Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
RANEK.

Książę opuścił się z pokoju Aramisa podobnym sposobem, jak król z pokoju Morfeusza. Kopuła lekko opuściła się za pomocą sprężyn, poruszanych przez Aramisa, stawiając Filipa przed łóżkiem królewskiem, które, złożywszy więźnia w podziemiach, wróciło na swe dawne miejsce.
Dreszcz przejął Filipa na widok łóżka, zmiętego ciałem jego brata.
— Otóż jestem wobec mego dzisiejszego przeznaczenia — rzekł Filip a pałajacemi oczyma, i twarzą zsiniała — czy będzie ono dla mnie bardziej przerażającem, niż niewola była bolesną? Zmuszony w każdej chwili iść za popędem przywłaszczonych myśli, czy będę mógł być posłusznym uczuciom serca?
Lecz idźmy za przykładem pana d‘Herblay, dowodzącego, że czyn powinien zawsze być najmniej o jeden stopień wyższym od myśli, bo, myśląc tylko o sobie, człowiek nazywa siebie prawym, wówczas kiedy w rzeczywistości dokuczył, lub zdradził swoich przyjaciół. Łóżko to ja oddawnabym zajmował, gdyby Ludwik XIV-sty nie pozbawił mię go zdradą naszej matki. Filipie, synu Francji, spocznij na swojem łożu! Filipie! jedyny królu Francji, odbierz swoje herby! Filipie! jedyny prawy następco Ludwika XIII-go — ojca twego, bądź bez litości dla wydziercy, który nie czuje nawet w tej chwili wyrzutów sumienia za twoje cierpienia!
To powiedziawszy, Filip, pomimo instynktowej odrazy, pomimo drżenia i przestrachu, które silna wola umysłu zwyciężyła, położył się na łóżku królewskiem.
Nad ranem cień jakiś wślizgnął się do pokoju królewskiego: Filip czekał nań i nie zdziwił się.
— I cóż, panie d‘Herblay?... — rzekł.
— Nic! Najjaśniejszy Panie! wszystko się skończyło.
— Gubernator Bastylji nie domyślił się?
— Niczego. Podobieństwo zapewnia zupełny skutek.
— Ależ więzień nie zaniedba tego objaśnić. Pomyśl o tem dobrze. Ja sam mogłem to uczynić, ja, który miałem do walczenia z władcą, daleką silniej ugruntowaną, niż moja.
— Zapobiegłem wszystkiemu. Za kilka dni, a może i prędzej wywieziemy więźnia na tak dalekie wygnanie!
— Można, z wygnania wrócić, panie d‘Herblay.
— Na bardzo dalekie! siły fizyczne ludzkie, i całe, jakkolwiek długie, życie nie wystarczą na powrót.
I raz jeszcze wzroki młodzieńca spotkał się z zimnym wzrokiem Aramisa.
— A pan du Vallon?... — spytał Filip, ażeby zmienić przedmiot rozmowy.
— Będzie dziś przedstawiony i powinszuje uniknionego niebezpieczeństwa, na jakie narazić chciał Waszą Królewską Mość ten przywłaszczyciel.
— Cóż z nim zrobimy?
— Damy mu patent księcia — odrzekł ze szczególnym uśmiechem Aramis.
— Z czego się śmiejesz, panie d‘Herblay?
— Śmieję się z przewidywań Waszej Królewskiej Mości!
— Z przewidywań? Co przez to rozumiesz?
— Wasza Królewska Mość zapewne obawiasz się, ażeby ten biedny Porthos nie stał się uprzykrzonym świadkiem i chcesz, się go pozbyć.
— Robiąc go księciem?
— Nienaczej, tem go Wasza Królewska Mość zabijesz! umrze bowiem z radości, a zarazem z nim tajemnica.
— A! mój Boże!
— Ja — rzekł spokojnie Aramis — stracę bardzo szczerego przyjaciela.
W tej chwili Aramis, usłyszawszy coś, nadstawił ucha.
— Co to jest?... — rzekł Filip.
— Już dzień, Najjaśniejszy Fanie!
— I cóż stąd?
— Nim się Wasza Królewska Mość położył na tem łóżku, zapewne wydałeś rozkazy na dziś rano?
— Kazałem kapitanowi muszkieterów — rzekł młodzieniec z żywością — aby przyszedł dziś rano do mnie.
— Już idzie, poznaję kroki.
— A więc zacznijmy działać — rzekł młodzieniec z żywością.
— Strzeż się, Wasza Królewska Mość, zaczynać od d‘Artagnana, byłoby to niedorzecznie. D‘Artagnan nic nie wie i nic nie widział. Ani przez myśl mu nie przeszła nasza tajemnica, ale, skoro on tu pierwszy wejdzie, niezawodnie domyśli się, że coś takiego zaszło, o czem on powinien się dowiedzieć. Zanim go więc tu wprowadzimy. Najjaśniejszy Panie, trzeba zmienić nawet powietrze w pokoju, albo wprowadzić doń tyle osób, żeby najprzebieglejszy ze wszystkich nie znalazł prawdziwego śladu.
— Ale jakże go się pozbyć? — wtrącił książę, niecierpliwy zmierzenia się z tak strasznym nieprzyjacielem.
— Już ja to biorę na siebie, i odrazu taki mu cios zadam, że go trochę ogłuszy.
Wtem zapukano do drzwi i przeczucie nie omyliło Aramisa, gdyż był to istotnie d‘Artagnan.
Jakież było zdumienie kapitana, gdy, zamiast twarzy królewskiej, którą przygotował się z uszanowaniem powitać, spostrzegł długą i zimną twarz Aramisa.
— Aramis! — zawołał.
— Dzień dobry, kochany d‘Artagnan — odpowiedział prałat obojętnie.
— Tu! — wybąknął muszkieter.
— Jego Królewska Mość prosi cię, abyś powiedział czekającym, że jeszcze spoczywa, po utrudzeniu, jakiego w nocy doświadczy!
— A! — rzekł d‘Artagnian, nie mogąc pojąć, jakim cudem biskup Vannes, wczoraj tak daleki od łask — dziś stał się jednym z pierwszych ulubieńców króla.
Oko wyraziste d‘Artagnana, nawpół otwarte usta, wąs najeżony, najjaśniej wytłumaczyły to nowemu ulubieńcowi, bynajmniej tem niewzruszonemu.
— Tembardziej — mówił dalej biskup — zechcesz polecić, panie kapitanie muszkieterów, aby tylko wielka ceremonia miała miejsce. Jego Królewska Mość bowiem chce jeszcze spać.
— Ależ — wtrącił d‘Artagnan, bliski nieposłuszeństwa, a bardziej jeszcze chcąc objaśnić sobie podejrzenie, jakie w nim wzbudziło milczenie króla — Jego Królewska Mość rozkazał przyjść mi dziś rano.
— Później, później! — odezwał się z alkowy głos królewski, na który zadrżał d‘Artagnan.
— A potem — rzekł biskup — ażeby ci odpowiedzieć na to, o co chciałeś zapytać króla, kochany d‘Artagnan, masz oto rozkaz i przeczytaj go natychmiast, gdyż dotyczy pana Fouquet.
D‘Artagnan wziął podany sobie rozkaz.
— Uwolniony? — pomruknął — a! a!
Rozkaz ten tłumaczył mu obecność Aramisa u króla, i to, że Aramis, aby otrzymać ułaskawienie pana Fouquet, musiał być oddawna w łaskach u króla, a łaska ta wytłumaczyła mu również i niezwykłą powagę, z jaką pan d‘Herblay wydawał rozkazy w imieniu królewskiem; dostatecznem zaś było dla d‘Artagnana cokolwiek zrozumieć, aby z tego domyślić się reszty.
Ukłonił się więc i chciał odejść.
— Idę z tobą — rzekł biskup.
— Dokąd?
— Do pana Fouqueta, chcę podzielić jego radość.
— A! Aramisie, jakżeś mię zaintrygował! — rzekł d’Artagnan.
— Ale teraz już zrozumiałeś?
— Naturalnie, że zrozumiałem! — Poczem dodał zcicha: Nie!.. nic nie rozumiem!.. ale to wszystko jedno. Jest rozkaz!... I dodał głośno: — Proszę iść naprzód, mości księże biskupie!....
D‘Artagnan zaprowadził Aramisa do Fouqueta.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.