Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Walka o miliony.djvu/507

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiem teraz. Wybacz mi, kuzynko... przebacz, siosro Maryo, żem na chwilę zamięszał wasz spokój... Żegnam cię, panie Verrière.
I przechodząc koło Arnolda, porucznik szepnął doń z cicha:
— Czekam pana na dole, przed domem.
Desvignes stał niewzruszony, jak gdyby tych słów nie słyszał wcele.
Oficer artyleryi wyszedł z salonu.
Za chwilę i nowy wspólnik bankiera wyszedł, pożegnawszy obecnych.
Verrière udał się do swego gabinetu, zostawiając córkę z siostrą Maryą.
— Czyś to ty sprowadziła Vandama? — pytała żywo zakonnica.
— Tak... — odpowiedziała Aniela, bardziej gestem, niż głosem.
— Na co... dlaczego?
— Chciałam go powiadomić o grożącem nam niebezpieczeństwie. Ach! widzisz, otóż przeczucia mnie nie omyliły. Słyszałaś, co ojciec mówił... zrozumiałaś?
— Słyszałam i zrozumiałam. Tak... miłość wasza jest zagrożoną, lecz nic jeszcze nie ma straconego, ponieważ ja czuwam nad twoją przyszłością... I oto jeden nieroztropny krok z twej strony uczynił nieszczęście nieuchronnem!...
— Nieszczęście?... — powtórzyła z obawą panna Verrière.
— Tak! Spojrzenie Vandama płonęło wściekłością. Odchodząc, powiedział coś cicho wspólnikowi twojego ojca. Pan Arnold wyszedł wkrótce za nim... Porucznik bezwątpienia na dole go oczekiwał.
— Boże! lecz wtedy?...
— Pojedynek jest nieuniknionym...
— Pojedynek1 zawołała z rozpaczą Aniela. — Tak... ty masz słuszność. Nawet przed ich spotkaniem się obu Vandame chciał tego pojedynku... Mówił, że zabije swojego rywala.