Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom IV-ty/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom IV-ty
Część druga
Rozdział XXXV
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XXXV.

Służący, odebrawszy bilet od przybyłego, rzucił nań okiem, poczem z podwojoną ciekawością począł się w stojącą przed sobą osobistość wpatrywać.
Na karcie z białego brystolu wypisanem było:

FLOGNY

A poniżej nazwiska te słowa:

Inspektor policyjnych oddziałów,
ulica François-Miron Nr. 39.

— Wejdź pan... — rzekł służący po chwili wahania.
A wprowadziwszy przybyłego do przedsionka, dodał:
— Racz pan tu się zatrzymać przez chwilę.
I zniknął w głębi korytarza.
— Szczególna wizyta... — mówił do siebie, idąc. Trzeba przedewszystkiem powiedzieć panu... Co może znaczyć przybycie tutaj tego agenta?
I zamiast pójść do siostry Maryi, która, jak wiemy, znajdowała się wraz z Anialą w jej pokoju, poszedł wprost do salonu.
— Co chcesz? — zapytał bankier.
— Dziwna wizyta, panie...
— Jaka wizyta?
— Przyszedł inspektor policyi...
Verrière wraz z Arnoldem zadrżeli obaj, zamieniwszy z sobą bojaźliwe spojrzenie i mimo całych usiłowań, by zapanować nad sobą, Desvignes mocno pobladł.
— Czegóż może żądać ów naprzykrzony człowiek? — zapytał Verrière podniesionym głosem.
— Pragnie widzenia się z siostrą Maryą... usprawiedliwiając swoje żądanie koniecznością rozmowy w sprawie wielkiej wagi, w naglącej sprawie.
Arnold Desvignes zdołał ochłonąć.
Przybycie policyjnego agenta powiadamiało go wprawdzie o niebezpieczeństwie, co nie ulegało wątpliwości, lecz to niebezpieczeństwo nie było naglącem prawdopodobnie; myślał więc sobie, iż cios łatwo odbić mu przyjdzie.
— Sądzę... — rzekł do Verrièr’a, — iż wypada ci pomówić z tym człowiekiem, zanim go odeślesz do swej siostrzenicy.
Zdanie powyższe poparł znaczącem spojrzeniem, które bankier zrozumiał.
— Jak się nazywa ów agent? — zapytał.
— Oto jego karta.
Flogny, inspektor policyjnych oddziałów, nr. 39, ulica François-Miron — czytał głośno Verrière. — Wprowadź tu tego człowieka — rzekł do kamerdynera.
Służący wyszedł.
— Zachowaj tę kartę... — wyszepnął Desvignes, a nadewszystko nie mieszaj się w żadnym razie. Trzeba się nam dowiedzieć, czego chce ów agent od siostry Maryi. Gdyby ci nie chciał powiedzieć, przywołaj tu swoją siostrzenicę, tym sposobem zmusimy ich do mówienia w naszej obecności.
Obawiam się... — wyjąknął Verrière. — Myśl, że policya znajduje się w mym domu, mrozi mnie do kości!..
— No... no! uspokój się... nie nabijaj sobie głowy strachami — mówił Desvignes. — Być może, że nic w tem nie ma tak dalece przestraszającego. Za kilka sekund będziemy wiedzieli, co mamy o tem sądzić.
Verrière, o ile zdołał, usiłował pokryć wzruszenie, przybierając pogodny wyraz twarzy.
Drzwi salonu otwarły się — wreszcie i kamerdyner wpuścił przed sobą agenta, który — wszedł z ukłonem, trzymając w ręku kapelusz.
Spostrzegłszy się nie wobec zakonnicy, ale naprzeciw dwóch mężczyzn, zatrzymał się zdumiony.
Bankier, przybrawszy zwykłą swoją powagę, postąpił kilka kroków na spotkanie przybyłego i zlekka kłaniając mu się, zapytał:
— Pan jesteś inspektorem policyi?
— Tak, panie.
— Oświadczyłeś, iż pragniesz się widzieć z siostry Maryą?...
— Wiele mi na tem zależy i wierzaj mi pan, iż to moje żądanie ma ważne powody za sobą.
— Daj mi je pan poznać...
Flogny cofnął się nagle.
— Lecz, panie... — zaczął.
— Siostra Marya jest moją siostrzenicą... — przerwał Verrière.
— Tak? — wymruknął agent ze wzrastającem zdziwieniem.
— Moją siostrzenicą... tak, panie! Co więcej, mieszka w mym domu, przy mojej córce i jest bardzo młodą... To wszystko wkłada na mnie obowiązek zapytania się pana, co cię tu do mnie sprowadza? Czy jaki osobisty interes, lub, co mi się niepodobnem być zdaje, jakaś policyjna sprawa?
Agentowi, jak wiemy, czas był bardzo drogim. Za jakąbądź cenę pragnął zobaczyć się z Misticotem lub przynajmniej dowiedzieć się, gdzie go odnaleźć.
— Jest to sprawa policyjna — rzekł — w rzeczy samej. Proszę jaknajmocniej o pozwolenie mi zobaczenia się z siostrą Maryą natychmiast. Nie ma minuty do stracenia. Gdybyś pan znał powód mego przybycia, nie wahałbyś się ani chwili.
— Otóż ja właśnie ów powód chcę poznać — rzekł bankier. — Jako ojciec rodziny, pan domu, mam prawo i obowiązek wiedzieć o wszystkiem, co się w koło mnie dzieje.
— A ja zaś, panie, odebrałem poufne zlecenie... Dla nas, jak dla żołnierzy, rozkaz jest świętym. Mogę mówić jedynie z siostrą Maryą, lecz jeżeli pan żądasz tego koniecznie, to w pańskiej obecności mogę jej zadać pytania, na które będę prosił, by mi odpowiadała.
— Dobrze... niech i tak będzie.
Tu Verrière zadzwonił. Kamerdyner ukazał się w progu.
— Poproś moją siostrzenicę, ażeby tu przyszła... — rzekł bankier.
Flogny spojrzał na stojący nad kominkiem zegar. Minuty ubiegały jedna po drugiej z przerażającą szybkością.
Po wyjściu służącego głębokie milczenie zapanowało w salonie. Słychać było jedynie monotonny ruch zegarowego wahadła.
Desvignes wziął w rękę dziennik, w który zdawał się wczytywać z uwagą, oczy jego wszakże zwracały się co chwila prawie na agenta policyi.
Verrière, ażeby sobie nadać pozornie jakieś zajęcie, przechadzał się wzdłuż i wszerz salonu.
— Żądałeś, ażebym przyszła, mój wuju? — ozwał się nagle z progu głos zakonnicy.
— Tak, moje dziecię.
— Chciej mnie powiadomić, dlaczego?
— Ażeby zapytać, co może być wspólnego pomiędzy tobą a policyą?
— Policyą? — powtórzyła siostra Marya z osłupieniem.
— Tak... Oto jeden z inspektorów przyszedł, ażeby cię badać...
Tu wskazał gestem na agenta.
Siostra Marya zwróciła się ku przybyłemu.
— Pan chcesz mnie badać? — zawołała z niepokojem, co nie uszło uwagi Arnolda.
Flogny zbliżył się ku zakonnicy.
— Pytać... z całem uszanowaniem — rzekł, składając ukłon głęboki.
— Nie mogę pojąć, zrozumieć... co pan chcesz wiedzieć... O co mnie pytać zamierzasz?
— Racz mi powiedzieć przedewszystkiem, siostro, czy znasz młodego chłopca nazwiskiem Stanisław Dumay, przezwanego Misticotem?
Siostra Marya pobladła.
Desvignes drgnął zlekka, lecz wciąż i zawsze będąc panem siebie, nie zmienił pozycyi, zdając się być bardziej niż przedtem zatopionym w czytaniu dziennika.
— Znam w rzeczy samej Stanisława Dumay... — odpowiedziała zakonnica.
Verrière, zapomniawszy o tem nazwisku, które wszakże było kilkakrotnie wymieniałem wobec niego, zawołał:
— Któż jest ów Stanisław Dumay?
— To ten młody chłopiec, przewrócony przez konie naszego powozu, gdyśmy jechały z Anielką obie zwiedzać roboty kościoła Sacré-Coeur. Moja kuzynka, wuju, mówiła ci o nim, a nawet przedstawiała go tobie w czasie wesela Eugeniusza Loiseau. Jest to mały paryżanin, niezwykle inteligentny, uczciwy, pracowity, słowem wzorowe dziecko, zasługujące, ażeby się jego losem zajęto.
Poczem, zwróciwszy się do agenta, zakonnica dodała:
— Nie jest to zapewne jedynie pytanie, jakie mi pan zadać miałeś?
— Istotnie, siostro...
— Mów pan więc... Miałożby jakie nieszczęście spotkać tego młodego chłopca, który, być może, zwraca się do mnie o pomoc?
— Gdybym mógł się był z nim widzieć, nie kłopotałbym cię, siostro, w tej chwili.
— Może pan chcesz wiedzieć adres jego mieszkania?
— Znam ten adres.
— Cóż więc pan żądasz?
— W dwóch słowach wszystko wytłumaczę... Stanisław Dumay wyjechał dziś z Paryża... Być może, w tej chwili jedzie on drogą żelazną do miejsca, gdzie mu polecono... Otóż, gdyby wyjechał, mam tak naglącą potrzebę widzenia się z nim i pomówienia, że gotów jestem sam jechać za nim, by się z nim spotkać.
— A zatem, panie...
— Zatem, moja siostro, powiadomiono mnie, że wiesz, dokąd pojechał Stanisław Dumay...
— Ja?
— Tak jest... Mówiono mi nawet, że on pojechał z twego specyalnego polecenia.
Siostra Mary a powtórnie pobladła, a ta jej bladość nie uszła uwagi ani agenta, ani Arnolda, których obecność ją krępowała, ponieważ chodziło tu właśnie o Misticota, wysłanego przez nią w wiadomym nam celu.
Stanowczo przeto odpowiedziała:
— Pan się mylisz... a przypuściwszy nawet, gdybyś się nie mylił, pytam, jakiem prawem śmiesz badać mnie o to?
— Prawem pozyskania objaśnień wszelkiemi środkami, jakiemi rozporządza sprawiedliwość, i wszyscy, którzy do niej należą. Zwracam się powtórnie do ciebie, siostro, będąc pewien, że mnie objaśnisz w tym względzie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.