Tajemnicza wyspa (1875)/Tom III/Rozdział XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnicza wyspa |
Wydawca | Księgarnia Seyfartha i Czajkowskiego |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | J. Pł. |
Tytuł orygin. | L’Île mystérieuse |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tom III |
Indeks stron |
Skała osamotniona, długa na stóp trzydzieści a na piętnaście szeroka, wystająca z wody ledwo na dziesięć — oto jedyny punkt stały którego nie pokryły fale oceanu.
Tyle tylko pozostało z masy Granitowego Pałacu.
Mur runął, potem rozsypał się, a kilka skał większych skupiło się i utworzyło ten wystający punkt. Naokoło wszystko znikło w przepaści; stożek wyższy góry Franklina rozdarty wybuchem, szczęki lawowe zatoki Rekina, Wielka Terasa, wysepka Ocalenia, granity portu Balonowego, bazalty krypty Dakkara, długi półwysep Wężowy, chociaż tak oddalony od ogniska wybuchowego! Z wyspy Lincolna pozostała tylko ta skała wąska, obecne schronienie sześciu osadników i Topa.
Zwierzęta poginęły równie w katastrofie, tak ptaki jak i inni reprezentanci fauny na wyspie, wszystko zostało zgruchotane lub potopione, a i sam nawet Jow nieszczęśliwy znalazł zgon w jakiejś rozpadlinie.
Że Cyrus Smith, Gedeon Spilett, Harbert, Pencroff, Nab i Ayrton przeżyli nocną katastrofę, przypisać należy tej okoliczności, iż zebrani właśnie w tej chwili wszyscy pod namiotem, zrzuceni zostali w morze, gdy szczątki wyspy ze wszech stron sypały się ulewą.
Wypłynąwszy na powierzchnię ujrzeli niedalej jak o pół węzła tylko tę gromadę skał, na której, zbliżywszy się, wylądowali.
I na tej to nagiej skale żyli już od dziewięciu dni! Trochę zapasów żywności dobytych przed katastrofą ze składu w Pałacu Granitowym, trochę wody słodkiej która się po deszczu zebrała w wydrążeniu skały — oto było całe tych nieszczęśliwców mienie. Ostatnia ich nadzieja — okręt — poszedł w druzgi. Nie posiadali żadnego środka opuszczenia skały, na której się znajdowali. Nie mieli oni ani sposobu do wydobycia go. Przeznaczeniem ich było zginąć.
Tego dnia, 18. marca, pozostawało im ledwie konserw mięsnych na dwa dni, jakkolwiek poprzestawali tylko na zaspokojeniu najgwałtowniejszego głodu. Cała ich wiedza, cała inteligencja bezsilną była w tem położeniu. Los ich zależał jedynie od woli Boga.
Cyrus Smith okazywał zupełny spokój. Gedeon Spilett, bardziej nerwowy i Pencroff miotany gwałtownym a głuchym gniewem, biegali tam i napowrót po skale. Harbert nie opuszczał inżyniera i spoglądał nań, jakby żądając pomocy, której ten dać nie był w stanie. Nab i Arton zrezygnowali się już na swój los.
— O! nędzo! o nieszczęście!... — powtarzał po wielekroć Pencroff. — Gdybyśmy mieli choć łupinę z orzecha do przeprawienia się na wyspę Tabor! Ale nie, nie!
— Kapitan Nemo szczęśliwy że umarł! — ozwał się pewnego razu Nab.
Przez pięć dni następnych Cyrus Smith i nieszczęśliwi jego towarzysze żyli z największą oszczędnością, jedząc tylko tyle, aby nie umrzeć z głodu. Wycieńczenie ich dochodziło ostatnich granic, Harbert i Nab poczęli zdradzać pierwsze oznaki gorączki.
W takiem położeniu pozostawała im choćby iskierka nadziei? Nie! Jakaż przedstawiała się dla nich jedyna możność ratunku? Że okręt jaki przejdzie w pobliżu ich skały. Ale wiedzieli dobrze z doświadczenia, że okręty nie nawidzały nigdy tej części Oceanu Spokojnego. Mogliż liczyć na to, żeby przez zbieg okoliczności prawdziwie opatrznościowy yacht szkocki pojawił się właśnie w tej porze w celu zabrania Ayrtona z wyspy Tabor? Nie było w tem najmniejszego prawdopodobieństwa, a zresztą przypuściwszy nawet, żeby przybył, to ponieważ osadnicy nie mogli złożyć na wyspie Tabor zapisku, wskazującego zmianę zaszłą w położeniu Ayrtona, komendant yachtu po daremnem przeszukaniu wysepki popłynął by znowu na morze i skierował się ku okolicom pod niższą szerokością położonym. A więc nie! nie mogli mieć już najmniejszej nadziei ratunku, i śmierć przerażająca, śmierć z pragnienia i głodu oczekiwała ich tylko na tej skale. I już leżeli rozciągnięci na tej skale, bez sił, bez świadomości, co się w około nich dzieje. Tylko Ayrton, w potężnym wysiłku, unosił jeszcze głowę i rzucał zrozpaczonem okiem na to samotne, puste morze.
I oto, rano 24 marca, ręce Ayrtona wyciągnęły się w przestrzeń, podniósł się, najprzód na klęczkach, potem stanął i ręką zdawał się robić jakieś znaki...
Okręt zjawił się na widnokręgu wyspy. I okręt ten widocznie przebiegał morze nie bez planu. Gromada skał była mu celem, do którego dążył w prostej linji, dodając pary — i nasi nieszczęśliwi byliby go już od wielu godzin spostrzedz mogli, gdyby byli mieli dosyć sił do obserwowania widnokręgu.
— Duncan — szepnął Ayrton i padł na dawne miejsce swoje bez ruchu.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Skoro Cyrus Smith i towarzysze jego powrócili do przytomności, dzięki staraniom, któremi ich obsypano, ujrzeli się w komnacie parowca, nie mogąc pojąć jednak, jakim sposobem uszli śmierci.
Jedno słowo Ayrtona wystarczyło do objaśnienia im wszystkiego.
— Duncan — szepnął.
— Duncan — powtórzył Cyrus Smith.
I podnosząc dłonie ku niebu, zawołał:
— Ach! Wszechmogący Boże — a więc wolą twoją było nas uratować!
Byłto w samej rzeczy Duncan, yacht lorda Glenarvana, w danej chwili zostający pod wodzą Roberta, syna kapitana Granta, którego wysłano na wyspę Tabor, aby zabrał z niej Ayrtona i zwrócił mu ojczyznę po dwunastu latach pokuty!...
Osadnicy byli uratowani — i już na drodze do powrotu!
— Kapitanie Robercie — zapytał Cyrus Smith — któż to mógł podać ci myśl zwrócenia się o sto mil na północny wschód, po opuszczeniu wyspy Tabor, kędyś nie znalazł Ayrtona.
— Panie Smith — odrzekł Robert Grant — spieszyłem nietylko po Ayrtona ale po pana i po twoich towarzyszy!
— Po moich towarzyszy i po mnie?
— Niewątpliwie! Na wyspę Lincolna!
— Na wyspę Lincolna! — zawołali jednogłośnie Gedeon Spilett, Harbert, Nab i Pencroff w najwyższym stopniu zadziwieni.
— Zkądże pan znałeś wyspę Lincolna, kiedy jej nie ma na żadnej mapie?
— Dowiedziałem się o niej z zapisku, któryście pozostawili na wyspie Tabor — odrzekł Robert Grant.
— My — zapisek? — zawołał Gedeon Spilett.
— Bezwątpienia — oto ten właśnie — odpowiedział Robert Grant, podając im dokument, na którym była wskazana długość i szerokość położenia wyspy Lincolna „obecnego siedliska Ayrtona i pięciu amerykańskich osadników“.
— To kapitan Nemo!... — zawołał Cyrus Smith przeczytawszy dokument i poznawszy na nim tąż samą rękę, którą był napisany bilet znaleziony w zagrodzie!
— Ach! — zawołał Pencroff — więc to on używał naszego Bonawentury, on, który się odważył tam puścić aż na wyspę Tabor!...
— Dla złożenia tam tego zapisku! — dokończył Harbert.
— A więc miałem wszelką słuszność, mówiąc, że nawet z po za grobu, kapitan odda nam jeszcze ostatnią przysługę! — zawołał marynarz.
— Przyjaciele — ozwał się Cyrus Smith głęboko wzruszonym głosem — niechaj Bóg najwyższego miłosierdzia przyjmie duszę kapitana Nemo, naszego zbawcy!
Osadnicy odkryli głowy przy tych ostatnich słowach Cyrusa Smitha i w cichym szepcie powtórzyli imię kapitana.
W tej chwili Ayrton, zbliżywszy się do inżyniera, zapytał naturalnym tonem.
— Gdzie schować ten kufereczek?
Był to kufereczek z klejnotami, ocalony przez Ayrtona z narażeniem życia w chwili zapadnięcia się wyspy — skarb, który wszyscy mieli za stracony, a który Ayrton wiernie doręczał w tej chwili inżynierowi.
— Ayrtonie! Ayrtonie! — ozwał się doń Cyrus Smith z głębokiem wzruszeniem.
A potem zwróciwszy się do Roberta Granta.
— Panie — dodał — na miejscu winowajcy, odnajdujesz dzisiaj człowieka, którego pokuta odrodziła w uczciwości — tak, że dumny jestem, podając mu rękę.
Następnie wtajemniczono Roberta Granta w zadziwiające dzieje kapitana Nemo i osadników na wyspie Lincolna. Czego wysłuchawszy, i zanotowawszy pozycję owej skały, której od tej pory należało się miejsce na karcie Oceanu Spokojnego, Robert Grant rozkazał powiększyć siłę pary.
W piętnaście dni potem, osadnicy wylądowali w Ameryce i odnaleźli ojczyznę swoją uspokojoną po owej straszliwej wojnie, która się skończyła tryumfem sprawiedliwości i prawa.
Z bogactw zawartych w kufereczku, przekazanym w spadku przez kapitana Nemo osadnikom wyspy Lincolna, największa część użytą została na zakupno obszernej majętności w Stanie Jowa. Jedyną tylko perłę, najpiękniejszą, wyłączono z tego skarbu i przesłano lady Glenarvan, w imieniu sześciu powróconych ojczyźnie przez „Duncana“.
Tu w tej majętności, osadnicy powołali do pracy, to znaczy do majątku i szczęścia tych wszystkich, którym zamierzali ofiarować gościnność na wyspie Lincolna. Tu założona została obszerna osada, której nadano imię wyspy zapadłej w głąb Oceanu Spokojnego.
Znajdowała się tu rzeka, której nadano imię Dziękczynnej, góra, która przybrała nazwę Franklina, jeziorko ochrzczono jeziorem Granta, lasy nazwano lasami Zachodniej Ręki. Była to jak gdyby wyspa na stałym lądzie.
Tutaj pod inteligentną ręką inżyniera i jego towarzyszy wszystko się sporzyło. Ani jeden z dawniejszych osadników wyspy Lincolna nie usunął się, wszyscy bowiem przysięgli żyć zawsze razem. — Nab zawsze w pobliżu swego pana, Ayrton gotów do poświęcenia przy każdej sposobności — Pencroff jeszcze zaciętszy dzisiaj rolnik, niż kiedyś marynarz — Harbert, który ukończył studja swoje pod kierunkiem Cyrusa Smitha — i Gedeon Spilett, założyciel New Lincoln Herald’a, najlepiej poinformowanego na całym świecie dziennika.
Tutaj Cyrus Smith i jego towarzysze otrzymali kilkakrotnie odwidziny lorda i lady Glenarvan, kapitana Johna Mangles i jego żony, siostry Roberta Granta, a także samego Granta, majora Mac Nabbsa — tych wszystkich, którzy byli wmięszani w jakikolwiek bądź sposób w podwójną historię kapitana Granta i kapitana Nemo.
Tu nakoniec, żyli wszyscy szczęśliwie, połączeni obecnie, tak silnie jak niegdyś; ale nigdy nie mogli zapomnieć owej wyspy, na którą przybyli ubodzy i nadzy, tej wyspy, co przez cztery lata zaspakajała wszystkie ich potrzeby, a z której pozostał tylko kawał granitu bity przez wały spokojnego Oceanu — będący grobowcem człowieka, którego zwano niegdyś kapitanem Nemo!