Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

W tym samym czasie, toczyła się walka równie zacięta, w najwyższych sferach petersburgskich, do której, jak zwykle mięszali się wszyscy trutnie dworscy. Walczyli stronnicy Rumianzowa z przyjaciółmi Francuzów, carowej matki i carewicza. Życie zaś towarzyskie, pełne ożywienia i przepychu, szło zwykłym trybem. Dla kogoś obcego, który byłby się znalazł nagle w tym wirze przeróżnych rywalizacji i pretensji urojonych, byłoby nader trudnem zadaniem, prawie niepodobieństwem, zdać sobie sprawę dokładną, z obecnego położenia Rosji. Szły jedne za drugiemi, zawsze te same dworskie ceremonie, te same objady i bale urzędowe, te same przedstawienia w teatrze francuzkim, były w grze te same nędzne intrygi, te same małostkowe interesiki i sprawy osobiste. Co najwięcej, rozmawiano czasem pół głosem o postępowaniu tak rożnem carowej matki i młodej monarchini. Podczas gdy carowa matka o niczem innem nie myślała, jak tylko aby wcześnie osłonić przed możliwem niebezpieczeństwem rozmaite instytuta, cieszące się jej najwyższą protekcją, a nawet poczyniła już była kroki po temu, aby przenieść wszystkie do Kazania, z całem nieodzownem urządzeniem; carowa Elżbieta, ze zwykłym u niej patrjotyzmem, odpowiadała stale, gdy starano się ją wybadać zręcznie w tej kwestji piekącej: — „Że podobne rozporządzenia zależą wyłącznie od wszechwładnej woli cara... Ona zaś dotąd żadnego pod tym względem rozkazu nie otrzymała. Co się tyczy jej osobiście, będzie ostatnią, która opuści Petersburg“.
Dnia siódmego września (po krwawej bitwie pod Borodynem) panna Scherer dawała wieczorek u siebie. Tym razem punktem kulminacyjnym tegoż, nowalijką, którą miała uraczyć swoich gości, miało być odczytanie listu pisanego do cara przez archimandrytę, z okazji przesłanego mu obrazu słynącego mnogiemi cudami... świętego Sergjusza. Ów list uchodził za arcydzieło stylu, patrjotyzmu i za zbiór najwznioślejszych uczuć religijnych. Książę Bazyli, który uważał siebie za lektora pierwszorzędnego (zdarzało mu się czasem czytywać u carowej), miał się podjąć tego wielkiego zadania. Talent jego na tem jedynie polegał, że głos to zniżał prawie do szeptu, to podnosił w nieskończoność, nie pytając wcale o znaczenie wyrazów. Ów odczyt, jak wszystko zresztą, co się odbywało na wieczorkach u panny Scherer, miał lekki odcień i znaczenie polityczne. Spodziewano się dnia tego kilku osobistości bardzo wpływowych. Tak samo gospodyni, jak i jej goście związali się słowem uroczystem, jako dadzą im uczuć całą niestosowność, wywołując na ich lica wstydu rumieniec, że dotąd uczęszczają na przedstawienia teatru francuzkiego. Było się już zebrało dużo osób w salonie panny Scherer; ona jednak, nie dawała dotąd sygnału do czytania listu sławnego, czekając na owych zaprzańców sprawy narodowej, których list ten miał sprowadzić z zgubnych manowców na dobrą drogę.
Wiadomością senzacyjną, która stanowiła treść wszystkich rozmów tego wieczora, była choroba niebezpieczna prześlicznej, czarującej hrabiny Bestużew. Nie bywała nigdzie od pewnego czasu, ona, prawdziwa ozdoba najarystokratyczniejszych salonów. Nie przyjmowała również nikogo u siebie. Zamiast zaś oddać się w ręce jakiej znanej i uznanej powagi lekarskiej w Petersburgu, powierzyła się z całem zaufaniem, jakiemuś młodemu doktorciowi włoskiemu. Piękny Włoch (o tem dowiedziały się już były damy petersburgskie), leczył ją jakąś zupełnie nową metodą. Złośliwi utrzymywali, że głównym powodem choroby hrabiny jest niemożność poślubienia na raz dwóch mężów... gdy się ma w dodatku na karku trzeciego. Z tego więc nader kłopotliwego i fałszywego położenia, miał ją wyprowadzić piękny Włoch swoją nadzwyczajną metodą. Wobec panny Scherer, nie śmiano jednak podnosić tej drażliwej kwestji i obmawiać niemiłosiernie nieobecnej.
— Słyszeliście państwo?... nasza piękna hrabina chora śmiertelnie... lekarz przebąkuje coś o anginie.
— O anginie? Ależ to straszna choroba!
— Ba, jeszcze i jaka.. A czy wiecie, że dzięki anginie, pogodzili się dwaj rywale?... Stary hrabia ma być rozczulającym, jak utrzymują. Płakał rzewnie, gdy mu lekarz zapowiedział bez ogródek, że stan chorej jest bardzo groźny.
— Oh! byłaby to strata niepowetowana... Taka zachwycająca kobieta!...
— Mówicie o naszej biednej hrabinie? — wmieszała się panna Scherer do rozmowy ogólnej. — Posyłałam przed chwilą dowiadywać się o jej zdrowie. Odpowiedziano mi, że jest cokolwiek lepiej... Oh tak! kobieta to najczarowniejsza na całym świecie! — wzniosła oczy w niebo, niby w ekstazie Anna Pawłówna, uśmiechając się mimowolnie trochę drwiąco z własnego zapału. — Należymy wprawdzie do dwóch przeciwnych obozów — odrzuciła słodziutko. — To mi jednak nie przeszkadza przyznawać co jej się należy słusznie i sprawiedliwie... Taka nieszczęśliwa.
Jakiś młokos nieopatrzny, przypuszczając, że te słowa mają na celu uchylić cokolwiek zasłony kryjącej tajemnicę pięknej hrabiny, pozwolił sobie zauważyć, że taki nieznany nikomu włoski szarlatan, gotów struć chorą jakiemi niebacznemi środkami.
— Może pan masz wiadomości dokładniejsze od moich — panna Scherer zesznurowała usta, dotknięta do żywego i dając to uczuć dotkliwie młokosowi — ja atoli wiem to z najlepszego źródła, że ów Włoch jest człowiekiem bardzo rozumnym i biegłym w swojej sztuce. Jest on lekarzem przybocznym królowej hiszpańskiej.
Wyrecytowawszy młokosowi to wszystko, zwróciła się do Bilibina, który drżał z niecierpliwości, żeby puścić w kurs jak najprędzej dowcip ukuty na koszt Austrjaków.
— Znajduję to zachwycającym — zaczął od niechcenia, wspominając o pewnym dokumencie dyplomatycznym, dodanym do posyłki sztandarów austrjackich, wziętych przez Wittgensteina, bohatera Petropolskiego (jak go nazywano w Petersburgu).
— Cóż to takiego? — spytała panna Scherer, chcąc tym sposobem wywołać milczenie, któreby dozwoliło Bilibinowi wypowiedzieć wreszcie frazes zawieszony od dawna na końcu języka.
Pospieszył skorzystać ze sposobności i zacytował dosłownie depeszę, którą zresztą sam był ułożył.
„Car odsyła sztandary austrjackie; sztandary przyjaciół zabłąkane, które znalazł po drodze“.
— Doskonałe, przedziwne! — przyklasnął książę Bazyli.
— Może to była droga do Warszawy? — wyrwał się głośno książę Hipolit. Wszyscy spojrzeli na niego, słowa te bowiem wydały im się po prostu niedorzecznością. Odpowiedział na to ogólne zdumienie najmilszym i najswobodniejszym uśmiechem. Wprawdzie razem z innymi, nie rozumiał tego co powiedział, zauważył był jednak podczas swojej karjery dyplomatycznej, że frazesy rzucane w ten sposób obcesowy, uchodziły częstokroć za nader dowcipne. I teraz więc wypowiedział pierwsze słowa, które strzeliły mu do głowy ni stąd, ni z owąd. Pomyślał przytem: — „Może w tem tkwi coś bardzo głębokiego i dowcipnego? A w razie przeciwnym nawet, ktoś zawsze „coś z tego wywnioskuje“. — Milczenie przykre i żenujące, które nastąpiło po głupiem przemówieniu księcia Hipolita, zostało szczęśliwie przerwane wejściem owych „osobistości usposobionych nadto letnio pod względem patrjotycznym“ — a których panna Scherer chciała natchnąć gorętszemi uczuciami. Pogroziwszy figlarnie paluszkiem przemądremu Hipciowi, zaprosiła do stolika księcia Bazylego, kazała postawić przed nim dwa płonące kandelabry, a wręczywszy mu manuskrypt, błagała usilnie, żeby raczył go odczytać.
„Najmiłościwszy nasz Panie i Carze!“ — zaczął książę Bazyli tonem pełnym namaszczenia, rzucając na swoje audytorjum spojrzenie piorunujące, które miało potępić z góry śmiałka, zdolnego oponować w jakikolwiek sposób przeciw tym słowom. Nikt jednak ani pary z ust nie puścił... — „Moskwa, ta prastara carska stolica, nowa Jeruzalem, przyjmuje swego Chrystusa“ — czytał dalej kładnąc nacisk szczególny, na przysłówek „swego“ — „jako matka otaczająca troskliwemi ramionami synów swoich, pełnych żarliwości. A przewidując wśród ciemności obecnych blask twojej przyszłej chwały i tryumfu, wyśpiewuje w ekstazie: — Hosanna, błogosławiony Ten, który nadchodzi!“ — Czuło się łzy w drżącym głosie księcia Bazylego, gdy wymawiał słowa ostatnie. Bilibin przypatrywał się z wielką uwagą... swoim paznogciom; inne osoby kręciły się niespokojnie, z miną zakłopotaną. Anna Pawłówna, wyprzedzając czytającego, wymawiała szeptem frazes następujący: — „Cóż to znaczy że!..“ — gdy książę Bazyli ochłonąwszy cokolwiek z gwałtownego wzruszenia, czytał dalej głosem podniesionym:
„Cóż to znaczy że Goljat bezwstydny i zuchwały, idąc od kończyn Francji, wnosi w granice świętej Rosji mordy i pożogi. Wiara prosta, ta proca Dawidowa ludu moskiewskiego, uderzy nagle w tę dumną głowę i obali olbrzyma, chciwego krwi i niedoli ludzkiej. Posyłamy ci w darze, Panie nasz najmiłościwszy, cudowny wizerunek św. Sergjusza, żarliwego obrońcy w czasach zamierzchłych swojej ojczyzny. Ubolewam, że moje siły, osłabione przez wiek sędziwy, nie dozwalają mi pospieszyć razem z tym darem, aby rozradować oczy moje, Twoim najsłodszym widokiem. Zasyłam do stóp Najwyższego modły gorące. Oby raczył pomnażać zastępy sprawiedliwych i spełnił wszelkie pobożne zamysły Waszej Carskiej Mości“.
— Co za siła! co za styl wspaniały! — wykrzykiwano ze wszystkich stron, wielbiąc jednocześnie autora listu i czytającego.
Podnieceni tą wymowną epistołą, goście panny Scherer długo jeszcze rozprawiali nad obecnem Rosji położeniem, robiąc wnioski najrozmaitsze co do wyniku i doniosłości bitwy, którą miano stoczyć niebawem.
— Zobaczycie, przekonacie się moi państwo — zaręczała stanowczo Anna Pawłówna — że jutro, w dniu urodzin najjaśniejszego pana, nadejdą pomyślne wiadomości. Ja miewam zawsze dobre przeczucia!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.