Wiry/Tom II/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
< Wiry‎ | Tom II
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiry
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.

Dołhański zawojował jednak do wysokiego stopnia i swoją narzeczoną i przyszłą teściową, albowiem wymógł na nich, że były osobiście u Hanki i zaprosiły ją na ślub. Skłonił je do tego uwagą, iż bądź co bądź należy zachować choć pozory dobrych stosunków z przyszłymi sąsiadami z Jastrzębia, a zwłaszcza przekonał wiadomością, którą przyniósł z wysokich sfer, że high-life godzi się z myślą przygarnięcia Hanki, tymczasem zaś chciałby ją z blizka w kościele zobaczyć. Po ich wizycie, w czasie której i matka i córka zachowywały się pod bacznem okiem Dołhańskiego, nie tylko poprawnie, ale zupełnie uprzejmie, cofnęła i pani Krzycka swój zamiar nieuczestniczenia w obrzędzie ślubnym.
Odbył on się w pierwszych dniach tygodnia, w kościele Wizytek przy licznym napływie dam wielkiego świata i utytułowanych kolegów Dołhańskiego, z klubu. Grała w tem istotnie rolę chęć przyjrzenia się z blizka chłopce-milionerce, ale także i Dołhańskiemu. Ci z jego znajomych, którzy znali panie z Górek, opowiadali poprzednio, że bierze on pannę zamożną, ale starą i śmieszną — wskutek czego dobrzy koleżkowie chcieli obaczyć, jaką też będzie miał minę, by następnie mieć przedmiot do drwin i konceptów. Ale pod tym względem czekał ich najzupełniejszy zawód. Dołhański prowadzony z jednej strony przez Grońskiego, z drugiej przez hrabiego Gila, szedł przez kościół tak pewny siebie, tak zimny i z takim uśmiechem na ustach, jakby to on miał prawo i ochotę drwić z koleżków. Wysoka i chuda panna młoda wyglądała zresztą w ślubnej powłóczystej sukni nieźle. Miała zadużo pudru na twarzy, zanadto długi welon i zanadto »drżała jak liść«, co robiło wrażenie, jakby ten liść czynił to trochę umyślnie. Nie było w niej jednak nic wielce śmiesznego — i gdy klęknęła przed ołtarzem, damy i kawalerowie, patrzący z głębi kościoła, musieli przyznać, że jest w jej białej wysmukłej postaci nieco wdzięku. Lecz oczy obecnych zwracały się głównie na Hankę, która przesunęła się przez nawę pod rękę z Władysławem, jak jasny, wiosenny obłok. Panom z klubu wydało się, że z chwilą jej wejścia zrobiło się w kościele widniej. Hrabia Gil, który znalazł się blizko niej, za stallami, wyraził się następnie w pewnym salonie, iż bije od niej różowe ciepło. Inni potwierdzili to natychmiast, a na dowcip jednej z dam, że chcąc się podobać, trzeba być widocznie nietylko kobietą, ale i kaloryferem — odpowiedzieli, że trzeba absolutnie.
Tymczasem zazdroszczono Władysławowi i milionów pana Anney i Hanki, która tak skupiła na sobie powszechną uwagę, że pani Otocka i Marynia przeszły prawie niedostrzeżone. Obie nie wyglądały też tego dnia korzystnie. W pani Otockiej małżeństwo Dołhańskiego budziło pewien niesmak, co odbijało się w jej twarzy, a Marynia otwierała zanadto z ciekawości usta, a przytem obnażone jej ramionka były tak szczupłe i jak zwykle u niedorosłych panien tak czerwone, że wzbudzać mogły tylko litość. Panie z wielkiego świata nie patrzyły zresztą ani na jedną, ani na drugą jeszcze i dlatego, że Krzycki ze swoją postawą i twarzą ułana z czasów Księstwa Warszawskiego, stał się tem ogniskiem, do którego zbiegły się wszystkie promienie ich szyldkretowych lornetek.
Z chwilą ukazania się księdza zapadła cisza i rozpoczął się obrzęd. Lornetki skierowały się teraz na ołtarz. Zdala widać było spływający z pod kwiatów pomarańczowych welon panny młodej i łysiejącą nieco na samym szczycie głowę Dołhańskiego, po której pełgały odblaski migocących w mroku świec. Krzycki pochyliwszy się ku Hance, począł szeptać: »I my wkrótce...« a ona przymknęła powieki na znak, że tak — poczem, gdy spotkały się ich oczy, zarumieniła się mocno i podniosła do ust swą koronkową chustkę — a następnie utkwiła wzrok w ołtarzu, przypomniało się jej bowiem, jak niedawno migotały im tak samo świece w kaplicy Ś-go Krzyża, gdy razem modlili się o przyszłe szczęście. Tak! Wkrótce tam uklękną znowu, po to, by już nie rozłączyć się więcej w życiu. I na tę myśl, pełne słodyczy, ale zarazem i niepokoju uczucie wypełniło jej piersi.
Tymczasem w ciszy dał się słyszeć głos księdza: »Edwardzie, czy chcesz wziąć za małżonkę tę Kajetanę, którą przed sobą widzisz?« — gdy zaś Dołhański potwierdził to stanowczo, a po nim i Kajetana wyszemrała, że chce tego oto Edwarda, związano im ręce stułą i obrzęd szybko dobiegł do końca, poczem orszak weselny opuścił kościół. Państwo młodzi mieli za dwie godziny wyjechać za granicę, ale przedtem czekał na nich w sali hotelowej obiad, na który zaproszono z krewnych pana młodego, tylko panią Krzycką z Władysławem oraz Hankę, jako jego narzeczoną i obie siostry — z dalszych zaś, Grońskiego i hrabiego Gila, jako drużbów. Obiad wraz z nieodzownymi toastami trwał krótko, poczem państwo młodzi odeszli każde do siebie i po pewnym czasie pojawili się znowu, już w ubraniach podróżnych. Rozpoczęła się zwykła przedwyjezdna krętanina, wynoszenie kufrów, drobnych tobołków i świetnych przyborów podróżnych Dołhańskiego, który i w czasie obiadu i w tych ostatnich chwilach okazywał taką zimną krew i taką flegmę, że wszyscy lordowie angielscy mogli mu jej pozazdrościć. Bez najmniejszego pośpiechu rozmawiał z paniami; wyraził żal Maryni, że nie będzie na koncercie; pani Otockiej powiedział, że w znacznej części jej zawdzięcza dzisiejsze szczęście, a następnie polecał Górki sąsiedzkiej opiece Krzyckiego i żartował z Grońskim, namawiając go, by poszedł w jego ślady.
Wspaniały ten jego spokój dziwnie odbijał od niepokoju i roztargnienia panny młodej. Na pół godziny przed wyjazdem, a zaraz po przebraniu się w podróżną suknię, poczęła pani Dołhańska spoglądać na matkę pytającym wzrokiem, jakby oczekując od niej czegoś takiego, co zostało pominięte i zapomniane, a czego zaniechać żadną miarą nie należało. Trwało to tak długo, że zwróciło powszechną uwagę, a gdy pani Włócka zdawała się w dalszym ciągu nie rozumieć pytających spojrzeń, wezwała ją wreszcie panna Kajetana na osobną rozmowę do pokoju, leżącego obok sali, w której odbywał się obiad.
Do uszu gości poczęły przez jakiś kwadrans dochodzić trwożne, lubo przyciszone okrzyki: »ach!« i »och!« a następnie oblubienica weszła do sali z oczyma zakrytemi dłońmi. Lecz po chwili opuściła ręce wzdłuż sukni i spoglądając na Dołhańskiego takim wzrokiem, jakim antylopa spogląda na lwa, zapytała zaledwie dosłyszalnym, mdlejącym głosem:
— Edwardzie, może już czas?
Groński, Krzycki i hrabia Gil przygryźli usta, Dołhański zaś spojrzał na zegarek i rzekł:
— Mamy jeszcze pięć minut.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.