Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.

Mała księżna, w białym czepeczku na głowie, leżała na stosie poduszek. Bole były ustały na chwilę. Jej długie, krucze włosy, wymykały się z pod szlarek czepka, spadając po obu bokach twarzy płonącej i wilgotnej. Jej drobne usteczka purpurowe, uśmiechały się jeszcze i teraz. Mąż wszedłszy, zatrzymał się obok szezlonga, na którym ją złożono. Jej oczy świecące ogniem gorączkowym, wpatrzyły się w niego przenikliwie i badawczo, jak to czynić zwykło dziecię niespokojne i zalęknione. Zdawały się przemawiać: — „Kocham was wszystkich, nikomu nie wyrządziłam nic złego... dla czegóż muszę tak strasznie cierpieć? Niechże ktokolwiek z was pospieszy mi na pomoc.“ — Widziała męża przed sobą, nie zdając sobie sprawy, jak nadzwyczajnem jest jego pojawienie się właśnie w tej chwili. Pocałował ją w czoło potem zroszone. — Moja „duszinko“ najdroższa — rzekł z czułością niewymowną. Raz pierwszy użył tego słowa pieszczotliwego „duszinko“, w obec żony. — Cierpliwości aniołku... Bóg dobry i miłosierny!
Spojrzała na niego zdziwiona, a jej oczy mówiły dalej:
— Spodziewałam się pomocy z twojej strony, a i ty mi nie chcesz ulżyć w niczem! — Porwały ją bole na nowo i akuszerka poprosiła Andrzeja, żeby wyszedł z pokoju żony.
Ustąpił zatem miejsca lekarzowi. Spotkał siostrę po drodze. Zaczęli rozmawiać po cichu w pokoju obok, przerywając co chwila rozmowę w oczekiwaniu gorączkowem.
— Usiądź mój biedaku — siostra wskazała mu miejsce obok siebie na małej sofce. Pokojowa wybiegła w tej chwili z pokoju księżny i stanęła jak wryta, zmięszana widokiem Andrzeja, który siedział nieruchomy, ukrywszy twarz w dłonie. Jęki i krzyki, które wydawała biedna Liza, w strasznych cierpieniach fizycznych, dochodziły do uszu siedzących obok, rozdzierając im serca. Andrzej zerwał się chcąc iść żonie na ratunek. Z tamtej jednak strony ktoś drzwi przytrzymywał z całej siły.
— Nie można wejść, nie można! — usłyszał czyjś głos drżący i przerażony. Spróbował chodzić. W pokoju rodzącej nagle cicho się zrobiło. To trwało krótką chwilę. W tem rozległ się krzyk straszny, potężny, rozlegający się echem złowrogiem po całym pałacu.
— Przecież nie ona tak krzyknęła, nie miałaby dość sił do tego! — pomyślał Andrzej, rzucając się gwałtownie ku drzwiom. Krzyk zamilkł w pół urwany, a natomiast odezwało się ciche, bolesne kwilenie dzieciątka.
— Po co tu przyniesiono jakieś dziecko? — wykrzyknął w pierwszej chwili. — Co ono tu robi? A może to moje własne dziecię, nowo-narodzone?

Gdy zrozumiał nakoniec ile w tem kwileniu mieściło się szczęścia, łzy go zdławiły, oparł się o framugę okna, i zaczął łkać na cały głos. Otworzono drzwi. Wyszedł lekarz bez surduta, z założonemi aż po łokcie rękawami od koszuli, blady i drżący. Zwrócił się ku niemu Andrzej, on jednak przeszedł koło niego, patrząc nań wzrokiem obłąkanym, i nie przemówił ani słowa. Jedna z kobiet służebnych wyleciała jęcząc żałośnie z pokoju księżny i skamieniała z przerażenia na widok młodego małżonka. Teraz nikt już Andrzeja nie zatrzymywał i nie bronił wejść do żony. Nie żyła, leżąc na tych samych poduszkach, jak ją widział przed chwilą. Jej śliczna, młodziutka twarzyczka, zachowała ten sam wyraz, mimo oczu szklannych i nieruchomych, mimo bladości trupiej. — „Kochałam was wszystkich, nikomu nic złego nie uczyniłam, a wy, coście ze mną zrobili?“ — zdawała się przemawiać jeszcze i po śmierci ta główka urocza, ta twarz, z której już życie uciekło. W kącie obszernej komnaty, coś malutkiego i niby rak czerwonego, kwiliło żałośnie w ramionach akuszerki drżącej i struchlałej.
· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

W dwie godziny później książę Andrzej wszedł krokiem wolnym i chwiejnym do ojca gabinetu. Stary książę wiedział już o wszystkiem. Gdy drzwi otworzył zobaczył starca na progu. Zarzucił Andrzejowi na szyję ramiona suche i żylaste, niby kleszcze żelazne i zalał się łzami...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

W trzy dni, odbywała się ceremonja pogrzebu małej księżnej. Mąż według zwyczaju, wstąpił na stopnie katafalku, aby pożegnać zmarłą po raz ostatni. Oczy miała przymknięte, ale jej drobna twarzyczka ani na włos się nie zmieniła i zdawała się ciągle pytać: — „Coście ze mną zrobili?“ — Książę Andrzej nie mógł zapłakać, czuł jednak jak mu serce pęka na myśl, ile wobec zmarłej zawinił. Obecnie krzywd jej uczynionych niczem nie zmaże, niczem nie wynagrodzi. Stary książę ucałował z kolei jedną z tych rączek delikatnych, prawie przeźroczystych, które leżały w krzyż złożone, i zdać się mogło, że i jemu powtarza ta biedna, uśmiechnięta żałośnie twarzyczka: — „Coście ze mną zrobili?“ — Starzec odwrócił się szybko, rzuciwszy na zmarłą przelotne spojrzenie.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

W tydzień ochrzczono nowonarodzonego. Akuszerka przytrzymywała pieluszki pod brodą, gdy pop nacierał olejem świętym końcem piórka, dłonie i nóżki małego księcia Bołkońskiego, któremu na chrzcie św. dano imię dziadka: Mikołaj.
Dziadek obniósłszy wnuka, jako ojciec chrzestny, na około chrzcielnicy, według rytuału, oddał malca czemprędzej matce chrzestnej, księżniczce Marji. Ojciec nowonarodzonego, cały wzruszony i lękając się żeby pop dziecka nie upuścił, gdy będzie go w wodę zanurzał, czekał niecierpliwie w drugim pokoju, końca ceremonji. Spojrzał na synka z dumą i najwyższą radością, gdy mu go wreszcie przyniosła stara piastunka już powiniętego; i skinął głową łaskawie, usłyszawszy dobrą nowinę, że kawałek wosku, na którym złożono włoski ucięte na główce dziecka, spłynął po wierzchu. Taki bowiem panuje w Rosji przesąd, że skoro wosk nie pójdzie na spód, dziecko wychowa się i wyrośnie zdrowo.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.