Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 04.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina wzruszyła miłosiernie ramionami:
— Jeżeli na prawdę oświadczył się o ciebie pan Denissow, możesz mu powiedzieć nawzajem odemnie, że jest głupcem skończonym.
— Bynajmniej... jest najmędrszym w świecie człowiekiem.
— A więc czegóż chcesz właściwie? Każdej z was pstro w głowie. Skoroś w nim zakochana, idź za niego, i niech was Bóg błogosławi.
— Ależ nie mamo, nie jestem nim wcale zajętą. Przysięgam, że o ile mi się zdaje... nie kocham się w nim ani troszkę.
— W takim razie, powiedz mu to sama natychmiast.
— Ah! mateczka gniewa się? — Moja śliczna, droga matusiu, proszę się na mnie nie gniewać... Osądź sama czy jam tu w czemkolwiek zawiniła?
— Nie bezwątpienia, czegóż bo chcesz odemnie „duszinko?“ Czy mam mu to ja powiedzieć?
— Nie, nie, wolę ja to zrobić, tylko proszę mnie nauczyć co się mówi w podobnem położeniu?... Ej! mama bo się śmieje... niedobra mama!... Gdybyś go jednak była widziała w chwili oświadczenia... Wiem że mu się ot tak, wymknęło niechcący... Nie miał z pewnością tego zamiaru.
— Bądź jak bądź, musisz mu odpowiedzieć stanowczo że za niego nie pójdziesz.
— Odmówić mu? Nie jestem w stanie! Tak mi go żal... taki dobry...
— Skoro tak, przyjm jego rękę, czas bo i wielki