Wieczór Trzech Króli (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Wieczór Trzech Króli, lub co chcecie
Rozdział Akt czwarty
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. Twelfe Night, Or what you will
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
AKT CZWARTY.
SCENA I.
Ulica przed domem Oliwii.
(Wchodzą: Sebastyan i Pajac).

Pajac.  Chcesz więc we mnie wmówić, że to nie po ciebie mnie posłano?

Sebast.  Widzę, że nie masz do zbycia rozumu,
Odczep się, proszę.

Pajac.  A w to mi graj, paniczu! Nie, ja cię nie znam, i nie do ciebie wyprawiła mnie pani, żeby cię do niej wezwać, bo ma ci coś do powiedzenia; i twoje imię nie jest Cezaryo, i to nie jest mój nos, bynajmniej, i wszystko co jest, nie jest, ani wątpliwości.

Sebast.  Komu innemu idź ziej twe błazeństwa; Nie znasz mnie wcale.
Pajac.  Ziej twe błazeństwa! Słyszał zapewne wyraz od jakiego wielkiego człowieka i stosuje go teraz do błazna. Ziej twe błazeństwa! Boję się bardzo, żeby świat, ten wielki wałkoń, nie wystrychnął się na gapia. Proszę cię teraz, odpasz twoje dziwactwo, a powiedz mi, co mam zionąć mojej pani: czy jej zionę, że przyjdziesz?

Sebast.  Odczep się, proszę, głupowaty Greku;
Przyjmij ten darek, idź, lub ci zapłacę
Gorszą monetą.

Pajac.  Na uczciwość, paniczu, otwartą masz rękę. Mądrzy ludzie, co dają głuptasom pieniądze, przychodzą do dobrej sławy w czternastym roku po zapłacie.

(Wchodzą: Sir Andrzej, Sir Tobiasz i Fabian).

Sir Andrz.  Ha, spotkałem cię nakoniec! Przyjmij to ode mnie w prezencie (uderza go).

Sebast.  Prezent za prezent, a i to w przydatku.
To kraj waryatów (bije Sir Andrzeja)!

Sir Tob.  Stój, mości panie, albo twój sztylet przez dach przerzucę!
Pajac.  Idę natychmiast wszystko to pani opowiedzieć? W żadnego z nich skórze byćbym nie chciał, choćby za trojaka (wychodzi).
Sir Tob.  (zatrzymując Sebastyana). Dość tego, paniczu, stój!
Sir Andrz.  Nie, daj mu pokój, mam ja inny na niego sposób. Wytoczę mu proces o pobicie i gwałty, jeśli są jeszcze prawa w Illiryi. Choć pierwszy uderzyłem, nic to nie znaczy.
Sebast.  Puść mnie!

Sir Tob.  Nie, nie puszczę. Młody panie żołnierzu, tęga z ciebie sztuka, ale dość tego.

Sebast.  Puść mnie! Lub jeśli dłużej chcesz mnie kusić,
Dobądź twej szabli. Powiedz, czego żądasz?

(Dobywa szabli).

Sir Tob.  Skoro chcesz koniecznie, muszę ci upuścić parę uncyi twojej krwi gorącej. (Dobywa szabli. — Wchodzi Oliwia).
Oliwia.  Stój Tobiaszu! Jeśli cenisz twoje życie, rozkazuję ci, stój!
Sir Tob.  Pani?

Oliwia.  Zawszeż tak będzie? Surowy prostaku,
Godny w jaskiniach dzikich mieszkać ludzi,
Gdzie nikt nie słyszał słowa przystojności,
Precz z moich oczu! Przebacz mu, Cezaryo!
Precz mi stąd gburze!

(Wychodzą: Sir Tobiasz, Sir Andrzej i Fabian).

Dobry przyjacielu,
Słuchaj rozumu, a nie namiętności
W tej na twój pokój napaści szalonej.
Chodź tylko ze mną; opowiem ci w domu
Tego prostaka tysiące wybryków,
Byś wszystko przyjął z uśmiechem pogardy.
Chodź tylko ze mną; nie możesz odmówić.
Szablę, co podniósł na ciebie morderca,
Skierował także do mojego serca.
Sebast.  Cóż to za ziemia? Co się ze mną dzieje?
Czy słodko marzę? czy słodko szaleję?
Kąpany w falach zapomnienia rzeki,
Jeśli to sen jest, niech marzę na wieki!
Oliwia.  Chodź! Czy na moje zgodzić się chcesz zdanie?
Sebast.  O, chętnie, chętnie!
Oliwia.  Chodź! niech się tak stanie!

(Wychodzą).

SCENA II.
Pokój w domu Oliwii.
(Wchodzą: Marya i Pajac).

Marya.  Proszę cię, włóż tę rewerendę i przyczep tę brodę; wmów w niego, że się nazywasz Topas, że jesteś plebanem; śpiesz się tylko, ja tymczasem zawołam pana Tobiasza (wychodzi).
Pajac.  Przebiorę się więc w rewerendę, a dałby Bóg, żebym był pierwszym w niej pajacem! Nie jestem dość otyły, żeby mej godności jak należy odpowiedzieć, ani dość chudy, żeby ujść za uczonego; ale poczciwym być człekiem i dobrym ojcem familii, to tytuł tak dobry, jak imię przebiegłego męża i doskonałego klassyka. Ale zbliżają się sprzymierzeńcy.

(Wchodzą: Sir Tobiasz i Marya).

Sir Tob.  Niech ci Jowisz błogosławi, księże plebanie!
Pajac.  Bonos dies, panie Tobiaszu; bo jak stary pustelnik praski, który nigdy ani pióra ani atramentu nie widział, bardzo dowcipnie powiedział synowicy króla Gorboduka, że to co jest, jest, tak ja, który jestem plebanem, jestem plebanem, bo cóż jest to, jeśli nie to, a co jest, jeśli nie jest?
Sir Tob.  Przemów do niego, mości Topasie.
Pajac.  Hej tam, ho! Pokój temu więzieniu!
Sir Tob.  Urwisz wybornie udaje, doskonały urwisz!
Malwolio  (za sceną). Kto mnie woła?
Pajac.  Ksiądz pleban Topas przychodzi odwiedzić lunatyka Malwolia.
Malwolio.  Księże Topasie, księże Topasie, dobry księże Topasie, idź do mojej pani!
Pajac.  Precz stąd, hiperboliczny szatanie! Czemu tak dręczysz tego człowieka? Czy nie możesz o niczem innem mówić jak o paniach?
Sir Tob.  Dobrze powiedziano, mości plebanie.
Malwolio.  Księże Topasie, nie widziała ziemia bardziej ode mnie pokrzywdzonego człowieka. Dobry księże Topasie, nie myśl, żebym był waryatem. Zamknęli mnie w tej szpetnej ciemnicy.
Pajac.  Wstydź się, nieuczciwy szatanie! Daję ci jak można najłagodniejsze nazwisko, bo należę do liczby tych potulnych ludzi, co nawet do dyabła przemawiają z uprzejmością; i ty utrzymujesz, że dom ten jest ciemny?
Malwolio.  Jak piekło, księże Topasie.
Pajac.  Ma jednak łękowate okna, przejrzyste jak barykady, a kratki od strony południowo-północnej są jasne jak heban; żalisz się mimo tego na brak światła?
Malwolio.  Nie jestem waryatem, księże Topasie, i powtarzam, że izba ta jest ciemna.
Pajac.  Mylisz się, szaleńcze, ja ci powiadam, że niema ciemności jak niewiadomość, w której bardziej zagrzązłeś niż w swojej mgle Egipcyanie.
Malwolio.  Ja ci powiadam, że izba ta jest ciemna jak niewiadomość, choćby niewiadomość była tak ciemna jak piekło; ja ci także powiadam, że nie było człowieka bardziej ode mnie pokrzywdzonego. Nie jestem większym od ciebie waryatem, a na próbę zadaj mi, jakie chcesz, byle rozsądne pytanie.
Pajac.  Co trzyma Pitagores o dzikiem ptactwie?
Malwolio.  Że dusza naszej prababki może przypadkiem w ptaku przemieszkiwać.
Pajac.  A. ty, co myślisz o jego zdaniu?
Malwolio.  Szlachetniejsze mam wyobrażenie o ludzkiej duszy, i wcale nie pochwalam jego zdania.
Pajac.  Bądź więc zdrów I Zostań w ciemnościach. Musisz wprzódy podzielać zdanie Pitagoresa, nim przyznam ci rozum; musisz lękać się zabić cietrzewia, żeby nie wygonić duszy twojej prababki. Bądź zdrów!
Malwolio.  Księże Topasie, księże Topasie —
Sir Tob.  Mój najrozkoszniejszy księże Topasie!
Pajac.  Widzisz, że w każdej wodzie mogę pływać.
Marya.  Mógłbyś zrobić to samo bez brody i rewerendy; nie widzi cię.

Sir Tob.  Rozmów się z nim teraz naturalnym twoim głosem, a nie omieszkaj donieść mi, jak go znalazłeś. Pragnę, żeby te figle skończyły się co prędzej. Chciałbym wypuścić go natychmiast, jeżeli to można zrobić bez niedogodności, bo synowicą moja tak na mnie teraz zagniewana, że nie mogę bez niebezpieczeństwa posunąć tego żartu do ostateczności. Przyjdź za chwilę do mojej komnaty. (Wychodzą: Sir Tobiasz i Marya).

Pajac  (śpiewa). „Przyjacielu, mów, przez Boga:
Jak się twa kochanka ma“.
Malwolio.  Błazenku —
Pajac  (śpiewa). „Ma kochanka dla mnie sroga“.
Malwolio.  Błazenku —
Pajac  (śpiewa). „Skąd jej przyszła srogość ta?“
Malwolio.  Błazenku, słuchaj —
Pajac  (śpiewa). „Bo się w innym zakochała“.
Kto woła, hę?

Malwolio.  Błazenku, jeśli wielką chcesz oddać mi usługę, przynieś mi świecę, pióro, atrament i papier, a jakem szlachcic, będę ci za to wdzięczny do śmierci.
Pajac.  To ty, panie Malwolio?
Malwolio.  Ja, dobry błazenku.
Pajac.  Ach, dobry panie, z jakich powodów swoje pięć zmysłów straciłeś?
Malwolio.  Błazenku, nie było człowieka jak ja pokrzywdzonego. Wierzaj mi błazenku, jestem tak dobrze jak ty przy zmysłach.
Pajac.  Tylko jak ja dobrze? Jesteś więc szalony bez wątpienia, nie masz więcej serca niż błazen.
Malwolio.  Zamknęli mnie w tym domu, trzymają mnie w tej ciemnicy, nasyłają na mnie księży, osłów, robią wszystko, co mogą, żeby mi rozum odebrać.
Pajac.  Daj baczność na to, co mówisz; ksiądz jest tu jeszcze. (Głosem Topasa) Malwolio, niech ci Bóg rozum przywróci! Uśnij, jeśli możesz, nie bzdurz darmo trzy po trzy.
Malwolio.  Księże Topasie —
Pajac  (głosem Topasa). Nie gadaj do niego, dobry przyjacielu. (Głosem naturalnym) Kto, ja, panie? Ja do niego nie gadam. Bóg z tobą, dobry księże Topasie. (Głosem Topasa) Co daj Boże, Amen. (Głosem naturalnym) Chętnie, mój panie, chętnie.
Malwolio.  Błazenku, błazenku, błazenku, słuchaj tylko —
Pajac.  Niestety, uzbrój się w cierpliwość! Co mówisz, panie? Łają mnie za to, że gadam do ciebie.
Malwolio.  Dobry błazenku, przynieś mi tylko świecę i ćwiartkę papieru, a wierzaj mi, że jestem przy zmysłach tak dobrze jak ktokolwiek w Illiryi.
Pajac.  Bodaj to była prawda, mój panie!
Malwolio.  Przysięgam ci, że jestem. Dobry błazenku, przynieś mi kałamarz, papier i świecę, a co napiszę, wręcz mojej pani; bądź pewny, że dostaniesz za to zapłatę, jakiej nigdy jeszcze bryftregier za przyniesienie listu nie dostał.
Pajac.  Przyniosę ci, czego żądasz, ale powiedz mi szczerze, czy naprawdę owaryowałeś, czy tylko udajesz?
Malwolio.  Wierzaj mi, jestem przy zmysłach; mówię ci prawdę.
Pajac.  Nie, nie uwierzę waryatowi, póki jego mózgu nie zobaczę. Idę po świecę, papier i atrament.
Malwolio.  Dobry błazenku, zapłacę ci sowicie za tę usługę. Proszę cię, śpiesz się tylko.

Pajac  (śpiewa). Idę, lecę,
A z powrotem
Dam ci świecę.
Szybkim lotem
Jak w komedyi stary grzech,
Co z drewnianą swą szabelką
Wpadł na scenę z furyą wielką,
Straszy dyabła, że aż śmiech.
Ty tymczasem, mój kochany,
Gryź paznogcie zagniewany,
Mój dyabełku, bądź mi zdrów,
O przyjaźni dobrze mów! (Wychodzi).


SCENA III.
Ogród Oliwii.
(Wchodzi Sebnstyan).

Sebast.  To jest powietrze, to jasne jest słońce,
Widzę i czuję perłę, dar jej ręki,
A choć to wszystko dziwne, niepojęte,
Nie jest szaleństwem. Ach, gdzież jest Antonio!
Próżnom go szukał w gospodzie pod Słoniem;

Był tam, lecz wyszedł, a jak mi mówiono,
Wyszedł do miasta, aby mnie tam szukać.
Radaby jego miała cenę złota;
Bo chociaż dusza, zmysłom na przekorę,
Widzi w tem jakiś błąd lecz nie szaleństwo,
To przecież wielkość szczęścia niespodziana
Tak wszystkie znane prześciga przykłady,
Żem gotów własnym oczom mym nie wierzyć,
Przyjść do otwartej wojny z mym rozumem,
Który się uparł i chce mnie przekonać,
Żem nie jest waryat, ona nie waryatka.
Trudno jest bowiem, ażeby szalona
Rządziła domem, załatwiała sprawy
Z taką rozwagą, taktem, łagodnością,
Jakiej sam byłem świadkiem w jej pałacu.
W tem wszystkiem jakaś panuje ułuda.
Lecz widzę, że się pani do mnie zbliża.

(Wchodzą: Oliwia i Ksiądz).

Oliwia.  Nie chciej przyganiać memu pośpiechowi;
Jeśli uczciwe masz w twej duszy myśli,
Ze mną, z tym świętym chodź teraz kapłanem,
I tam w kaplicy, u stopni ołtarza,
Wieczną mi przysiąż wiarę jak twej żonie,
Mojej zazdrosnej przywróć pokój duszy.
Ślub nasz dla świata będzie tajemnicą,
Póki rozgłosić sam go nie zapragniesz;
Gdy czas ten przyjdzie, wyprawim wesele,
Jakie przystoi memu urodzeniu.
Sebast.  Idźmy! Przysięga, którą ci tam złożę,
W sercu mem wiecznie wyrytą zostanie.
Oliwia.  Na śluby nasze, modły twe, kapłanie,
Błogosławieństwo niechaj ściągną boże!

(Wychodzą).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.