Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom III-ci/XX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom III-ci
Część druga
Rozdział XX
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XX.

Siostra Marya byłaby dała wiele, ażeby zdołać wybadać swoją kuzynkę, dowiedzieć się, co zaszło przed jej przybyciem, niepodobna było jednak tego uczynić. Należało obserwować i czekać.
Służący wszedł z oznajmieniem, że obiad na stole.
Arnold podał rękę Anieli. Dziewczę się zawahało.
Spostrzegła iż Vandame zadrżał z gestem gniewu.
Obawa wywołania natychmiastowej zwady pomiędzy rywalami pokonała uczucie wstrętu, jakim ją napawał wspólnik Verrièra. Położyła rękę na jego ramieniu, ale tak zlekka, iż go zaledwie dotykać się zdawała.
Siostra Marya zauważyła wszystkie te poruszenia. Nic nie uszło jej uwagi.
— Vandame wie o wszystkiem — pomyślała. — Obaj ci ludzie nienawidzą się wzajem.
Obiad był dziwnie smutnym i trwał bardzo krótko, pomimo usiłowań Arnolda Desvignes, który, jak zwykle, panując nad sobą, zachował całą krew zimną.
Przeszli wszyscy do salonu.
Porucznik mimo, że był człowiekiem dobrze wychowanym, z wyższą światową ogładą, nie mógł powściągnąć owładającego nim wzburzenia. Obecność nowego bankierskiego wspólnika denerwowała go do najwyższego stopnia i nie starał się pokryć owego rozdrażnienia.
Pokilkakrotnie szorstko mu odpowiedział.
Arnold, bardziej flegmatyczny od wszystkich anglików, zdawał się jakby tego nie rozumieć wcale.
Verrière czuł, że atmosfera była przesycona elektrycznością, że burza wisi w powietrzu, ufność wszelako, jaką pokładał w nadzwyczajnej zręczności postępowania Arnolda, usuwała wszelkie obawy.
— Ten człowiek dąży śmiało do celu — myślał sobie — nic go nie zwróci z drogi, jaką sobie nakreślił.
I popijał czarną kawę w najzupełniejszym spokoju, dolewając do niej Chartreusu.
Vandama chwilami owładała chęć niepowściągniona przełamania lodów i dowiedzenia się, o ile były prawdziwemi przewidywania Anieli, obawa jednak rozdrażnienia wuj a przeciw sobie powstrzymywała go, nakazując panować nad sobą. W przyjaznej wszelako chwili odważył się powiedzieć:
— Wyznaję, że mocno zdziwiłem się dziś, mój wuju. Niejednokrotnie pośród rozmowy słyszałem cię odpychającego ze wstrętem myśl wzięcia wspólnika. Wspólnictwo, a z niem podział władzy i odpowiedzialności, nie leżały ani w twoim temperamencie, ani upodobaniu. Widać, iż twój sposób zapatrywania się, zmienił się nagle.
— Tak... bezwątpienia... — odparł spokojnie Verrière. — Z biegiem lat, pod wpływem doświadczenia, idee się zmieniają. Godzę się na stare nasze klasyczne przysłowie: „Ten jest głupim człowiekiem, który się nigdy nie zmienia.“ Pracowałem wiele... Z wiekiem przybyło znużenie. Uczułem potrzebę pozyskania drugiego Ja, wokoło siebie, młodego człowieka, inteligentnego, czynnego, energicznego, idącego z prądem naszej epoki.
— Nie aprobujesz-że pan wyboru panna Verrière? — zapytał Desvignes spokojnie, bez najmniejszego odcienia ironii.
— Nie znając pana, wiedzieć nie mogę, czyli mój wuj zły lub dobry wybór uczynił... — odparł pogardliwie Vandame.
— A! chciałeś pan może, ażeby przedtem zasięgnął pańskiej porady? — rzekł, uśmiechając się Desvignes.
Cios wymierzonym był widocznie.
Siostra Marya z Anielą zamieniły spojrzenie, pełne obawy.
Porucznik zerwał się, by coś odpowiedzieć. Verrière przeciął mu słowa.
— Wszyscy wiedzą, iż się nie radzę nigdy nikogo — odpowiedział — nie mam zwyczaju przyjmowania zdań cudzych. Mój zatem siostrzeniec nie może mieć pretensyi, iż nie narzucił mi swojej. Dziwi się, żem wziął wspólnika... To mnie mało obchodzi. Wspólnik ten mi się podoba, pozyskał całkowite moje zaufanie, jest już obecnie mym przyjacielem, a wkrótce, mam nadzieję, stanie się dla mnie czemś więcej, niż wspólnikiem i przyjacielem.
Wygłoszeniem powyższych wyrazów bankier rozświetlił ciemną dotąd sytuacyę.
Aniela wraz z siostrą Maryą pobladły z przerażenia.
Vandame zadrżał pod wpływem gniewu, lecz ów gniew nie pozwolił mu upaść pod przytłaczającą go boleścią. Naprzeciw niego stał jego wróg, jego rywal, pobić go należało.
— Więcej niżeli wspólnikiem... więcej niż przyjacielem — powtórzył porucznik stłumionym głosem; — lecz, ażeby tem zostać, potrzebaby chyba być synem!
— Nie sądzisz mnie więc pan być godnym do zajęcia tego stanowiska? — zapytał Desvignes.
— Powiedziałem już panu, iż cię nie znam!... — zawołał Vandame z uniesieniem.
— Ja również, mimo, że pana nie znam, sądzę, żeś jest człowiekiem dobrze wychowanym — odparł Desvignes — a jako taki, nie zechcesz zapewne wszczynać zwady w obecności dam.
— Porozumiewam ja się, dlaczego mój siostrzeniec mówi dziś nieco głośniej, niżby wypadało na dżentlemena — ozwał się Verrière. — Proszę go, ażeby sobie przypomniał o pewmem, pomiędzy nami zawartem zobowiązaniu. liaz jeszcze powtarzam, że jestem wyłącznym panem w mym domu... Podobało mi się przyjąć wspólnika i rzecz skończona! Nikomu mieszać się w to nie pozwolę! Jeżeli mi się podoba tego wspólnika uczynić zięciem... Uczynię to. I nikt.., rozumiesz mnie, Emilu... nikt w świecie nie będzie miał prawa czynić mi jakichś uwag w tym względzie. Oto ma wola!
— Lecz ojcze!,.. — zawołała, zrywając się Aniela.
— Taka ma wola! — powtórzył bankier rozkazującą, uderzając w stół ręką.
Siostra Marya pochwyciła pannę Verrière, zbladła, zlodowaciałą, upadającą bezwładnie na krzesło.
Dwaj rywale zamienili z sobą groźne spojrzenia.
— Raczcie panie wybaczyć, iż jestem pomimowolnie przyczyną tak żywnego nieporozumienia — rzekł Arnold, zwracając się do Anieli i zakonnicy. — Mam jednak nadzieję, iż przyznać zechcecie, że nie ja go wywołałem.
— Przyjmuję odpowiedzialność za całe to zajście... — odpowiedział Vandame. — To, o czem pragnąłem się dowiedzieć, wiem teraz. Wybacz mi, kuzynko... przebacz, siostro Maryo, żem na chwilę zamięszał wasz spokój... Żegnam cię, panie Verrière.
I przechodząc koło Arnolda, porucznik szepnął doń z cicha:
— Czekam pana na dole, przed domem.
Desvignes stał niewzruszony, jak gdyby tych słów nie słyszał wcale.
Oficer artyleryi wyszedł z salonu.
Za chwilę i nowy wspólnik bankiera wyszedł, pożegnawszy obecnych.
Verrière udał się do swego gabinetu, zostawiając córkę z siostrą Maryą.
— Czyś to ty sprowadziła Vandama? — pytała żywo zakonnica.
— Tak... — odpowiedziała Aniela, bardziej gestem, niż głosem.
— Na co... dlaczego?
— Chciałam go powiadomić o grożącem nam niebezpieczeństwie. Ach! widzisz, otóż przeczucia mnie nie omyliły. Słyszałaś, co ojciec mówił... zrozumiałaś?
— Słyszałam i zrozumiałam. Tak... miłość wasza jest zagrożoną, lecz nic jeszcze nie ma straconego, ponieważ ja czuwam nad twoją przyszłością... I oto jeden nieroztropny krok z twej strony uczynił nieszczęście nieuchronnem!...
— Nieszczęście?... — powtórzyła z obawą panna Verrière.
— Tak! Spojrzenie Vandama płonęło wściekłością. Odchodząc, powiedział coś cicho wspólnikowi twojego ojca. Pan Arnold wyszedł wkrótce za nim... Porucznik bezwątpienia na dole go oczekiwał.
— Boże! lecz wtedy?...
— Pojedynek jest nieuniknionym...
— Pojedynek1 zawołała z rozpaczą Aniela. — Tak... ty masz słuszność. Nawet przed ich spotkaniem się obu Vandame chciał tego pojedynku... Mówił, że zabije swojego rywala.
— Szczęście w podobnej walce niejednokrotnie sprzyja niezasłużonym. I tu przeciwnie ono posłużyć może...
— To prawda... Boże miłosierny... to prawda!... — wołała panna Verrière, załamując ręce. — On zabić go może... Co począć... co począć? Byłam już dość nieszczęśliwą, a teraz moje cierpienie i trwoga jeszcze się powiększy! Ależ to nad moje siły... o Boże!... Ja upadam!... Ta myśl mnie przyprawia o utratę zmysłów!... Nie.... Emil wie, że ja go kocham... Wie, że śmierć jego zabiłaby mnie. Nie stawi tak drogiego dla mnie swego życia na kartę... Nie! on bić się nie będzie!
Siostra Marya potrząsnęła głową z powątpiewaniem.
— Jest on oficerem... — odpowiedziała; — jest dzielnym... odważnym... nienawidzi swego rywala. Czyż możesz się więc spodziewać pomiędzy dwoma wrogimi sobie ludźmi spokojnego załatwienia tak ważnej sprawy? Zresztą nie przesądzam... być może, Desvignes cofnie się jeszcze. Uspokój się, drogie dziecię, i bądź pewmą, iż będziemy się starali dowiedzieć, jaki obrót weźmie to wszystko. Jutro obserwuj pilnie swojego ojca... jego fizyonomię... jego działanie... Ja w innej stronie mam zatrudnienie, a bądź pewną, że dla ciebie to pracuję.
Siostra Marya odprowadziła Anielę do jej pokoju, lecz zamiast udać się sama do swego apartamentu, przeszła do części pałacu, zamieszkałej przez Verrièra i zastukała lekko do jego gabinetu.
Bankier siedział przy biurku, rozmyślając nad różnemi finansowemi kombinacyami, rzuconemi na papier przez Arnolda, a mającemi na celu otwarcie Banku popularnego, o jakim wspominał były sekretarz Mortimera.
Uderzyła dziesiąta.
Posłyszawszy puknięcie do drzwi, Verrière rzucił się gniewnie, sądząc, iż to jego córka przychodzi z nim dyskutować względem tak jasno rzuconego projektu małżeństwa. Miał wstręt do wszelkich dyskusyj, a szczególniej, gdy powziął w czem stałe postanowienie.
Zastukano powtórnie.
— Wejść! — zawołał. Drzwi się otwarły. Siostra Marya ukazała się w progu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.