Przejdź do zawartości

Targowisko próżności/Tom III/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Serce matki
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.
Serce matki.

Zejdźmy teraz z wyżyn społeczeństwa do skromnego mieszkania rodziny w Brimpton, i rzućmy okiem na smutny obraz trosk, cierpień i gorżkiej rozpaczy, które tam sobie obrały siedlisko. Mistress Clapp dąsa się w kuchni na męża, że nie umie się z lokatorami urządzić, i że nie zmusza prawnie swego dawnego pryncypała i przyjaciela do zapłacenia mu wszystkiego co się za pomieszkanie należy. Mistres Sedley nie bywa u swojej gospodyni i nie zagląda już do kuchni. Zresztą jakże tu odwidzać kobietę, która się natarczywie dopomina o należne jej czterdzieści funtów? Znana nam Irlandka, służąca, zawsze jest przyjęta uszanowaniem i uległością dla swoich panów; ale mistress Sedley widzi w niej tylko zuchwałość i niewdzięczność. Podobnie jak złoczyńca, który wszędzie widzi mającego chwycić go żandarma, pani Sedley wyobrażała sobie że każdy ruch, każde słowo Irlandki jest szyderstwem i urąganie jej nieszczęściu.
Miss Clapp, słuszna już i przystojna dziewczyna, była zuchwałą impertynentką w przekonaniu pani Sedley która nie mogła pojąć za co Amelja ją lubi, przesiaduje z nią w swoim pokoju i bierze ją z sobą na przechadzkę. Bieda, niedostatek i zmartwienie zmieniły z latami charakter mistress Sedley, niegdyś łagodny, wyrozumiały i jednostajny. Zdawałoby się nawet że czułe starania, jakiemi Amelja otaczała matkę, nie tylko nie ujmowały jej, ale raczej ją niecierpliwiły. Najwięcej wyrzucała zawsze córce nieograniczoną miłość dla syna i skarżyła się na nią że oddana całkiem swemu dziecku zaniedbuje rodziców. Od czasu kiedy Józef przestał przysyłać rodzicom doroczny zasiłek pieniężny, niedostatek z czasem, a głód coraz więcej czuć się dawał w domu.
Amelja nieustannie łamała sobie głowę jakby osłodzić to życie umartwień i boleści, jak ulżyć tym cierpieniom, jeżeli już usunąć ich nie można nigdy. Myślała już o dawaniu lekcji, albo o szyciu bielizny; ale cóż to jest zarobek kobiecy? Zaledwie po całodziennej pracy złotówkę zarobić potrafi. Po długich namysłach Amelja zdecydowała się nareszcie; kupiła dwa arkusze bristolskiego papieru, ze złoconemi ozdobnemi obwódkami; na jednym wymalowała pasterza w czerwonej bluzie, z uśmiechniętą i rumianą twarzą, odbijającą jasną na tle mglistego powietrza; na drugim zaś arkuszu pasterkę przechodzącą z pieskiem przez mały mostek. Wycieniowawszy i wykończywszy jak mogła najstaranniej te dwa obrazy, zaniosła je do tego samego kupca, u którego papier kupiła; zdawało się jej że ten będzie skłonniejszym od innych do kupienia jej roboty. Ale na sam widok tych próbek nieumiejętnej ręki, kupiec nie mógł ukryć pogardliwego uśmiechu; spojrzał z ukosa na biedną wdowę, zawinął prędko akwarelle w szary papier, tak jak mu były przyniesione, i oddał je właścicielce ku wielkiemu zdziwieniu miss Clapp, która w życiu swojem nie widziała podobnych arcydzieł i była pewną że najmniej po funcie Amelji za nie zapłacą. Obiegły wszystkie magazyny, ale wszędzie spotkały te same zawody, to samo upokorzenie. W wielu domach przynajmniej starano się ich pozbyć grzecznie, ale w niektórych magazynach drzwi im pokazano w sposób dosyć szorstki i upokarzający.
Otóż i nowa strata, nowy wydatek pieniędzy, o które coraz to trudniej było. Miss Clapp ozdobiła swój pokój malowidłami, które uważała za prawdziwe arcydzieła.
Po nowych namysłach Amelja wysztychowała najstaranniejszem pismem następujące ogłoszenie:
„Pewna dama, posiadająca język angielski i francuski, geografję, historję i muzykę, życzyłaby sobie dawać lekcje młodym panienkom. Bliższa wiadomość w domu pana Brown.“
Zaniósłszy afisz do kupca, który jej sprzedał papier rysunkowy i farby, Amelja uprosiła go żeby pozwolił umieścić jej ogłoszenie w widocznem miejscu swego magazynu. Papier pokryty grubą warstwą pyłu, zniszczony przez muchy, pożółkł bardzo prędko. W nadziei otrzymania pomyślnej wiadomości, Amelja przechodziła często koło magazynu, ale kupiec nigdy jej nie zawołał; wchodziła czasem i umyślnie robiła w sklepie jakieś małe sprawunki, ale kupiec nie miał jej nigdy nic do powiedzenia. — Delikatna i słaba istota, nie dla ciebie świat ten z jego próżnościami, nie tobie walczyć w tłumie i zgiełku!
Z każdym dniem Amelja stawała się smutniejszą, i nie odrywała prawie oczu od swego dziecka, które nie rozumiało niezwykłego w jej spojrzeniu wyrazu. Często zrywała się w nocy, i z niepokojem biegła do łóżeczka Żorża, jak gdyby chciała się upewnić czy go jej nie porwano. Jedna myśl ją strachem przejmuje i sen odpędza. Całe noce mijają na płaczu i modlitwie. Napróżno Amelja usiłuje myśl tę od siebie oddalić, ciągle jakby coś jej do ucha szeptało że trzeba będzie z dzieckiem się rozłączyć i że ona tylko jest jedyną do jego szczęścia przeszkodą. Ale tak wielka ofiara siły jej przechodzi, na dziś przynajmniej; później może się łatwiej na nią zdobędzie. Jeżeli myśl sama jest dla niej tak straszną, czemże będzie rzeczywistość!
Jest jeszcze inny wyrzut, który ją dręczy i rumieńcem twarz jej oblewa. Wychodząc za mąż za pastora, zawsze stałego w swoich uczuciach, Amelja mogłaby ukochane dziecko zostawić przy sobie i wyrzec się całego swego dochodu na korzyść rodziców. Ale pamięć dawnej miłości, a nakoniec pewne uczucie wstydu wstrzymywało biedną kobietę od tej ciężkiej ofiary, a myśl podobna przedstawiała się tej czystej i nieskalanej duszy w postaci świętokradzkiej zbrodni.
Kilka tygodni upłynęło dla Amelji wśród rozdzierających walk duszy, których podobno żadne pióro opisać nie zdoła. Całą boleść Amelja w sobie tłumić musiała, bo i przed kim się żalić, komuż ją powierzyć mogła? Chociaż się całemi siłami od wstrętnej sobie myśli broniła, z każdym dniem jednak nieprzyjaciel brał górę w tej rozpaczliwej walce; rozsądek nakazywał milczenie sercu, a smutne prawdy coraz większy wywierały nacisk na słabnący opór i ziarno nowych jakkolwiek odpychających dla niej przekonań rzucały w jej umyśle, przedwcześnie walką zmęczonym. Im więcej Amelja myślała o grożącej nędzy i o upokorzeniu starych rodziców, tem bardziej przekonywała się o bezsilności argumentów, któremi chciała wmówić w siebie możliwość zatrzymania swego drogiego skarbu przy sobie.
Pod wrażeniem ciężkiej boleści i męczącej trwogi o jutro Amelja napisała do brata zaklinając go żeby rodziców nie opuszczał w ich niedostatku. Z siłą i wymową, jaką daje prawda, skreśliła bratu obraz ich niedoli; ale biedna kobieta nie wiedziała jeszcze o wszystkich goryczach i cierpieniach, jakie smutna rzeczywistość przynosi wtenczas, kiedyby się zdawało że gorzej już być nie może.
Józef nie przestał był przysyłać rocznej pensji rodzicom; ale niestety! prawo do pobierania jej było sprzedane lichwiarzom przez pana Sedleja, który użył tego środka żeby zdobyć jakiś kapitalik utopiony już w nieszczęśliwych spekulacjach, ale biedny starzec nie miał odwagi wyznać tego żonie lub córce. Emmy z gorączkową niecierpliwością obliczała dzień kiedy już odpowiedzi od brata można się było spodziewać. Do majora, przybywającego w Madras, nie pisała już od owego listu, o którym wyżej wspominaliśmy; nie chciała donosić mu o swoich troskach i ciężkich zmartwieniach; chociaż często bolała nad tem że jedyny przyjaciel, na którego liczyćby mogła w nieszczęściu, był taką przestrzenią od niej oddalony.
Pewnego dnia nareszcie, kiedy na horyzoncie domowym było pochmurniej i groźniej niż zwykle, kiedy wieżyciele okazywali się nieubłaganymi, matka Amelji w cierpkiem i gniewnem usposobieniu, ojciec smutniejszy niż przedtem, kiedy nakoniec wszyscy w rodzinie unikali jedno drugiego — jakby dla zakrycia przed sobą okropnej rzeczywistości — ojciec i córka znaleźli się przypadkiem sami. Amelja starała się pokrzepić starca i podnieść upadającego w nim ducha. Mówiła mu że pisała już do brata, że odpowiedź zapewne za trzy lub cztery miesiące nadejdzie, że pomimo lekkości Józef ma serce najlepsze i nie potrafi odmówić udzielanej dotąd pomocy rodzicom, jak tylko się dowie o smutnem ich położeniu.
Wówczas nieszczęśliwy starzec wyznał całą prawdę przed córką, a dostrzegając w jej twarzy nagłą zmianę wywołaną ciężkiem wyznaniem, myślał ze Amelja uczuła żal do niego za długie ukrywanie, a może i za sprowadzenie nowego nieszczęścia.
— Mój Boże! powiedział do niej rozdzierającym głosem, z oczyma w dół spuszczonemi; już nie będziesz mogła starego ojca kochać.
— Ach! co mówisz ojcze? zawołała rzucając mu się na szyję. Oh, mój ojcze, jakże można było pomyśleć coś podobnego? Czyż mogłabym zapomnieć o twojej dobroci i twojem przywiązaniu? Jeżeli tak postąpiłeś to niezawodnie miałeś tylko dobro nasze na celu. Jeżeli mówię o tem, to pewno nie dla pieniędzy, ale jedynie tylko... O mój Boże! mój Boże, zlituj się nademną i daj mi siłę do zniesienia tej ciężkiej próby!
Łzy nie pozwoliły jej mówić więcej; porwała rękę ojca i długo ją przy ustach trzymała, obsypując pocałunkami, poczem wyszła z pokoju. Starzec nic nie rozumiał, zacząwszy od przerywanych słów i wybuchu gwałtownej boleści aż do nagłego odejścia córki.
Tymczasem Amelja była już zdecydowaną poddać się straszliwemu losowi i rozłączyć się z dzieckiem, które ją może niezadługo potem zapomnieć miało. Ten skarb stokroć dla niej droższy nad życie, jedyny przedmiot jej myśli, jedyny cel jej życia, cała nadzieja, jednem słowem całe jej szczęście, miał być dla niej straconym, bo go się wyrzec musiała. Cóż dla niej teraz zostało? Jedno tylko pragnienie połączyć się z Jerzym w niebie, czuwać z nim wspólnie nad dzieckiem i czekać chwili kiedy je śmierć znów im powróci.
Po rozmowie z ojcem Amelja, nie wiedząc prawie co robi, wzięła kapelusz i wybiegła prędko na spotkanie syna drogą, którą zwykle powracał ze szkoły. Było to w maju; drzewa pokrywały się zielonością, słońce w całym blasku świeciło. Żorż miał rekreację po południu. Z daleka już poznał matkę, przybiegł do niej jak mógł najprędzej, rzucił się jej na szyję i objąwszy rękoma, cisnął z całej siły. O! wtenczas postanowienie Amelji chwiać się zaczęło. Twarzyczka malca jaśniała zdrowiem i radością; przy boku jego wisiały książki na rzemyku ściągnięte. Czyż znalazłoby się serce tak okrutne, któreby te dwie istoty rozdzielić chciało?
— Co ci jest mateczko? — zapytał chłopczyk. — Czemu jesteś tak blada?
— Nic mi nie jest, moje dziecko! — odpowiedziała matka ściskając małego.
Wieczorem Amelja kazała synowi przeczytać głośno historję Samuela, poświęconego Bogu przez matkę jego Annę i zaprowadzonego przez nią do arcykapłana Eljasza. Potem przeczytał hymn dziękczynny, przez Annę śpiewany na cześć tego, który mocen jest czynić bogatych i ubogich, który wynosi lub upokarza, który obiecuje nieszczęśliwemu podźwignąć go z poniżenia i grozi pysznemu swemi bogactwy i potęgą. Odczytał jeszcze rozdział, w którym opowiedziano jak matka Samuela przychodząc co roku składać ofiarę Panu w świątyni, przynosiła synowi suknie swoją ręką uprzędzone. Amelja w prostych, pełnych serca i naiwności wyrazach tłómaczyła synowi tę tkliwą historję. Anna czule kochała swego syna; ale wierna uczynionemu ślubowi, poświęciła go Bogu, chociaż nigdy o nim nie zapominała, kiedy w swojem ustroniu samotnem przędła mu własnemi rękoma sukienkę wełnianą. Samuel także zachowywał głęboko w sercu obraz matki, która miała to szczęście że po wielu latach — a lata biegną prędko — połączyła się znowu z synem, w cnoty i mądrość bogatym.
Amelja mówiła to głosem łagodnym i uroczystym. Długo walczyła z sobą żeby łzy przytłumić; ale kiedy mówić zaczęła o przyszłem ich połączeniu uległa boleści i wybuchnęła płaczem, ściskając dziecko, tuląc je do piersi i oblewając łzami, które świętemi słusznieby nazwać można.
Zdobywszy się raz na postanowienie, które ją nie mało kosztowało, Amelja napisała natychmiast do miss Osborne. Dawno już pióro Ameiji nie kreśliło tego adresu, z którym wiązało się tyle wspomnień szczęśliwej choć krótkiej przeszłości. Miss Osborne poczerwieniała czytając pismo Ameiji, i spojrzała na smutną postać ojca, siedzącego w fotelu z drugiej strony stołu.
W liście swoim Amelja z właściwą sobie prostotą wyraziła powody, które ją skłoniły do zmiany postanowienia co do syna: Szczupłe jej środki zaledwie pozwalały utrzymać skromnie rodziców, ale nie wystarczały na to żeby Jerzemu staranne dać wychowanie. Jakkolwiek rozłączenie się z synem ciężką było dla niej ofiarą, poddawała się jednak temu dla dobra dziecka, i pocieszała się tą myślą że ci, którym syna powierza nie zaniedbają nic, co tylko do jego szczęścia przyczynić się może. Charakter i skłonności dziecka Amelja opisała tak jak je widziała, to jest oczyma czułej matki: Jest to — pisze Amelja — natura żywa i skłonna do oporu, który surowością lub sprzeciwianiem się łatwo wywołać można; ale dobrocią i łagodnością wszystko a wszystko z tem dzieckiem da się zrobić bez najmniejszej trudności. W post scriptum prosi żeby ją zapewniono listownie że będzie mogła widywać syna tak często jak tego sama zażąda; dodaje przytem że pod tym jednem tylko warunkiem zgodzi się na oddanie dziecka.
— Nakoniec ta pyszna pani pokornieje trochę, odezwał się stary Osborne kiedy córka drżącym głosem list odczytała. To naturalne — dodał — byłem pewny że głód ją zmusi do tego.
Pan Osborne dla zachowania powagi w swej tryumfującej radości, wziął jak zwykle gazetę do ręki, ale nie czytał wcale, chociaż wzrok miał niby w dziennik utkwiony. Zżymał się, mruczał cóś niewyraźnie, w końcu rzucił na stół gazetę, zmarszczył brwi, poszedł do swego pokoju, zkąd powrócił po chwili i rzucając klucz córce powiedział:
— Spiesz się, oto klucz od tego pokoju, co jest nad nami, niech wszystko będzie gotowe.
— Dobrze mój ojcze — odpowiedziała drżącym głosem miss Osborne.
Pokój, przeznaczony dla małego gościa, był kiedyś przez ojca zajmowany. Od lat dziesięciu już go nie otwierano. Papiery, suknie, chustki, szpicruty, wędki i rozmaite myśliwskie przybory, wszystko to było nietknięte, jakby wczoraj zostawione. Parę książek leżało na stole: Podręcznik wojskowy z podpisem Jerzego na okładce, mały słownik kieszonkowy, biblja dana synowi przez matkę, zeszyt pokryty fantastycznemi próbami, pióra — wszystko to w pewnym nieładzie, obok pary ostróg i wyschniętego kałamarza, pokrytego warstwą dziesięcioletniego kurzu. Ileż się ludzi i zmieniło w ciągu tego dziesiątka lat ubiegłych...
Miss Osborne weszła ze służącymi do pokoju Jerzego w najwyższem wzruszeniu. Blada jak chusta upadła prawie bez przytomności na łóżko brata.
— Chwałaż Panu Bogu — mówiła półgłosem ochmistrzyni — lepsze czasy nam może powrócą jak ten aniołek mały tu zamieszka. A dobrze jemu tu będzie proszę panienki? Oj! znajdą się ludziska, co to się z tego radować nie będą.
To mówiąc, podniosła story i otworzyła okno, świeże powietrze obficie napełniło pokój.
— Niech natychmiast zaniosą pieniądze tej kobiecie — mówił pan Osborne wychodząc — chcę żeby jej na niczem nie zbywało; tymczasem posłać jej sto funtów. Tylko niech jej nie przyjdzie do głowy tu mi się pokazać, do miljona kaduków! Tego nie chcę, choćby mi dawano wszystkie pieniądze, jakie tylko są w Londynie. Zresztą pamiętaj o tem żeby ta kobieta miała wszystko, co jej potrzeba, do tego daję ci zupełne prawo; uważaj żeby wszystko szło jak najlepiej, ale więcej o niczem wiedzieć nie chcę.
To powiedziawszy zostawił córkę samą i wyszedł jak zwykle do City.
Tego samego wieczora Amelja ściskając ojca wręczyła mu bilet stofuntowy.
— Oto pieniądze, weź je mój drogi ojcze! — powiedziała Amelja. Potem obracając się do matki, która surowo napominała małego Żorża: Ah! niech mama będzie łaskawszą na niego, on już z nami długo nie będzie!
Nie mogła mówić więcej, zamilkła i poszła do swego pokoju. Nie uchylajmy tych drzwi przez cześć dla duszy boleścią złamanej i szukającej ulgi w modlitwie.
Nazajutrz rano miss Osborne przyszła do Amelji, którą już przedtem listownie o godzinie swej wizyty uwiadomiła. Powitanie było serdeczne, a spojrzenie i pełne współczucia wyrazy panny Osborne upewniły biedną matkę że z tej przynajmniej strony żadne jej niebezpieczeństwo nie grozi i że ciotka z synowskiego serca rugować matki nie będzie. Pomimo chłodnej natury miała miss Osborne tkliwe i dobre serce. Matka byłaby może więcej zaniepokojona gdyby widziała swe miejsce zajęte przez osobę młodą, wrażliwą, pociągającą i więcej uczuciową. Miss Osborne jednakże czuła się silnie wzruszoną wspomnieniami lat ubiegłych i widokiem biednej, przygnębionej matki, złamanej ciężką boleścią. Ciotka i matka zgodnie zawarły z sobą umowę.
Nazajutrz, po powrocie ze szkoły, Żorż zastał już ciotkę w domu; Amelja zostawiła z nią małego i wyszła do swego pokoju, żeby spróbować jak się jej wydadzą pierwsze chwile rozłączenia. Tak kiedyś Joanna Grey pociągnęła palcem ostrze toporu, który miał przeciąć za chwilę pasmo jej żywota. Amelja starała się uprzedzić Żorża z największą ostrożnością o zmianie, jaka odtąd zajść w jego życiu miała. Jej się zdawało, że dziecko zaleje się łzami i będzie w rozpaczy; ale gdy wiadomość ta prawie z radością przyjęta przez malca została, biedna matka nie miała już siły i zamknęła się z boleścią w swoim pokoiku. Żorż wróciwszy do szkoły po południu, głośno swoim towarzyszom prawił o tem, że będzie teraz mieszkać ze swoim dziadkiem, nie tym, co czasem po niego przychodził, ale ojcem jego ojca. Chwalił się przytem że do znacznie łagodniejszej szkoły uczęszczać będzie, i że jak zostanie bogatym, to sobie kupować będzie ciastka z jabłkami i pudełka z pięknemi farbami. Bez zaprzeczenia matka nie wiedziała sama jak wielką słuszność miała, mówiąc że dziecko to jest wiernym ojca portretem.
Wstrzymamy się od opisu kilku ostatnich dni które Żorż przepędził w domu rodziców matki w Brompton.
Nadszedł dzień nareszcie kiedy świetny ekwipaż zatrzymał się przed skromnem mieszkaniem Sedley’ów. Upakowane rzeczy Żorża, zawierające mnóstwo pamiątek i dowodów macierzyńskiego przywiązania, włożono już do powozu, Żorż miał na sobie nowe ubranie, w wigilję dnia tego przez krawca przyniesione. Malec zerwał się o świcie, żeby te piekne suknie przywdziać co najprędzej. Biedna matka słyszała to z swego pokoju, bo całą noc bezsenną we łzach przepędziła. Od kilku dni zajęta wyprawą małego, Amelja wszystko na ten smutny moment przygotowała; kupiła wiele rozmaitych drobiazgów, każdą książkę opatrzyła własnoręcznie podpisem, każdą sztukę bielizny sama naznaczyła; jednem słowem o niczem nie zapomniała, a wszystko tam było obmyślane w taki sposób żeby myślą wyjazdu nie rozrzewniać i nie zasmucać niepotrzebnie dziecka. Biedna matka starała się wmówić w siebie że dziecko wyjeżdżając z domu potrzebuje pociechy.
Rzeczywiście zaś mały Jerzy myślał tylko o zmianie, mającej zawsze powab dla dzieci; więcej o nic się nie troszczył. W każdem zapytaniu łatwo było dostrzedz że wyjazd z domu nie zasmucał go bynajmniej, co właśnie zbyt boleśnie raziło serce matki. Mówił jej że przyjedzie do niej na kucyku, że będzie ją zabierać powozem do parku, że jej na niczem zbywać nie będzie. Biedna Amelja starała się widzieć dowody przywiązania dla matki w tem wszystkiem nawet gdzie się przebijał tylko egoizm. On kocha mnie bardzo — mówiła sobie — o tem i wątpić nie można; ale wszystkie dzieci lubią nowość i zmiany, jest w tem więcej dziecinnej lekkomyślności jak egoizmu. Jeżeli o egoizm chodzi, to sobie samej tylko wyrzucać to mogę; bo przez ślepe przywiązanie do dziecka pozbawiam je wszelkich korzyści, jakie dostatek i wychowanie staranne zapewnić mu może.
Tak się przygotowywała Amelja do tej strasznej chwili kiedy się z dzieckiem pożegnać miała. Ciągle znajdowała coś jeszcze do zrobienia: tu zagięła pewne kartki w tej książce, tam zawijała najstaranniej jego dawniej ulubione zabawki, te skarby dziecinne, strumieniem łez macierzyńskich obmyte: Zorż patrzał na to wszystko najobojętniej, jakby był temu najzupełniej obcy.
Chwila poświęcenia nadeszła. Przedwieczny nie zesłał anioła, któryby wyrwał ofiarę na ołtarzu złożoną. Kilka dni minęło: dziecko używa wygód i rozrywek, jakich dostarczają dostatki; a matka... karmi się smutkiem... boleścią... oto wszystko co jej pozostało.
Ale pocieszmy się razem z matką. Zorż przyjeżdża często na kucyku do matki; służący mu towarzyszy. Żorż lubi bardzo często przejeżdżać koło dawnej szkółki, żeby dawni towarzysze widzieli go na koniu ze służącym, lub w pięknym powozie.
Parę dni czasu wystarczyło mu do nabycia tej dumy, jaką mają ludzie z workami napełnionemi złotem. Ten chłopiec stworzony jest do tego żeby rozkazywał — myślała sobie matka — to żywy obraz ojca.
Nadeszła wiosna. Jeżeli Zorż nie przyjeżdża którego dnia do Brompton, Amelja idzie wieczorem do miasta. Odległość ją wcale nie odstrasza. Usiadłszy na ławeczce naprzeciw domu pana Osborn’a matka sięga wzrokiem po za sztachety żelazne, w głąb ogrodu, który się w około domu rozciąga. Miejsce to ma dla Amełji urok niewypowiedziany. Ztąd może widzieć okna salonu rzęsiście oświeconego; około dziewiątej godziny dostrzega światło w pokoju Żorża; zna dobrze to okno wskazane jej przez syna. Gdy światło zagaśnie Amelja modli się gorąco i wraca milcząca do domu. Te długie przechadzki męczą ją nie mało, ale za to może lepszy sen jej przyniosą... może małego Żorża we śnie obaczy.
W niedzielę rano Amelja była już jak zwykle w Russell Square, przed domem pana Osborn’a. Odgłos dzwonów rozlegał się donośnie w powietrzu. Żorż wyszedł z ciotką do kościoła. Mały zamiatacz ulic prosił o jałmużnę; służący, który niósł książki do nabożeństwa, chciał to dziecko odepchnąć; Żorż zatrzymał się i włożył ubogiemu pieniądz do ręki. Niech Bóg małego Żorża błogosławi! Emmy obeszła plac na około, zbliżyła się do biednego chłopczyka, dała mu także jałmużnę i postępowała za synem aż do przytułku dla podrzutków, dokąd Żorż wszedł z ciotką, Amelja usiadła w kaplicy, w miejscu skąd mogła widzieć główkę swego dziecka, wyglądającą obok pomnika jej męża. Kilka set czystych i dźwięcznych głosów dziecinnych wznosiło się w hymnie dziękczynnym, przejmując czystą duszę małego Żorża czcią i wdzięcznością dla Stwórcy, i wywołując w głębi tej duszy jakieś nieznane mu dotąd uczucia, jakby echo tej uroczystej harmonji. Amelja nie widziała wyraźnie dziecka, bo łzy zasłaniały jej oczy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.