Targowisko próżności/Tom III/III

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Wielki objad
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

III.
Wielki objad.

Tego samego dnia kiedy Rebeka otrzymała zaproszenie, lord Steyne, który nigdy prawie swoich pań nie widywał, jeżeli której nie spotkał przypadkiem na dziedzińcu lub na salonach w dzień recepcji, przyszedł rano, w chwili kiedy damy piły z dziećmi herbatę i bronił zawzięcie sprawę Rebeki Crawley, naprowadziwszy rozmowę umyślnie na ten przedmiot.
— Milady Steyne — powiedział — chciej mi pokazać spis gości zaproszonych na objad, który dajesz w piątek. Ha, dobrze; proszę jeszcze napisać zaproszenie dla pułkownika Crawley i jego żony.
— Blanche, napisz — powiedziała lady Steyne ledwie dobywając głosu — lady Gaunt, napisz...
— O! nie, nigdy do tej kobiety pisać nie będę — odpowiedziała lady Gaunt z dumą.
Była to ogromnego wzrostu kobieta. Mówiąc te słowa wzniosła oczy ku niebu, ale natychmiast spuściła głowę. Bo też rzeczywiście trudno było wytrzymać wzrok lorda Steyne, kiedy jakikolwiek opór spotykał.
— Niech wyprowadzą dzieci — powiedział lord pociągając sznurek od dzwonka.
Biedne dzieci tak się lorda obawiały, że natychmiast wykonać rozkazu same pospieszyły, a kiedy matka chciała z niemi wychodzić, nieubłagany despota wstrzymał ją mówiąc:
— Możesz pani zostać. Milady Steyne — mówił dalej — zechciej pani łaskawie usiąść do stolika i napisać zaproszenie na piątek.
— Co do mnie — odezwała się lady Gaunt — nie myślę wcale być na tym objedzie; powrócę do moich rodziców.
— Nie mam nic przeciwko temu — odrzekł lord bylebyś pani ztamtąd nie wracała. W Bareakres znajdziesz pani bardzo przyjemne towarzystwo woźnych i pisarzy sądowych, a ja od razu będę uwolniony od jałmużny, jaką muszę dawać rodzicom pani, i od patrzenia na tragiczne postawy, jakie tu pani przybierasz. Osoba, mająca pustki w głowie i w kieszeni, nie powinna przynajmniej mieć pretensji do rozkazywania. Gaunt wziął panią do hodowania dzieci, a pokazywało się że i do tego nie jesteś zdolna. Wyjąwszy pani samej, nikt zresztą nie pragnie koniecznie widzieć panią na tym świecie. Gaunt ma już tego dobrego po same uszy; zaręczam że gdybyś pani dziś jeszcze na tamten świat się wyniosła, jutro pewnie wziąłby drugą i nie rozpaczałby ani jednej godziny.
— O! dałby Bóg żebym żyć przestała! — zawołała milady ze łzami i gniewem.
— Dziwnie mi się te skrupuły przesadzonej cnoty wydają wtenczas kiedy moja żona, znana całemu światu z nieskazitelności swego życia, nie ma nic przeciw znajomości mistress Crawley, mojej protegowanej. Milady Steyne wie bardzo dobrze jak często pozory potępiają najuczciwszą kobietę, jak często niewinność była ofiarą nikczemnej potwarzy. Zresztą jeżeli pani sobie życzysz to mogę jej przypomnieć kilka anegdotek o milady Bareacres, które panią przekonają zapewne że nie należy być bardzo surową w sądzeniu drugich.
— Możesz mnie pan bić nawet, jeśli to się panu podoba, te razy mniej dotkliwe będą dla mnie, aniżeli podobne zniewagi — odparła lady Gaunt z oburzeniem.
Milord Steyne miał zawsze największe upodobanie w dręczeniu żony i synowej.
— Moja nadobna pani, odpowiedział lord, jako stary szlachcic nie mam zwyczaju podnosić ręki na kobietę, chyba żeby ją uściskać. Chciałem tylko dać pani małą nauczkę. Bo w samej rzeczy jesteście panie zbyt dumne i grzeszycie brakiem pokory chrześcijańskiej. Na cóż się przydać mogą te wszystkie tony przybierane dla wyniesienia się nad innych? Słodyczy trochę, skromności w sądzeniu siebie, moje łagodne owieczki. Zapytaj pani lady Steyne, to powie że ta miła i dobra mistress Crawley, potwarzona przez wszystkich, jest najniewinniejszą i najcnotliwszą z kobiet. Mąż jej nie używa może najlepszej opinji, ale w czemże Bereakrowie go przewyższają, czy więcej są od niego warci? Cóż można sądzić o człowieku, który nigdy nie płaci kiedy przegrywa, który panią wyzuwa, z majątku i bez grosza na mojej łasce zostawia? Prawda że urodzenie mistres Crawley nie jest zbyt świetne, ale gdybyśmy chcieli rozpatrzeć się w genealogji niektórych osób, tobyśmy czasem nie daleko zaszli, i zgubilibyśmy ślad bardzo bliskich przodków.
— Ależ, milordzie, zawołała lady Gaunt, fortuna którą wniosłam do waszego domu...
— Cóż to znaczy! — przerwał margrabia dumnie — to dosyć niska cena, za którą pani kupiłaś szansę możliwą spadku: niech Gaunt dziś umrze, to mąż pani wchodzi w jego prawa, które potem przechodzą na wasze dzieci, i Bóg wie gdzie to się dalej zatrzymać może? Otóż, moje panie, bądźcie sobie cnotliwe, dumne nawet, jeśli to wam się podoba, ale niech ja waszych dziwnych pretensji nie widzę. Co zaś do mistress Crawley, to ubliżyłbym jej gdybym chciał występować w roli obrońcy, tak jak gdyby jej honor i nieposzlakowana cnota potrzebowały obrony. Jestem przeto pewny że mistress Crawley znajdzie tu najlepsze przyjęcie, należne wszystkim gościom, których mi się podoba do domu zaprosić. A czyjże to dom? dodał z szatańskim uśmiechem. Któż tu jest panem? Kto w tej świątyni czystości i cnoty ma prawo wydawać rozkazy? A gdyby mi się podobało sprowadzić tu całą ludność przedmieścia Newgate lub Bedlam, to i wówczas jeszcze musiałybyście się zgodzić z moją wolą i przyjęłybyście, ręczę za to, każdego jak należy.
Po tej surowej nauce, udzielanej od czasu do czasu przez lorda Steyne dla utrzymania — jak mówił — dyscypliny w swoim haremie, biedne kobiety musiały uledz i nagiąć się do ślepego posłuszeństwa samowładnemu panu. Lady Gaunt napisała żądane przez lorda zaproszenie poczem wsiadła do powozu z matką swego męża, i obie przygnębione ciężarem upokorzonej dumy, zawiozły swoje bilety wizytowe pani Rawdon Crawley, ku wielkiej radości tej niewinnej i zacnej niewiasty.
Moglibyśmy tu wymienić wiele rodzin zamieszkałych w Londynie, któreby oddały całoroczne swoje dochody byleby dostąpić mogły tak wielkiego zaszczytu. Mistress Fryderykowa Bullock — naprzykład — przesunęłaby się na kolanach z Mayfair na Lombard-Street, gdyby ją zapewniono że usłyszy z ust lady Gaunt i lady Steyne te magiczne wyrazy: „Prosimy panią do siebie na wieczór w przyszły piątek“. Bo też nie był to jeden z tych tłumnych balów w Gaunt-House, gdzie wszystko co żyje, jest razem pomieszane w salonach; było to, przeciwnie, zebranie w nielicznym, ale wyborowem kółku, do którego uprzywilejowani tylko śmiertelnicy przypuszczeni być mogą; zebranie, które na całe życie błogie wspomnienie zostawić musi.
Piękność lady Gaunt, jej niepokalana cnota i ton pogardliwy dawały jej prawo do zajęcia stanowiska pomiędzy najpróżniejszemi istotami tego świata. Wykwintna delikatność i pełna salonowej elegancji grzeczność lorda Steyne dla lady Gaunt w salonie była przedmiotem powszechnej administracji; każdy musiał przyznać że lord Steyne jest wiernym typem potomka znakomitej szlacheckiej rodziny, sięgającej dawnością pierwszych wieków chrześcijaństwa, jeżeli nie rodzaju ludzkiego.
Damy z Gaunt House zaprosiły lady Bareacres, dla wzmocnienia swego stanowiska w obec wspólnego nieprzyjaciela. Lady Gaunt posłała po matkę jeden z swoich powozów, który jej pozostał, bo wszystkie inne zostały za długi sekwestrowane. Wszystkie jej klejnoty, wszystkie bogatsze stroje, stały się łupem nieubłaganych dzieci Izraela. Pałac Bereacrów nawet z bogatemi sprzętami, z cennemi zbiorami dzieł sztuki, wszystko było w ich ręku; zacząwszy od Van Dyck’ow, Reynoldów i Lawrence’ów, aż do tańczącej nimfy dłuta Kanowy, stworzonej na podobieństwo bulady Bereacres, nie tej, którą dziś znam bez włosów i bez zębów, ale takiej, jaką była wtenczas kiedy jaśniała całym blaskiem młodości i cudnej urody. Jej pan i władca, uwieczniony w tymże czasie pędzlem Lawrence’a, w huzarskim uniformie z szablą przy boku i zamkiem Bereacres w oddaleniu, jest dziś starym dziadkiem w mocno wytartem na szwach ubraniu i w peruce, tak prawie, jak i głowa ogołocona z włosów. Ranek cały przesiadywał w jakiejś zadymionej kawiarni, a wieczorem sam jeden szedł do klubu na objad, i należy tu oddać mu sprawiedliwość że nie uganiał się zbytecznie za objadami lorda Steyna, dawnego współzawodnika, nad którym niejedno odniósł zwycięstwo na polu uciech i roskoszy. Dziś role zupełnie się zmieniły: Skromny znaczeniem lord Gaunt z 1785 roku był dziś znakomitym dygnitarzem, wówczas kiedy świetny niegdyś Bereacres przedstawiał teraz smutny obraz ruiny i upadku. Przytem Bereacres zbyt wiele pieniędzy winien był lordowi Steyne żeby się ośmielił przedstawić swemu dawnemu towarzyszowi, który zapytywa lady Gaunt, ilekroć chciał jej dokuczyć, dlaczego ojciec nigdy jej nie odwiedza.
— Już cztery miesiące przeszło jak go tu nie widać, mówił lord Steyne — mogę w dzienniku moich rozchodów obliczyć wszystkie wizyty Bereakrów.
O znakomitościach, z któremi Becky miała zaszczyt zetknąć się w tej wysokiej sferze, nie wiele da się tu powiedzieć. Wymienimy jednakże księcia Peterwardein’a i jego małżonkę. Jego książęcą mość ma piękną figurę, ujętą w uniform wojskowy, mocno ściśnięty w pasie. Na piersi błyszczą wspaniale ordery z drogiemi kamieniami. Magnat nosi na szyi suty łańcuch z orderem złotego runa i niezliczone trzody posiada.
— Przypatrz mu się pan — szepnęła Becky do lorda Steyne — jego protoplasta musiał być baranem.
W samej rzeczy postawa pełna powagi, chód mierzony, twarz wydłużona i łańcuch na szyi, nadawały jego Ekscellencji wielkie podobieństwo do poważnego barana z dzwonkiem.
Nie wypada pominąć pana John’a Pawła Jefferson’a Jones, sekretarza ambasady amerykańskiej i korespondenta do „Demagoga Nowego Yorku.“ W przekonaniu że gospodarzom domu zrobi tem wielką przyjemność, skorzystał z chwili milczenia przy objedzie i zapytał głośno czy jego ukochany przyjaciel, Jerzy Gaunt, zadowolony jest z swego pobytu w Brazylji.
Znajomy nasz, pułkownik Rawdon Crawley, ilekroć mu się zdarzyło być na salonach wyższego świata, czerwienił się zawsze jak szesnastoletni chłopczyk w towarzystwie przyjaciół swej siostry. Nie miał on zupełnie tej łatwości towarzyskiej, która się nabywa najwięcej obcowaniem z kobietami. W klubie lub w koszarach nie potrzebował się żenować. Wchodził tam i wychodził jak i kiedy mu się podobało; palił cygara, grał w bilard, a czasem nawet pogwizdywał z cicha. Nie można o nim powiedzieć żeby się nigdy za czasów kawalerskich nie spotykał z płcią piękną, ale zakulisowe i buduarowe stosunki nie nadają bynajmniej ogłady towarzyskiej i giętkości w salonie. Pułkownik miał już czterdzieści pięć latek i mógłby odgrzebać w pamięci wspomnienia około pół tuzina kobiet, które znał pierwej nim się połączył węzłami hymemu z swoim ziemskim aniołem. Ale też z wyjątkiem tej jednej istoty, a drugiej lady Joanny, która każdego swoim miłym charakterem pociągała, poczciwy pułkownik był jak na torturach jeżeli mu wypadło rozmową bawić którą z córek Ewy. Przez czas objadu w Gaunt House powiedział coś niewyraźnego o mającej nastąpić burzy i nie otworzył ust więcej. Becky chciała pierwej zostawić go w domu, ale po pewnym namyśle przyszła do tego przekonania że przy pierwszem wystąpieniu w wielki świat mąż powinien znajdować się przy żonie, jako tarcza jej cnoty i niewinności.
Kiedy zaanonsowano mistress Crawley z mężem, lord Steyne poszedł ku nim i zaprezentował ich żonie i pasierbicom, które się nisko i ceremonjalnie ukłoniły. Matka zaś podała rękę nowoprzybyłej, ale ta ręka była lodowatą, jak marmur grobowca. Becky jednak ujęła tę rękę z wyrazem wdzięczności i pokory, dodając do tego niski aż do ziemi ukłon, którym najwymyślniejszy metr tańców mógłby się poszczycić. Przytem z wielkim taktem i przytomnością umysłu przypomniała że lord Steyne był przyjacielem i protektorem jej ojca, i że od dzieciństwa przywykła wymawiać nazwisko tej rodziny z najgłębszą czcią i uszanowaniem. Rzeczywiście lord Steyne kupił był kiedyś dwa obrazy nieszczęśliwego Sharp’a, pozostała zaś po nim sierota nadto miała czułe serce żeby mogła o tem dobrodziejstwie zapomnieć.
Należało także odnowić znajomość z lady Bereacres. Dumna hrabina raczyła zaledwie zimnem i pogardliwem kiwnięciem głowy odpowiedzieć na głęboki ukłon żony pułkownika.
— Już blisko dziesięć lat jak miałam szczęście poznać panią hrabinę w Brukselli; jeżeli się nie mylę, było to w wigilję bitwy, na balu u księżny Richmond. Potem, zdaje mi się, spotkałam panią hrabinę razem z lady Blanche, w bramie hotelu, kiedy panie wsiadły do powozu czekając na konie. Spodziewam się że pani hrabina ocaliła wszystkie swoje klejnoty.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Te sławne brylanty były podobno zafantowane przez wierzycieli, o czem Becky prawdopodobnie nie wiedziała zupełnie. Rawdon Crawley wsunął się we framugę okna, gdzie opowiedział lordowi Southdown — który się uśmiał serdecznie — całą pamiętną przygodę lady Bereacres, jej niepokój i błagalne modły do mistress Crawley żeby pozwoliła swych koni.
— Teraz — pomyślała sobie Becky — nie mam powodu obawiać się tej kobiety.
Lady Bereacres zamieniła z córką spojrzenie, w którem się malowało uczucie grozy i gniewu, podeszła do stolika i otworzyła album, którego karty zaczęła przerzucać nadzwyczaj szybko.
Wejście do salonu szlachetnego magnata z nad brzegów Dunaju wprowadziło język francuzki do rozmowy. Lady Bereacres i inne damy spostrzegły nie bez przykrości że mistress Crawley władała tą mową lepiej aniżeli one, z większą łatwością i wdziękiem. Becky znała w 1816 i w 1817 roku niektórych magnatów węgierskich służących w armji państw sprzymierzonych; wypytywała się o tych swoich dawnych przyjaciół z widoczną troskliwością. Szlachetny magnat wyobrażał sobie że musi to być osoba najwyższej dystynkcji i dobrego tonu. Przechodząc do sali jadalnej książę i księżna pytali lorda Steyne o nazwisko tej damy, która tak pięknie mówi po francusku.
Cztery wymienione dopiero osoby na czele kolumny przeszły do sali jadalnej, a całe towarzystwo poszło za ich przykładem. Nie będziemy wymieniać potraw, zostawiając każdemu czytelnikowi swobodę ułożenia spisu objadowego swego gustu.
Becky zrozumiała dobrze iż najkrytyczniejsza dla niej chwila będzie po obiedzie, kiedy damy zostaną same.
W samej rzeczy położenie jej stało się niezmiernie trudne; lord Steyne miał wielką słuszność utrzymując że obcowanie z kobietami, które się uważają za coś wyższego, nie może być bardzo przyjemnem. Nie ma istoty tak nielitościwej i tak twardego serca jak kobieta żywiąca nienawiść dla innej kobiety. Becky doświadczyła tego na sobie; bo gdy się znalazła sama w gronie tych wielkich pań i chciała się do nich zbliżyć przy kominku, wszystkie, jakby na dane hasło, rzuciły się do odwrotu i przeszły do stolika pokrytego albumami i rycinami; zaledwie zaś Becky w tę stronę podeszła, cały zastęp niewieści cofnął się znowu ku kominkowi. Nasza heroina chciała zbliżyć się do któregokolwiek z dzieci, i puścić wodze swojej czułości, wzbierającej zwykle tylko w obec zgromadzonej publiczności ale i te usiłowania były nadaremne: matka po pierwszem przemówieniu Rebeki do dziecka zawołała je co najprędzej do siebie i Becky została sama. W końcu traktowano ją tak niemiłosiernie że lady Steyne, zdjęta litością, zbliżyła się do nieszczęśliwej i rumieniąc się lekko przemówiła do niej w te słowa:
— Lord Steyne mówił mi że pani bardzo ładnie śpiewa; czy nie byłabyś pani tak grzeczną żeby nam dać poznać swój piękny talent?
— Ja zawsze jestem gotową wypełnić rozkazy pani lub milorda Steyne, jeżeli to może państwu choćby najmniejszą zrobić przyjemność, odpowiedziała Rebeka z wyrazem szczerej wdzięczności i usiadłszy do fortepianu spiewać zaczęła.
Po śpiewie nastąpiła muzyka. Becky grała spiewy religijne Mozarta, które lady Steyne lubiła nad wszysko. Tyle było w tej grze namaszczenia, tyle słodyczy i głębokiego uczucia, że lady Steyne mimowolnie zbliżała się do fortepjanu, jakby pod wpływem jakiejś niewidzialnej siły, i usiadła obok grającej, Dwa strumienie łez potoczyły się po bladem jej obliczu. W drugim końcu salonu rozmowa i śmiechy swobodne rywalizowały z mozartowską harmonją, ale to nie mogło oderwać uwagi lady Steyne od muzyki ani na chwilę; bo myśl jej błądziła w krainie wspomnień; wspomnień odległych, sięgających błogich dni dziecinnych, po których nastąpił okres czterdziestoletni boleści i osamotnienia. Przeniosła się myślą do swego klasztoru; zdawało się jej że słyszy organy w kaplicy, że widzi ulubioną siostrę ze zgromadzenia grywającą zwykle na organach. Od niej to lady Steyne nauczyła się tej melodji, którą sama nieraz lubiła grywać w czasach lepszej — ale niestety — ubiegłej tak prędko przeszłości. Dziwna nieopisania potęga muzyki! Jeden motyw ulubiony, nuta piosenki w dzieciństwie słyszanej, zdolna powrócić nam młodość ubiegłą, szczęście stracone. Z takiego to stanu lady Steyne uczuła się nagle wyrwaną! Podwoje się otworzyły i grono mężczyzn weszło do salonu; gwar rozmowy i głośne wybuchy śmiechu lorda Steyne rozległy się donośnie w około.
Jednem spojrzeniem pan domu odgadł wszystko co w jego nieobecności zaszło. Po raz pierwszy może w życiu uczuł łaskawsze trochę usposobienie dla żony; zbliżył się do niej i przemówił nazywając ją po imieniu co bladą jej twarz nowym okryło rumieńcem.
— Moja żona jest oczarowana cudownym spiewem pani, powiedział lord zwracając się do Rebeki; spiewałaś pani jak anioł.
Dwa znamy rodzaje aniołów, a każdy — jak powiadają — posiada właściwy sobie sposób czarowania umysłu i serca. Dalszy ciąg wieczoru był świetnym dla Becky tryumfem; wszyscy mężczyźni zachwyceni jej śpiewem otoczyli do koła fortepjan. Nieprzyjaciółki Rebeki siedziały opuszczone w drugim kącie salonu. Jeden tylko Paweł Jefferson zbliżył się do lady Gaunt i nie znalazł nic lepszego do powiedzenia nad to, że jej przyjaciółka posiada prześliczny głos i znakomity talent.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.