Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   234   —

Z chwilą ukazania się księdza zapadła cisza i rozpoczął się obrzęd. Lornetki skierowały się teraz na ołtarz. Zdala widać było spływający z pod kwiatów pomarańczowych welon panny młodej i łysiejącą nieco na samym szczycie głowę Dołhańskiego, po której pełgały odblaski migocących w mroku świec. Krzycki pochyliwszy się ku Hance, począł szeptać: »I my wkrótce...« a ona przymknęła powieki na znak, że tak — poczem, gdy spotkały się ich oczy, zarumieniła się mocno i podniosła do ust swą koronkową chustkę — a następnie utkwiła wzrok w ołtarzu, przypomniało się jej bowiem, jak niedawno migotały im tak samo świece w kaplicy Ś-go Krzyża, gdy razem modlili się o przyszłe szczęście. Tak! Wkrótce tam uklękną znowu, po to, by już nie rozłączyć się więcej w życiu. I na tę myśl, pełne słodyczy, ale zarazem i niepokoju uczucie wypełniło jej piersi.
Tymczasem w ciszy dał się słyszeć głos księdza: »Edwardzie, czy chcesz wziąć za małżonkę tę Kajetanę, którą przed sobą widzisz?« — gdy zaś Dołhański potwierdził to stanowczo, a po nim i Kajetana wyszemrała, że chce tego oto Edwarda, związano im ręce stułą i obrzęd szybko dobiegł do końca, poczem orszak weselny