Tragedya bristolska czyli śmierć pana Karola Bawdina

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Thomas Chatterton
Tytuł Tragedya bristolska czyli śmierć pana Karola Bawdina
Pochodzenie Poeci angielscy
Wydawca Księgarnia H. Antenberga
Data wyd. 1907
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TRAGEDYA BRISTOLSKA
CZYLI ŚMIERĆ PANA KAROLA BAWDINA.
 

Pierzasty śpiewak, wczesny kur,
Uderzył już w swój róg;
Zbudził się wieśniak, ranny blask
Świeci śród niebios smug.

Król Edward widzi: czerwień zórz
Pochłania nocny cień;
Dzień klęski wieści stado wron,
Przeznaczeń straszny dzień.

«O tak!» — rzekł król — «Przez żywy Bóg,
Co ma tam w górze tron,
Dziś Karol Bawdin przestał żyć,
Krwawy go czeka skon».

Zmilkli rycerze; z rąk do rąk
Krąży kamienny dzban:
«Idź, zanieś zdrajcy wieść, że dziś
Rzuci swój ziemski stan».

Pan Canterlone pochylił skroń,
W sercu ma gorzki ból,
Lecz do zamkowych spieszy bram,
Jak mu przykazał król.

Płaczą dziecięta, żona w płacz
W ten gorzki, krwawy czas:
«Jakże być może, aby dziś
Miał już opuścić nas!»


«Mości Karolu» — poseł rzekł —
«Płoną ci niosę wieść!»
«Mów!» — powie Bawdin — «czego chce
Zdradziecka króla cześć?»

«Ciężko mi rzec, lecz pan i król
Przysiągł na honor swój,
Że umrzeć masz, nim ciemna noc
Słoneczny zgasi zdrój».

«Umrzemy wszyscy» — Bawdin rzekł —
Najmniejszy to mój żal,
Za to, ma duszo, dzięki złóż,
Chrystusa Pana chwal!

Lecz król niech słowa mego treść
Z twoich usłyszy warg,
Że wolę paść, niż wiecznie żyć,
W jarzmie zginając kark».

I Canterlone w te tropy w gród —
Szedł burmistrzowi rzec,
By w pogotowiu wszystko miał
Na ten śmiertelny wiec.

Zasię pan Canynge błagać jął
I na kolana kląkł:
«Przyszedłem» — mówi — «żebrać łask
Z twoich królewskich rąk».

A na to król: «Proś, o co chcesz,
Jam tobie druh, nie wróg;

Cokolwiek żądasz, śmiało mów,
Sprawię, co będę mógł».

«Szlachetny władco! Błagam cię:
Cnego rycerza zbaw!
Chocia źle czynił, zawsze-ć on
Nie chciał obrazić praw;

Ma dzieci, żonę — wszystko z nim
Zginie na wieków wiek,
Jeśliby dziś, jak tego chcesz,
Pan Karol Bawdin legł...»

«Milcz o Bawdinie!» — krzyknie król —
Miota nim złość i gniew: —
«Nim wieczór przyjdzie z blaskiem gwiazd,
Da gardło zdrajcy siew.

Sprawiedliwości ten-ci głos
Do mych uderza bram —
Mów, panie Canynge, czego chcesz,
Wszystko-ć ci inne dam».

«Niech sprawiedliwym będzie Bóg,
Ty, królu, koj, nie siecz;
Gałąź oliwną weź do rąk,
Żelazny zostaw miecz.

Gdy w serca nasze wejrzy Pan,
Znajdzie tam grzechów w bród,
Boży namiestnik tylko sam
Wzorem jest wszelkich cnót.


Rozpocznij, królu, władztwo swe
Od miłosiernych łask,
A w pokolenia pójdzie cześć,
Twojego rodu blask.

Lecz jeśli, królu, straszny mord
Splami twój młody tron,
Korony zbawisz dzieci twe,
Wczesny ich czeka skon!»

«Precz, mości Canynge! Zdrajca ten
Z mej władzy podle drwił,
Jak możesz błagać łaski mej?
Na łaskę brak mi sił!»

«Szlachetny panie! Zacny człek
Wzdyć uzna męski hart,
Wroga on uczci, jeśli wróg
Czci jego będzie wart!»

«Precz, Canynge, precz! Jak żywot mam
Od Boga, władcy nieb,
Póki pan Bawdin jeszcze żyw,
Nie zaznam, co to chleb!

Na Matkę Bożą tu się klnę,
Że nadszedł jego kres.» —
I odszedł Canynge: ból mu z ócz
Wycieka strugą łez.

W pana Bawdina poszedł dom,
Na krześle smutny siadł,

A łzy mu gorzkie cieką wciąż,
Od wielkich żalów zbladł.

«Nie płacz! Pomrzemy wszyscy wraz» —
Tak mu pan Bawdin rzekł:
«Czy dziś, czy jutro, to i cóż?
Śmiertelny każdy człek...

Powiedz mi, druhu, czemu z ócz
Płyną ci łzy? Ja w dal
Idę spokojny! Cóż mi śmierć?!
Rzuć ten dziecinny żal!»

Odpowie Canynge: «Przeto mi
Ten gorzki płynie zdrój,
Iż rzucasz dzieci, żonę swą,
Że krótki żywot twój!...»

«Nie! osusz łzy, ciekące z ócz,
Uśmierz ten krwawy ból,
W pogardzie u mnie jest dziś śmierć
I Edward, zdradny król.

Wiem, że gdy dzisiaj życia mnie
Pozbawia groźny wróg,
Żonę i synów będzie miał
W swej świętej pieczy Bóg...

Nimem słoneczny ujrzał blask,
Taki już był mój los;
Jakżeby mógł śmiertelny człek
Odpierać boży cios?


Nieraz jam straszny widział bój —
Tysiące marły wkrąg,
Ziemia chłonęła ciepłą krew,
Świat drżał od głośnych mąk.

Wówczas niejeden pocisk mógł
— Cóż tu poradzi człek?! —
Przeszyć me serce, oczy me
Zamknąć na wieków wiek!

Mamże więc dziś uczuwać lęk,
Ma-ż mnie przerażać skon?
Nie! precz, ty trwogo, z duszy mej,
Precz z wszystkich ludzkich łon!

Prawy Henryku! Niechaj Bóg
Ma nad twoimi straż,
A gdy nie zechce, jakąż ty
Na to poradę masz?

Żem służył Bogu, księciam czcił,
To mój jedyny błąd —
Dziś to poświadczy moja śmierć,
Niebu zostawmy sąd.

W Londyniem ujrzał światło dnia,
Szlachetny jest mój ród,
W herbową ojca mego tarcz
Sławy się wieniec wplótł.

Ojciec mój poszedł tam, gdzie ja
Dzisiaj się udać mam,

Gdzie spokój, szczęście mają schron,
Życie bez łez i plam.

On to mnie uczył prawo czcić,
Mieć litość w sercu swem
I jak odróżniać sprawę cną
Od tego, co jest złem.

On to mnie uczył, ojciec mój,
Nakarmiać głodny lud
I nie odpędzać głodnych rzesz
Od mego zamku wrót.

Nie powie świat, że w życiu mem
Inak działała dłoń;
Rachunek sprawiam z czynów swych,
Nim do snu złożę skroń.

Mam żonę, spytaj żony mej,
Czy wiernym był jej mąż;
Mam króla, nigdy w wnętrzu mem
Nie pałał zdrady wąż.

Zdala od mięsa był mój stół
W wszelaki święty post,
Więc też bez trwogi rzucam dziś
Ten padół łez i chłost.

O, że nie patrzę na twój skon,
Henryku, jestem rad;
Za twoją świętą, słuszną rzecz,
Porzucam chętnie świat.


O słaby ludu, ziemio klęsk!
Póki Ryszarda ród
Będzie powstawał, ciepła krew
Popłynie śród twych wód.

Zbrzydł ci, Henryku, spokój, zbrzydł,
Wolisz zamieszek siew,
Wolisz spokojnie mieniać dni
Na trud i znój i krew?

Cóż, że na męki wsadzą mnie,
Że zginę z kata rąk,
Zdradziecką władzą gardzę dziś,
Pogardzam groźbą mąk.

Cóż, że me kości będą gnić,
Wbite na straszny pal,
Że mnie nie uczci dumny spiż,
Imię nie zabrzmi w dal?

Za to w niebiesiech, w księdze tej,
Której nie zniszczy czas,
Jać, sługa pański, będę żył,
Ma dusza jest bez skaz.

Witam cię, śmierci! żywot ten
Za żywot wieczny dam:
O świecie! dzieci! żono ma:
Szlę pożegnanie wam!

Już się rozkoszna zbliża śmierć,
Jak ten wiosenny maj;

Nie chcę już żyć — o żono ma,
W daleki spieszę kraj!»

Rzekł Canynge na to: «Dobrze jest
Gotowym być na skon,
Od cierpień świata, trosk i mąk
Znaleść u Boga schron».

Dzwony już dzwonią, słychać już
Rozgłośne grzmoty trąb,
Od kopyt końskich tętni łan,
Zadrżał zamkowy zrąb.

Zjawia się żona, zjawia wprzód,
Nim weszli kaci w dom:
Oczy jej pełne gorzkich śloz
Na ten nieszczęsny srom.

«O droga Florens! Zginąć chcę
W spokoju, przestań łkać;
Módl się, by marła tak, jak ja,
Wszelka pobożna brać.

O droga Florens! przecz te łzy?!
Chcesz-li mnie zbawić sił?
Radbym-ci jeszcze z tobą żyć,
Radbym twą miłość pił.

Jeden-li droga potrwa dzień
W ten kraj, gdzie nie ma łez?
Wierny całunek przyjąć racz
W mojego życia kres».


I wśród rozpacznych drżeń i mąk,
Zapłacze żona w głos:
«Krwawy Edwardzie! W serce me
Straszny-ś wymierzył cios!

Drogi małżonku! Maszli sam,
Bez żony twej, iść w grób?
Chcę od topora paść i ja,
Paść chcę u twoich stóp».

I weszli kaci, by go wziąć
Jużci-ć na wieków wiek;
On się ku żonie zwrócił swej
I w te jej słowa rzekł:

«Na życie idę, nie na śmierć!
Ty ufność w panu miej!
Bojaźni bożej synów ucz,
Miłość w ich serca lej!

Niech zawsze kroczą drogą mą;
O Florens, pełna kras,
Gdy śmierć cię spotka, żegnaj mi!
Oprawcy! nam już czas!»

I biedna Florens szarpie włos,
Jakby ją dotknął szał;
«Nie odchodź, mężu! życie me!»
Łzy w oczach Bawdin miał.

Potem ją rzucił głośny ból
O twardą, głaźną ziem!

Pan Bawdin zebrał siły swe,
Mężnym je zebrał tchem.

I na śmiertelne sanie wsiadł;
Dumny był jego wzrok;
Takiego żaru czystych ócz
Ludzki nie zaznał tłok.

Przodem radziecki sunie rząd
W krasie szkarłatnych szat;
W słońcu złociste kwiaty lśnią,
Blask dzienny przy nich zbladł.

Tuż za rajcami idzie w krok
Augustynianów rój;
Jako przystało, mnisza brać,
Strojna w brunatny strój.

Krocząc szeregiem, godny psalm
Nuci ten księży chór;
Przy dźwiękach lutni słychać wraz
Sześciu minstrelów wiór.

Łuczników zaś dwadzieścia pięć:
Każdy ma sprawny łuk,
By Henrykowych druhów tłum
Mężnie odeprzeć mógł.

Na saniach, krytych suknem, siadł
Pan Bawdin, dumny lew;
Dwa siwe konie ciągną go,
Kity porusza wiew.

Łuczników znów dwadzieścia pięć —
Rycerzy, mężny rząd,
Z łukami w ręku, kroczy w ślad
Na straszny, krwawy sąd.

Za nimi, godny nucąc psalm,
Cnych Jakobitów chór,
Przy dźwięku lutni słychać wraz
Sześciu minstrelów wtór.

Potem z ławniki burmistrz szedł —
Szkarłat i złoty szych:
Jak władcy Wschodu, orszak ten
Miał strojnych paziów swych.

Za nimi falą płynął tłum —
Rozlał się miejski lud,
I w oknach pełno głów, gdzie tor
Na miejsce śmierci wiódł.

Gdy pod wysoki przyszli krzyż,
Pan Bawdin, cny i praw,
Rzekł: «Ty, coś od grzechów zbawił świat,
I moją duszę zbaw!»

W katedry wielkiem oknie król
Ze swoją świtą siadł —
Patrzy, jak Bawdin, jego wróg,
Po los swój jedzie rad.

A gdy się zbliżył tak, że król
Dosłyszał słowa treść,

Pan Bawdin podniósł się i rzekł,
Bijąc w Edwarda cześć:

«Nikczemny zdrajco! Pragniesz mnie
Pogrążyć w srom i wstyd,
Alem ja większy jest, niż ty,
Wszelkiej podłości syt.

Koronę-ć zdobył nędzny czyn,
Zdrada i mord i krew,
I dziś skazałeś mnie na śmierć,
Prawu i cnocie wbrew.

Mniemasz, że umrę chwilą tą;
Jam zmarły był, nie żyw,
Dziś pocznę żyć w koronie cnej
Pośród niebieskich niw.

Ty władać będziesz krótki czas.
Od sądu ty się chroń,
Gdy kraj zobaczy, czem jest król,
A czem tyrana dłoń.

Zdrajco! Bezprawną władzę swą
Nie długo będziesz niósł!» —
I po tych słowach stracił król
Z oczu katowski wóz.

Duma z Edwarda płonie ócz —
I, odwróciwszy twarz,
Rzekł do Glostera, brata: «Hej
Znasz-li równego? znasz?


Choć śmierć straszliwa, niczem dlań
Śmierci jest lęk i ból,
Spojrzyj na niego! prawdę rzekł:
On większy jest, niż król!»

«Więc niechaj umrze!» — Ryszard rzekł;
«Wszelki nasz wróg, jak on,
Niechaj pod topór kładzie kark,
Niech będzie karmią wron!»

A konie wloką się, krok w krok
Aż do wysokich wzgórz;
Wnet się przeleje zacna krew,
Błysnął katowski nóż.

Bawdin na szafot dumnie szedł,
Jak na zwycięzki wóz,
Który w zamęty krwawych bitw
Waleczne wodze niósł.

I tak do ludu ozwie się:
Pod topór kładę kark,
Bom władcy memu wiernym był,
Z zdrajcą nie wszedłem w targ.

Póki tu będzie panem wam
On, Edward, pełen win,
Potoki wasze spłyną krwią,
Padnie wasz mąż i syn.

Opuszczon przez was prawy król,
Dola nań przyszła zła;

Jak ja, tak brońcie jego praw,
Gińcie tak zań, jak ja!»

I na kolana z księdzem padł,
I modlił się, by Bóg
Tę jego duszę przyjąć chciał
Za swój niebieski próg.

A potem klęcząc, głowę swą
Na pniu położył rad,
I od tułowia jednym tchem
Odciął ją zręczny kat.

I krew poczęła strugą siec,
Oblała wokół pień,
Lecz popłynęło dosyć łez,
Ażeby zmyć ją zeń.

I piękne ciało pociął kat,
A każdą zwłok tych ćwierć
Na pal zatknięto z głową wraz
Na przeraźliwą żerdź.

Na Kynwulfijskiem wzgórzu część,
Część ma na tumie schron,
Trzecia u zamku wisi bram,
Pastwą jest głodnych wron.

Czwarta zaś strzeże — zgrozo ty!
Świętego Pawła wrót,
Głowę wysoki dźwiga krzyż,
Gdzie się gromadzi lud.


Ten ci Bawdina koniec był:
Króla błogosław Bóg,
Iżby z rycerza duszą cną
W niebie się spotkać mógł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Thomas Chatterton i tłumacza: Jan Kasprowicz.