Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Nie pamiętał rzeczywiście Mikołaj, czy kiedy muzyka sprawiła mu tak wielką rozkosz, zaledwie jednak przebrzmiały ostatnie nuty barkaroli, pojął i odczuł na nowo całą fatalność swojego położenia. Skoro zaś stanęła mu przed oczami smutna rzeczywistość, wyniósł się cichaczem z salonu, dążąc do siebie. W kwadrans później, usłyszawszy na schodach ojca kroki, wszedł jednocześnie z nim do gabinetu hrabiego. Ojciec wracał z klubu wesół, rozochocony, w świetnym humorze.
— Ha! trzeba zgryść orzech — pomyślał, gdy ojciec spytał patrząc z dumą na syna:
— Cóż zabawiłeś się dobrze? Mnie bo dziś szansa dopisała, i zabawiłem się w klubie doskonale.
Mikołaj silił się daremnie na odpowiedź. Coś go formalnie w gardle dusiło. Ojciec zapalił fajkę najspokojniej, nie zwracając uwagi na jego pomieszanie.
— Rzecz nie do uniknienia! — pomyślał, a przybrawszy ton lekki, poufały, od niechcenia, którego wstydził się sam przed sobą, jakby szło o poproszenie ojca o powóz i konie na kilka godzin, aby użyć przejażdżki po za miasto:
— Tatku kochany — przemówił — przychodzę w interesie... byłbym prawie zapomniał... potrzebuję pieniędzy.
— Ejże, naprawdę? — hrabia odrzucił żartobliwie, będąc jak już wspomnieliśmy w usposobieniu najweselszem tego wieczora. — Wiedziałem doskonale, że ci tamte dwa tysiące nie wystarczą. Dużo ci potrzeba?
— Tak, dużo — zrobił minę głupią, udając lekceważenie i zupełną obojętność. — Tak... przegrałem trochę... nawet bardzo wiele... czterdzieści trzy tysiące rubli.
— Jakto? Co? Do kogo?.. ależ ty żartujesz! — wykrzyknął hrabia, a żyły w karku i w skroniach nabiegły mu krwią, jak kiedy kto dostaje udaru mózgowego.
— Dałem słowo, że zapłacę jutro.
— Oh! — ojciec upadł na kanapę, z tym jednym wykrzyknikiem rozpaczliwym, schwyciwszy się oburącz za głowę.
— Cóż na to poradzić? — cedził dalej Mikołaj, tonem pewnym siebie i prawie zuchwałym. — Zdarza się to każdemu... — a wymawiając głośno te słowa, w duchu osądzał sam siebie jako ostatniego łotra, podłego, nikczemnego. Sumienie mówiło mu, że jednego życia za mało, aby zmazać i odpokutować winę podobną. W chwili, kiedy zapewniał ojca beczelnie, tonem brutalnym nieledwie „że to może zdarzyć się każdemu“, miał ochotę paść mu do nóg, całować ze łzami jego ręce i kolana, błagając o przebaczenie.
Na te słowa hrabia spuścił oczy, poruszył się niespokojnie i rzeki głosem trochę drżącym:
— Zapewne... zapewne... boję się tylko... będzie mi trudno na razie znaleść... Komuż to się nie przytrafiało?... każdemu prawie... — Rzucił wzrokiem na syna i skierował się krokiem chwiejnym ku drzwiom przeciwległym. Mikołaj, który spodziewał się gorzkich wyrzutów, nie mógł tego znieść dłużej:
— Tatku! tatku! przebacz mi — wybuchnął głośnem łkaniem, a porwawszy ojca za obie ręce, zaczął je całować z najwyższą skruchą i żalem.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Gdy syn rozmawiał w ten sposób z ojcem, matka z Nataszką prowadziły równie ważną rozmowę:
— Mamo!... Mamo!... zrobił to... zrobił!
— Cóż takiego?
— Oświadczył się o moją rękę!
Hrabina nie mogła uwierzyć uszom własnym... Jakto? Denissow mógł oświadczyć się takiemu dziecku jak Nataszka? Wszak niedawno temu bawiła się lalkami i nie wychodziła prawie za próg szkolnego pokoju!
— Nataszko, tylkoż nie pleć głupstw, bardzo proszę — przemówiła hrabina łagodnie, sądząc, że jej wyzna córka, jako popełniła żart niestosowny i wcale nie na miejscu.
— Jakto głupstw?... Ależ oświadczył mi się całkiem na serjo mateczko. — Nataszka przybrała minkę srodze obrażoną. — Przychodzę po radę co mam zrobić z tym fantem, a mateczka nazywa głupstwem, rzecz tak wielkiej wagi.
Hrabina wzruszyła miłosiernie ramionami:
— Jeżeli na prawdę oświadczył się o ciebie pan Denissow, możesz mu powiedzieć nawzajem odemnie, że jest głupcem skończonym.
— Bynajmniej... jest najmędrszym w świecie człowiekiem.
— A więc czegóż chcesz właściwie? Każdej z was pstro w głowie. Skoroś w nim zakochana, idź za niego, i niech was Bóg błogosławi.
— Ależ nie mamo, nie jestem nim wcale zajętą. Przysięgam, że o ile mi się zdaje... nie kocham się w nim ani troszkę.
— W takim razie, powiedz mu to sama natychmiast.
— Ah! mateczka gniewa się? — Moja śliczna, droga matusiu, proszę się na mnie nie gniewać... Osądź sama czy jam tu w czemkolwiek zawiniła?
— Nie bezwątpienia, czegóż bo chcesz odemnie „duszinko?“ Czy mam mu to ja powiedzieć?
— Nie, nie, wolę ja to zrobić, tylko proszę mnie nauczyć co się mówi w podobnem położeniu?... Ej! mama bo się śmieje... niedobra mama!... Gdybyś go jednak była widziała w chwili oświadczenia... Wiem że mu się ot tak, wymknęło niechcący... Nie miał z pewnością tego zamiaru.
— Bądź jak bądź, musisz mu odpowiedzieć stanowczo że za niego nie pójdziesz.
— Odmówić mu? Nie jestem w stanie! Tak mi go żal... taki dobry...
— Skoro tak, przyjm jego rękę, czas bo i wielki dla ciebie wyjść za mąż. Postarzałaś się panną nie lada! — odrzuciła hrabina, w pół gniewnie, a w pół żartem.
— No! jeszczem się tak dalece nie przestarzała, ale zaręczam mamie, że mi go żal i bardzo... Jak ja mu to powiem?...
— Najlepiej żebyś ty sama nic mu nie mówiła, ja powinnam decydować w tej sprawie i ja z nim się rozmówię. — Hrabina uznała za niestosowne, żeby traktować Nataszkę, takie dziecko, jako dorosłą pannę.
— Nie, nie, za nic w świecie, do tego nie dopuszczę... powiem mu sama, mama zaś może słuchać pod drzwiami — i Nataszka wbiegła pędem do salonu, gdzie zastała Denissowa, na tem samem miejscu, jak go była zostawiła siedzącego przy fortepjanie, z twarzą w dłoniach ukrytą. Na odgłos jej kroków podniósł głowę i twarz odsłonił.
— Nataljo Stefanówno, los mój i szczęście całe w twojej ręce... decyduj o niem!
— Wasylu Dmytrowiczu, tak mi szczerze żal pana!... Jesteś tak dobrym... ale to być nie może... w żaden sposób... przysięgam jednak, że cię zawsze kochać będę!...
Denissow przycisnął do ust dłoń Nataszki, nie mogąc stłumić głuchego łkania, gdy uczuł jej pocałunek na swoich włosach czarnych jak smoła kędzierzawych i wiecznie rozburzonych. W tej samej chwili weszła hrabina.
— Wasylu Dmytrowiczu, dziękujemy ci za zaszczyt, który nam robisz — przemówiła matka tonem wzruszonym, który jednak wydał się biedakowi nader surowym. — Nataszka atoli jest jeszcze tak młodziutką... Sądzę, że byłoby było może stosowniej z twojej strony, udać się z tem do mnie, zanim z nią się rozmówiłeś.
— Hrabino! — Denissow nie był w stanie dodać czegoś więcej. Spuścił głowę na piersi jak winowajca, oczekujący wyroku.
Nataszka widząc go tak zgnębionego rozszlochała się spazmatycznie.
— Popełniłem błąd wielki, uznaję to pani hrabino — przemówił głosem złamanym. — Ubóstwiam twoją córkę i tak kocham całą waszą rodzinę, że oddałbym za was nie jedno, ale dwa życia, gdybym je posiadał. — Zobaczywszy mars na czole hrabiny i minę niezadowoloną. — A więc... żegnajcie mi! — wykrzyknął szybko, pocałował rękę matki i nie patrząc wcale na swoją ukochaną, wyszedł z salonu śmiałym krokiem...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Mikołaj spędził u Denissowa cały dzień następny. Łatwo zrozumieć, że Denissow radby był czemprędzej Moskwę opuścić. Towarzysze wyprawili mu ucztę pożegnalną z nieodłącznym Iljuszką i jego pięknemi cygankami. Tak go spoili doskonale, że nie mógł sobie nigdy przypomnieć, w jaki sposób zapakowano go wtedy na sanie, i jak przejechał kilka pierwszych stacyj pocztowych?
Po jego odjeździe, Mikołaj, któremu ojciec nie był w stanie dostarczyć dotąd sumy tak znacznej, zabawił jeszcze w Moskwie dwa tygodnie. Przez cały ten czas na krok z domu nie wychodził, spędzał dni razem z panienkami, po największej części w ich pokoikach, układając wierszyki do ich albumów i dobierając do nich muzykę.
Sonia milsza i czulsza niż kiedykolwiek, starała się przekonać go, że ta przegrana z jego strony była czynem bohaterskim, i że odtąd pokochała go stokroć więcej. Co do Mikołaja, ten uważał się teraz niegodnym jej.
Nareszcie ojciec wręczył mu owe nieszczęsne czterdzieści trzy tysięcy rubli. Odesłał je Dołogowowi, odebrawszy na całą sumę pokwitowanie najformalniejsze. Odjechał natychmiast do swego pułku, tym razem nie żegnając się z nikim. Pułk jego już był wymaszerował do Polski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.