Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   236   —

pół godziny przed wyjazdem, a zaraz po przebraniu się w podróżną suknię, poczęła pani Dołhańska spoglądać na matkę pytającym wzrokiem, jakby oczekując od niej czegoś takiego, co zostało pominięte i zapomniane, a czego zaniechać żadną miarą nie należało. Trwało to tak długo, że zwróciło powszechną uwagę, a gdy pani Włócka zdawała się w dalszym ciągu nie rozumieć pytających spojrzeń, wezwała ją wreszcie panna Kajetana na osobną rozmowę do pokoju, leżącego obok sali, w której odbywał się obiad.
Do uszu gości poczęły przez jakiś kwadrans dochodzić trwożne, lubo przyciszone okrzyki: »ach!« i »och!« a następnie oblubienica weszła do sali z oczyma zakrytemi dłońmi. Lecz po chwili opuściła ręce wzdłuż sukni i spoglądając na Dołhańskiego takim wzrokiem, jakim antylopa spogląda na lwa, zapytała zaledwie dosłyszalnym, mdlejącym głosem:
— Edwardzie, może już czas?
Groński, Krzycki i hrabia Gil przygryźli usta, Dołhański zaś spojrzał na zegarek i rzekł:
— Mamy jeszcze pięć minut.