Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przed chwilą dowiadywać się o jej zdrowie. Odpowiedziano mi, że jest cokolwiek lepiej... Oh tak! kobieta to najczarowniejsza na całym świecie! — wzniosła oczy w niebo, niby w ekstazie Anna Pawłówna, uśmiechając się mimowolnie trochę drwiąco z własnego zapału. — Należymy wprawdzie do dwóch przeciwnych obozów — odrzuciła słodziutko. — To mi jednak nie przeszkadza przyznawać co jej się należy słusznie i sprawiedliwie... Taka nieszczęśliwa.
Jakiś młokos nieopatrzny, przypuszczając, że te słowa mają na celu uchylić cokolwiek zasłony kryjącej tajemnicę pięknej hrabiny, pozwolił sobie zauważyć, że taki nieznany nikomu włoski szarlatan, gotów struć chorą jakiemi niebacznemi środkami.
— Może pan masz wiadomości dokładniejsze od moich — panna Scherer zesznurowała usta, dotknięta do żywego i dając to uczuć dotkliwie młokosowi — ja atoli wiem to z najlepszego źródła, że ów Włoch jest człowiekiem bardzo rozumnym i biegłym w swojej sztuce. Jest on lekarzem przybocznym królowej hiszpańskiej.
Wyrecytowawszy młokosowi to wszystko, zwróciła się do Bilibina, który drżał z niecierpliwości, żeby puścić w kurs jak najprędzej dowcip ukuty na koszt Austrjaków.
— Znajduję to zachwycającym — zaczął od niechcenia, wspominając o pewnym dokumencie dyplomatycznym, dodanym do posyłki sztandarów austrjackich, wziętych przez Wittgensteina, bohatera Petropolskiego (jak go nazywano w Petersburgu).
— Cóż to takiego? — spytała panna Scherer, chcąc tym sposobem wywołać milczenie, któreby dozwoliło