Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wychodzącéj z jaskini nieprzejrzanéj okiem!
Bawisz, pieścisz i dziwisz, nieznanym urokiem!....
Nad tobą dumna ściana szarego granitu,
Prostopadła i gładka do samego szczytu,
Co olbrzymim rozrostem wychodząc z piaskowcu,
Ustroiła swą głowę wieńcami jałowcu;
Sprawiając wysokością swoje chłodne cienie,
Których nie rozprószają słoneczne promienie;
Gdzie każdy oglądawszy rzadkie widowisko,
Na skale ryje swoje imie i nazwisko.
Idąc owym otworem wodą po kolana,
Uderzy cię dolina mało jeszcze znana;
Ciasna, pełna rozpadlin z suchemi wchodami,
Pokryta rzadką trawą i nędznemi mchami,
Do któréj nie dochodzą słoneczne promienie,
Ani śniéżne zamiecie, ni dészczu strumienie;
A źródło się zuchwale z ciasnych ścian przeciska,
Nie dopuszcza oglądać swego widowiska;
Bo jaskinia czém daléj, tém bardziéj zwężona
Od wieków sama sobie była zostawiona.
Naprzeciwko Pisanéj Smytnia wystająca,
Od południowéj strony pieczarę mająca;
Do któréj się ponurym ledwie dojdzie lasem,
A siékierą zawady uprzątuje czasem;
Nim na grzbiet Upłazowy podróżny wyjść zdoła,
Musi i nogi znużyć i zapocić czoła;
Bo tam przystęp jest trudny — z północy jedyny,
A zakryty nieznacznie gęstwiną jedliny;
Z tamtąd widok otwarty na całą dolinę,
I na gór południowych obszerną dziedzinę;
Nie można się napieścić, nasycić dowoli!....
Lecz cudowny ten urok zagaśnie powoli,