Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 11.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   239   —

Był tam, lecz wyszedł, a jak mi mówiono,
Wyszedł do miasta, aby mnie tam szukać.
Radaby jego miała cenę złota;
Bo chociaż dusza, zmysłom na przekorę,
Widzi w tem jakiś błąd lecz nie szaleństwo,
To przecież wielkość szczęścia niespodziana
Tak wszystkie znane prześciga przykłady,
Żem gotów własnym oczom mym nie wierzyć,
Przyjść do otwartej wojny z mym rozumem,
Który się uparł i chce mnie przekonać,
Żem nie jest waryat, ona nie waryatka.
Trudno jest bowiem, ażeby szalona
Rządziła domem, załatwiała sprawy
Z taką rozwagą, taktem, łagodnością,
Jakiej sam byłem świadkiem w jej pałacu.
W tem wszystkiem jakaś panuje ułuda.
Lecz widzę, że się pani do mnie zbliża.

(Wchodzą: Oliwia i Ksiądz).

Oliwia.  Nie chciej przyganiać memu pośpiechowi;
Jeśli uczciwe masz w twej duszy myśli,
Ze mną, z tym świętym chodź teraz kapłanem,
I tam w kaplicy, u stopni ołtarza,
Wieczną mi przysiąż wiarę jak twej żonie,
Mojej zazdrosnej przywróć pokój duszy.
Ślub nasz dla świata będzie tajemnicą,
Póki rozgłosić sam go nie zapragniesz;
Gdy czas ten przyjdzie, wyprawim wesele,
Jakie przystoi memu urodzeniu.
Sebast.  Idźmy! Przysięga, którą ci tam złożę,
W sercu mem wiecznie wyrytą zostanie.
Oliwia.  Na śluby nasze, modły twe, kapłanie,
Błogosławieństwo niechaj ściągną boże!

(Wychodzą).