce zapomni się, rozpocznie pytania.
Instynkt tylko, dany przez naturę zakochanym, który kobiety nazywają bojaźnią, a który nie jest czem innem. jak tylko łakomstwem, poradził Canollesowi udawać jeszcze przez chwilę, czekać, nie tracić słodkiego marzenia i nie odstręczać, jakiemś słowem nieostrożnem, szczęścia całego swego życia.
Dlatego też Canolles nie ruszył się z miejsca i milczał.
Cóż się z nim stanie, wielki Boże! jeśli ta wielka księżna pozna go; jeśli go tak znienawidzi w Chantilly, jak go już znienawidziła w oberży szanownego Biscarros, jeśli wznowi poprzednie oskarżenie i sądzić będzie, że on, korzystając z urzędowego tytułu i królewskiego zlecenia, ukrywa zamiar ścigania jej, co można było jeszcze przebaczyć w postępowaniu z wicehrabiną de Cambes, ale co było prawie występkiem względem księżnej krwi królewskiej.
— Lecz — pomyślał nagle — czy to możliwe, aby księżna de Condé podróżowała sama z jednym tylko służącym?
I jak się to zwykle zdarza w podobnych okolicznościach, kiedy chwiejący się i niespokojny umysł szuka jakiejś podpory, Canolles obejrzał się dokoła i oczy jego zawisły na portrecie kobiety, trzymającej syna na ręku.
To go dostatecznie oświeciło; mimowolnie więc zbliżył się do obrazu.
Widząc to, mniemana księżna nie mogła powstrzymać lekkiego wykrzyku, Canolles, usłyszawszy go, odwrócił się i zobaczył, że twarz jej zupełnie była zakryta.
— Oho! co to ma znaczyć?... — mówił do siebie Canolles. Albo spotkałem księżnę na drodze do Bordeaux, albo mnie tu oszukują i nie księżna spoczywa w tem łożu. W każdym razie zobaczymy.
— Pani — rzekł nagle — wiem teraz jak myśleć o tem milczeniu; poznałem...
— Coś pan poznał!... — żywo przerwała mniemana księżna.
— Poznałem — dodał Canolles — że pani masz o mnie toż samo mniemanie, co i księżna wdowa.
— A!... — mimowolnie szepnęła chora, wolniej odetchnąwszy.
Wyrażenie Canollesa nie było zbyt logicznem, pomimo to cios dobrze był wymierzony.
Canolles zauważył z jakim strachem przerwano jej mowę, a z jaką radością przyjęła słowa ostatnie.
— Jednakowoż — mówił oficer — muszę wyznać Waszej książęcej mości, chociaż jej to będzie niebardzo przyjemnem, że mam rozkaz pozostania w zamku i towarzyszenia wszędzie Waszym książęcym mościom.
— A więc — zawołała księżna — nie będę nawet mogła pozostać sama w moim pokoju? o! panie, to niegodnie!
— Powiedziałem Waszej książęcej mości, że taką dano mi instrukcję, lecz uspokój się, pani— dodał Canolles, topiąc w mniemanej księżnej przenikające spojrzenie i dobitnie wymawiając wyraz każdy; — musisz bowiem wiedzieć lepiej, niż kto inny, że umiem być posłusznym prośbie kobiety.
— Ja!... — zawołała księżna głosem, w którym więcej pomieszania, niż zdziwienie przebijało, doprawdy, nie wiem, co pan chcesz powiedzieć i nie pojmuję do jakiej okoliczności stosujesz swe wyrazy.
— Pani — rzekł oficer, kłaniając się — zdawało mi się, że służący, który mnie tu wprowadził, oznajmił nazwisko moje Waszej książęcej mości. Testem baron de Canolles.
— Więc cóż?... — spytała księżna dość pewnym głosem.
— Sądziłem..., że mając szczęście być już raz Waszej książęcej mości użytecznym...
— Mnie! kiedy? racz pan przypomnieć?... — spytała księżna głosem pomieszanym.
Canolles osądził, że za daleko się już posunął, wreszcie prawie zupełnie całą tę rzecz pojął.
— Przez to stałem się użytecznym Waszej książęcej mości, że spełniłem dane mi polecenie nie tak literalnie, jak mi polecono — odrzekł z głębokiem poszanowaniem.
Księżna zdawała się być uspokojoną.
— Panie — odezwała się — wcale nie chcę mu być powodem nieposłuszeństwa i jakakolwiek dana mu jest instrukcja, spełnić ją panu należy.
— Pani — odrzekł Canolles — na szczęście dotąd nie wiem jeszcze, czy można udręczać kobietę, tembardziej zaś, obrazić księżnę. Dlatego też mam zaszczyt powtórzyć Waszej książęcej mości to, com już powiedział księżnej-wdowie; jestem Waszej książęcej mości najpokorniejszym sługą... Racz pani tylko dać słowo, że bez mej wiedzy nie opuścisz zamku, a ja uwolnię ją od tak niemiłej mojej obecności.
— Lecz w takim razie pan nie spełnisz danych sobie poleceń?... — żywo spytała księżna.
— Zrobię to, co mi sumienie robić nakazuje.
— Baronie de Canolles — rzekła księżna — przysięgam ci, że nie opuszczę zamku, nie uprzedziwszy cię pierwej.
— W takim razie — odrzekł Canolles, niskim ukłonem towarzysząc słowom — wybacz mi pani, żem był niewinną przyczyną twego chwilowego gniewu. Wasza książęca mość widzieć mnie będziesz wtedy tylko, gdy raczysz przywołać.
— Dziękuję ci, baronie — powiedziała księżna z odcieniem radości. Odejdź! Jeszcze raz ci dziękuję; jutro się zobaczymy.
Teraz już baron dokładnie pozna głos, oczy i uśmiech rozkoszny zachwycającej istoty, która prawie wyśliznęła się z rąk tegoż samego wieczoru, kiedy nieznajomy posłanie przywiózł mu rozkazy księcia d‘Espernon.
Ostatnie spojrzenie na portret, choć słabo oświecony, ukazało baronowi, którego oczy zaczęły już przywykać do półcienia — orli nos (charakteryzujący familję Mailly), czarne włosy i wpadłe oczy księżnej; leżąca zaś w łożu kobieta, odgrywająca pierwszy akt tak trudnej roli, miała oczy wypukłe, nos prosty, z rozszerzonemu nozdrzami, usta wklęsłe w rogach, z przyzwyczajenia do śmiechu i zaokrąglone policzki, oddalające wszelką myśl głębokich rozmyślań.
Canolles wiedział wszystko co chciał wiedzieć; pomimo to, wychodząc, skłonił się z takiem uszanowaniem, jak gdyby żegnał prawdziwą księżnę i, pełen zadumy, powrócił do swego mieszkania.