Tatry w dwudziestu czterech obrazach/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXI.

Witaj nam! położone w rozdarciu-skał nisko,
Ozdobo pięknych Tatrów cudne Kościelisko!!
Jak sennéj wyobraźni widziadło czarowne,
Niezrównaną pięknością szczególniéj wymowne!
Nie możemy się tobie napatrzyć do woli...
Witaj! a świat swój piękny roztocz nam powoli.
Bo w napływie uniesień nie możemy razem,
Wszystko pojąć i uczcić podziwu wyrazem!....
Przez most w bramie skalistéj nad wodą rzucony,
Wstępujemy na Kirę powłoki zielonéj,
Majową przyjemnością pyszną i bogatą,
Nie zmieniającą siebie przez wiosnę i lato.
Ta polana najpiérwéj bogactwa pojawia,
I nieznane nam dotąd zadziwienie sprawia.
Beczenie kóz po skałach, często się odzywa,
A głos miłéj fujarki do ucha nam wpływa.
Widzimy nad lasami Skały-miętusowe,
Po lewéj stronie dumnie podnoszące głowę
Jakby słupy olbrzymie. Daléj Tomanowa
Malowniczo za inne opoki się chowa
Pokazując swe ciała jak gdyby kominy,
Niby duchy kamienne téj pysznéj krainy!

Daléj widać wysoko leżącą polanę
Maturkę — dla jéj rzadkich roślin odwidzanę.
Mieszkanie leśniczego z ogrodem i sadem,
Nęci do wypocznienia gustownym układem;
Mając progi otwarte a izby gościnne,
I starania szczególniéj dla chorych uczynne.
Tam słaby z przekonaniem dni pociechy liczy,
Przez ciągłe używanie skutecznéj żentycy,
I wraca z czérstwem zdrowiem, wielbiąc to ustronie,
W którém nawet kamienie wydawają wonie[1]
Rozgrzane promieniami południowéj spieki,
A powilżone dészczem lub kroplami rzeki!
Daléj sterczą Upłazy, a za niémi bliski
Pokazuje się wąwóz — gdzie jak obeliski,
Lub jak wieże najwyższe wznoszą się opoki,
Cudowne przedstawiając a liczne widoki;
W sławną Tempów dolinę myślą cię przenoszą,
Albo téż Lauterbrunu[2] poją cię rozkoszą!
A rzeka po skalistém burząc się łożysku,
Uchodzi z niemiłego przymusem uścisku;
W spokojnych tu zakrętach ciche swoje wody
Zamienia w przeźroczyste źwierciadło przyrody. —
Przy Kupce bystra woda ledwie się przeciska —
A droga zawieszona u boku urwiska
Palami i drzewami jest umocowana —
Bywa nawet pojazdem często ujeżdzana;

Wijąc się po pod skałę, gościowi zagraża —
Ale nigdzie wywrotem zdradnie nie przeraża!...
Ormak nagi, wysoki — podpiera niebiosy,
Na głowie tylko lasek ma jak gdyby włosy;
A zniżając się daléj pokryty lasami,
Stanowi niespodzianie swojemi piersiami
Granice dwóch narodów i krajów nie małych,
Hojnością przyrodzenia wzajemnie spaniałych!
Przewodnik zaś zapewnia: „że z téj dumnéj skały
„Wyłaził z długą szyją smok brzydki, nie mały,
„Dawał się okulbaczyć i jeździć na sobie;
„Więc jeździł na nim German w swéj czarnéj ozdobie,
„Z kapeluszem płaskatym z sprzączkami na nogach,
„W pończochach równie czarnych przy śrebrnych ostrogach;
„Ale gdy jeden z Baców zabił pod nim gada,
„Jeździec jak przepadł w świecie — tak dotąd przepada!”
Tu myśl stawia przed oczy przeszłości koleje,
O których zapewniają podania i dzieje:
„Gdy panował w Krakowie Bolesław Wstydliwy,
„Chmura krymskich tatarów wpadła w nasze niwy;
„I rozpuściwszy swoje szerokie zagony,
„Zalała swą powodzią wszystkie kraju strony!
„A Nogaj z Celebugą wszędzie przewodniczył,
„I palił i zabijał, rabował i liczył;
„Nie szanując ni wiary, ni płci, ni świętości,
„Działał w swoim przechodzie ciężkie okropności!
„Górale przestrzeżeni — uszli tu bezpiecznie,
„A Tatary chcąc dostać górali koniecznie:
„Wpadli na tę dolinę — lecz niespodziewanie
„Spotkało ich z zasadzki mściwe przywitanie:
„Kamienie jakby gradem lecąc z każdéj strony,
„Wygniotły najezdników!... a lud ocalony,

„Składał pełne radości niebu dziękczynienia,
„Że uszedł od nieszczęścia, wstydu i cierpienia!
„Lecz trupy najezdników długi czas leżały,
„Aż wilki ich zwietrzywszy, zgniłych ogryzały!...
„I odtąd ta dolina przybrała nazwisko,
„Od mnóstwa pozostałych kości: Kościelisko.” —
Wychodząc z tych ustroni, postępujmy daléj,
Gdzie coraz jeszcze piękniéj, wymowniéj spanialéj!
Potém skały tak blisko zwieszone do siebie,
Że ledwie ujrzysz trochę lazuru na niebie;
A piersi mają nagie — a niższe ich ciała,
Gęstwina ciemnych świérków starannie zasłała. —
Daléj góra nachyla się swoim ciężarem
Przy drodze wijącéj się nad głębokim jarem,
Sroży się swoim wzrostem jak wysoką wieżą,
A przy niéj wielkie rypy, rozrzucone leżą;
Świadczą jak z łona burzy niewstrzymane Stryły,
Bijąc w głowę téj góry, czoło jéj rozbiły!...
Przewodnik nam powiada: „że laty dawnemi,
„Szli tędy dwaj zbójniki z piéniądzmi znacznemi;
„Każdy miał pełną torbę — stąpając z trudnością —
„Lecz miotani obawą i niespokojnością:
„Ażeby ich nie dotknął w ucieczce los srogi,
„Bo mieli do swych siedzib jeszcze kawał drogi:
„Spotkawszy gazdę — chcieli jego uszczęśliwić,
„Lecz gazda ich nie znając — począł się im dziwić;
„Nie chcę skarbów, powiedział, mniebyście wydali,
„I odszedł a uważał... zbójniki szli daléj,
„Aż wielkie skarby swoje ukryli w jaskini,
„I odeszli jakgdyby od zamkniętéj skrzyni;
„A gazda się powrócił by wziąść zdobycz miłą,
„Lecz jaskini i złota już więcéj nie było!” —


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Skała Sowa.

Na prawo Sowa wzniosła, swojém zasępieniem
Uderza nas — by na nią poglądać z milczeniem;
A wyglądając na kształt tego ptaka-nocy,
Stoi w dzień, jakby była bez życia i mocy....
„Tam niedaleko w turni jest duże koryto,
„Gdzie żywność i piéniądze starannie ukryto;
„Gdzie nie brak na odzieży i na dobrém winie,
„Gdzie tylko po rzemiennéj wchodzono drabinie;
„Gdzie wszystko bez zepsucia leży zachowane,
„Ale teraz zaklęte i zaczarowane;
„Nie można tam przystąpić wcale śmiałą nogą,
„Wszystko czeka na kogoś!.... nie wiedzieć na kogo.” —
Przebądźmy most zdradliwy wśród opok ściéśnionych
I dziwacznie na różne strony pochylonych;
Popękanych i różnie na sobie leżących,
A wiele przeźroczystych rozpadlin mających;
Są-to najrozmaitsze granitowe ciała
Które tu ręka czasu rzuciła zuchwała
Niebezpiecznie, niepewnie do dalszego czasu,
A potém je rozwali z ich koroną-lasu;
Miedzy niemi wiatr silny cofa nasze kroki,
Jak gdyby usiłował zwalić te opoki!....
Lecz idziem podziwiając nieznane cieśniny,
I stajemy w dolinie pięknéj Skoruszyny
U stóp skały garbatéj „Czarną-turnią” zwanéj,
Podziwiając natury obraz niespodziany;
„Witaj Czarny-Dunajcu z trzema punikami!
Uchodzący z więzienia bystremi wodami!
Cieszysz się dnia widokiem i miłą wolnością,
Poczynając swe życie młodzieńczą żywością!....
Ani pędzel nie zdoła oddać twéj urody,
Twojéj przeźroczystości i połysku wody


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Źródło Czarnego - Dunajca w Kościelisku.
(Czarna Turnia „Pisana.”)


Wychodzącéj z jaskini nieprzejrzanéj okiem!
Bawisz, pieścisz i dziwisz, nieznanym urokiem!....
Nad tobą dumna ściana szarego granitu,
Prostopadła i gładka do samego szczytu,
Co olbrzymim rozrostem wychodząc z piaskowcu,
Ustroiła swą głowę wieńcami jałowcu;
Sprawiając wysokością swoje chłodne cienie,
Których nie rozprószają słoneczne promienie;
Gdzie każdy oglądawszy rzadkie widowisko,
Na skale ryje swoje imie i nazwisko.
Idąc owym otworem wodą po kolana,
Uderzy cię dolina mało jeszcze znana;
Ciasna, pełna rozpadlin z suchemi wchodami,
Pokryta rzadką trawą i nędznemi mchami,
Do któréj nie dochodzą słoneczne promienie,
Ani śniéżne zamiecie, ni dészczu strumienie;
A źródło się zuchwale z ciasnych ścian przeciska,
Nie dopuszcza oglądać swego widowiska;
Bo jaskinia czém daléj, tém bardziéj zwężona
Od wieków sama sobie była zostawiona.
Naprzeciwko Pisanéj Smytnia wystająca,
Od południowéj strony pieczarę mająca;
Do któréj się ponurym ledwie dojdzie lasem,
A siékierą zawady uprzątuje czasem;
Nim na grzbiet Upłazowy podróżny wyjść zdoła,
Musi i nogi znużyć i zapocić czoła;
Bo tam przystęp jest trudny — z północy jedyny,
A zakryty nieznacznie gęstwiną jedliny;
Z tamtąd widok otwarty na całą dolinę,
I na gór południowych obszerną dziedzinę;
Nie można się napieścić, nasycić dowoli!....
Lecz cudowny ten urok zagaśnie powoli,


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Góra Smytnia w Kościelisku

Gdy przewodnik ci powié: „że ta ustroń dzika
„Była miejscem sławnego zbójcy Janosika!”....
Obraz ten chociaż pełny osobliwszéj krasy,
Obudzi ci myśl straszną.... w dawne cofnie czasy:
Że zdawać ci się będzie jakby w przewidzeniu
Patrzyć jak rozbójnicy przy wielkim płomieniu
Jedzą, piją, śmieją się, fajki sobie palą,
Wszyscy lekko pijani, z dzieł swoich się chwalą;
Na wszystkich maluje się jakaś wielka radość,
Pewnie musieli zbrodni swéj uczynić zadość;
I bogacić się żniwem niedawno nabytém. —
A zbójcą być, jest u nich największym zaszczytem;
Jest-to coś szlachetnego, jest szczęściem wybraném.
Podług ich przekonania od Boga nadaném!....
Ani ciężkie więzienie, ni okropność głodu,
Nie potrafi ich odwieść od tego zawodu;
A topór, pręgierz, koło, nawet szubienica
Podnieca ich zapały i chciwość podsyca!
Najokropniejsze męki ich nie zastraszają,
A śmierć za dobrodziejstwo sobie uważają!....
Widok takich opryszków stać będzie w twém oku,
W takich samych postaciach, gwarze i uroku! —
A ta pełna zajęcia malowniczo-dzika
Skała Upłaz, pamięta swego Janosika,
Który tu przesiadywał pamiętny swawolą,
Jak Rob-Roj, Rynaldyni i Fra-Djawolo;
Był silny za stu ludzi, przemyślny i żywy,
Lecz rzadko był okrutny, często litościwy;
On i wojsko rozbrajał niezrównaną siłą —
I nic przed jego okiem ujść nie potrafiło!....
A jego wielkomyślność czasem była znana,
Jak w Anglii Robin-Hooda, w Norwegii Hielana.

O Janosiku wiele krąży opowieści,
Które podanie ludu w swéj pamięci mieści:
„Raz napotkał młodzieńca ze szkół idącego —
„Tak potrafił z nim mówić.... że przystał do niego;
„A złożywszy przysięgę w oczach zgromadzenia,
„Dostał ubiór oraz chrzest innego imienia;
„Już był z towarzyszami nabrał znajomości,
„Już dostąpił szczerością swoją ich ufności;
„Poznał góry i lasy i owo ukrycie,
„W którém rozpoczął z niemi nowe sobie życie;
„Ale potém zniknąwszy.... stanął przed zwierzchnością,
„Oświadczając, że wodza dostanie z łatwością
„Za pieniężną nagrodę. — Powrócił do lasu,
„I używszy do tego porannego czasu,
„Gdy Janosik modlił się spokojnie klęczący,
„Strzelił weń — lecz daremnie. Janosik modlący
„Ani się nie obejrzał — on znów się ośmielił,
„Złożył się, lecz daremnie drugi raz wystrzelił;
„A gdy za trzecim razem chybił — przelękniony
„Rzucił broń i uciekał w najgęściejsze strony;
„A Janosik skończywszy swą pobożną chwilę:
„— „Ha zdrajco! nie ujdziesz mi” — zawołał nie mile,
„I skoczył za nim śpiesznie, nie groził, nie wabił,
„Tylko rzucił o ziemię i natychmiast zabił!”
Długi czas okolicom wyrządzał przykrości,
Nim odebrał swój wyrok z rąk sprawiedliwości.
W miasteczku Mikołaszu gdy został schwytany,
Okuty i w urzędzie surowo badany:
„Gwizdnął na swą ciupagę — która wiele razy
„Ocalała go dzielnie bez najmniejszéj skazy;
„Aby i w tém nieszczęściu powietrznie, jak strzała,
„Na obronę swojego pana przyleciała.

„Ale go zasmuciła przykra niespodzianka,
„Bo ją dobrze zamknęła przezorna kochanka
„W dziewięciu mocnych skrzyniach. Tam chociaż się chciała
„Wyrąbać jak najprędzéj — lecz nie przerąbała
„Dziewiątego zamknięcia, bo téj było siły
„Iż się o twarde ściany jéj cięcia odbiły;
„Napróżno się po skrzyni tłukła jakby dzika,
„Już nie mogła się dostać w ręce Janosika;
„Któryby jéj błyszczącém a ostrém żelazem,
„Rozkuł więzy, a wszystkich wymordował razem!”
Więc Janosik przez swoję Marusię zdradzony,
Wnet za ziobro na haku został powieszony!
Obiecywał: gdyby mu życie darowano,
Stanąć w wojsku na wojnie nieprzełomną ścianą,
I bić nieprzyjaciela, jak się rzadko zdarza!...:
Lecz nim ta wieść dobiegła Józefa Cesarza —
I nim pismo z łaskawą nowiną wróciło,
Już Janosik żyć przestał, już zapóźno było!
Żył długo — patrzył — milczał, lulkę sobie palił,
Nie groził swéj zdrajczyni, ni na los się żalił,
Przez trzy dni krew się z boku strumieniami lała,
Aż kobiéta przechodząc — wody mu podała,
Napił się i odetchnął, podziękował mile,
Zwiesił głowę, osłabnął — i umarł za chwilę! —
Jeżeli twa ciekawość w dalsze czasy sięga,
Dowiész się, że tu mieszkał Wolf i Bolisęga;
I zręczny Waligórski — który wypraw mnogich
Nie szczędził na bogatych, a wspiérał ubogich;
Który lubiał bawić się w kupca, w rzemieślnika,
W księdza, w pana, w żebraka, nawet w zakonnika;
Wszędzie umiał się znaleźć i wszędzie wykręcić,
Że Rząd wiele starania musiał dlań poświęcić! —

Przed nami rozłożona swym ogromem całym,
Góra Smytnia, zajmując widokiem spaniałym;
Chociaż dumna z pozoru i naga i blada,
Do kamiennych swych piersi przycisnąć nas rada. -
Daléj Ornak malownie wybiega w obłoki,
Jak Kielen lub Kościuszko[3] dumny i wysoki;
Co swojemi ramiony daleko zachodzi,
Nowy zapał w nas budzi, nowe myśli rodzi. —
Daléj tak zwana „Pyszna” zamyka dolinę,
Pokazując nam mile pysznych barw krainę;
Gdzie świérki rozrzucone pomiędzy kamienie,
A między nimi mruczą spienione strumienie —
I oko tu nie syte tak pięknym obrazem,
I myśl nie może siebie tłomaczyć wyrazem;
Ni uczucie wystąpić pieśnią należycie
O tych cudach i czarach, rozlanych obficie!
Bo wszystko malownicze wieczorem czy rano:
Jedno strojne szafirem, a drugie rumiano
Uśmiécha się — to siwe — żółte lub zielone —
A tak zgodnie ze sobą razem połączone:
Że wydaje się pysznie. Więc Pyszna wysoka
Jest skarbem nieprzebranym dla duszy i oka;
Któréj bory głębokie, prawie nieprzebyte,
Dają w wilgotnych cieniach grzyby rozmaite:
A te czasem roztrąca niedźwiedź przechodzący,
Pożywienia dla siebie czujnie szukający...
A jeżeli nie może wynaleźć zmorzony
Miodu, jagód, korzonków, sapi rozzłoszczony,


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Skała Saturnus w Kościelisku.
Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie.

I głód swój zaspakaja mchami i grzybami,
I powraca do gniazda pomiędzy skałami;
Lub spoczywa pod pniakiem w jamie niespodzianie,
I patrzy na daremne obławą szukanie;
Strzelcy znaleźć nie mogąc jego miejsca znaku,
Przechodzą koło pniaka lub siedzą na pniaku;
A on cicho słuchając — oddech w sobie tłumi —
I najlepszych myśliwych w pole wywieść umié! —
W zimie leżąc, od głodu liże się po łapie,
To mruczy jakby gwizdał — i tak mocno chrapie,
Że wieśniacy słysząc go, z pniaka wystraszają,
I długimi drągami łatwo zabijają.
Ale gdy niedźwiedź chłopa dopadnie — ze złości
Pazurami zedrze mu ciało aż do kości!....
I od palca zacząwszy, będzie go obgryzał,
Tłustość z członków wysysał i krew jego lizał!
A gdy najé się dosyć — resztę schowa sobie
I powróci do pniaka i uśnie jak w grobie. —
Daléj łysy Saturnus spaniale wystrzela
Po lewéj stronie drogi, dziwnie rozwesela
Podobieństwem do zamku, gdzie u stóp polana
Z majowéj zieloności najprzyjemniéj znana.
Daléj miejsce wśród opok Krakowem nazwane
Gdzie wyschłego potoku łożysko zwidzane:
Jest-to kręta dolinka, jakby rozpadlina,
Nad którą wiszą świérki, ciemni się krzewina.
Daléj tkwią Babie-nogi w wysokim błękicie,
Z których urok i czary leją się obficie....
Szczególnego w to miejsce trzebaby malarza,
Aby oddał te cuda — jakiemi obdarza
Przy stopach góry Pysznéj na końcu doliny
Połyskliwy staw Smerczyn z kępami drzewiny;


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1860.
Staw Smerczyn.


Którego ciche wody taką władzę mają:
„Że nikomu swych brzegów naruszyć nie dają;
„Bo gdy pewnego razu z rydlem przystąpiono,
„By przez spuszczenie wody, łąkę rozszerzono,
„Dał słyszeć się głos z wody: — „Gdy ten staw spuścicie,
„ — „Wszystkie wsie aż do morza wkrótce zatopicie!
„ — „Zginą ludy i sami wyginiecie marnie....
„ — „I będziecie ciérpieli podwodne męczarnie!” —
„Górale nie chcąc szkodzić sobie i nikomu,
„Wzięli rydle, i z trwogą odoszli do domu.”
A staw został spokojnie na wieki rozlany,
I na wieki okropny — rzadko odwidzany.
Tylko jeleń lub sarna ukryta w gęstwinie,
Przyjdzie napić się wody, i w ciemnéj głębinie
Pojrzy na swoją postać — i odbiegnie znowu
Do nieznanego ludziom w zaroślach parowu.









  1. Woda Dunajcowa pryskając na leżące po brzegu kamienie rozgrzane jarkiemi słońca promieniami tak dalece działa na nich, że przybierają woń podobną do zapachu fijołków.
  2. Tempe, sławna dolina w Grecyi. Lauterbrunn w Szwajcaryi.
  3. Góra najwyższa w Australii, od p. Edm. Pawła Strzeleckiego, który ten kraj wymierzył, na cześć naszego ziomka Tadeusza Kościuszki nazwana.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.