Tajemnicza kula/Rozdział XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXXIII.
Ciąg dalszy historji zamordowania Louby.

Celem Berry’ego było uzyskać zapewnienie od Louby, że będzie nadal wypłacał pensję, albo uzyskać od niego większą sumę, któraby zrównoważyła należytości. Louba widział się z nim i powiedział mu wyraźnie, by się nie spodziewał dalszych pieniędzy i że on sam znajduje się w takiem położeniu, że zapewnie wnet zmuszony będzie uciekać z kraju.
Z początku Berry nie wierzył mu, ale spotkawszy się z Millerem omówili tę sprawę z rezultatem, jaki znacie.
Hurley Brown dawno już powrócił do Anglji i zajął stanowisko w Scotland Yard. Powiedziałem mu tyle o tej sprawie, ile wiedziałem, ale on odrzekł mi tylko, że prawdopodobnie Emil Louba wie coś o tem zniknięciu, oświadczenie, które zresztą zaraz odrzuciłem.
Jak powiedziałem, zawsze lubiłem Loubę mimo jego wad i szorstkości. Rzadko mówiliśmy o Kate z Brownem i zdawaliśmy się oddalać od siebie, aż stało się tak, że staliśmy się dla siebie „Brown“ i „Warden“, chociaż nie straciliśmy nigdy swych uczuć do siebie.
Jakże niezbadany jest los! Jak małe są czynniki, które decydują o naszej całej przyszłości i także o przyszłości tych, którzy są nam najbliżsi i najdrożsi! Jakaś przypadkowa uwaga Browna w klubie przypomniała Loubie, że ma jakąś żołądkową dolegliwość i chciałby, bym go zbadał. Ustaliliśmy datę. Byłem owego dnia na mieście i nie miałem nic do roboty. Był to zły dzień — mgła — byłem zadowolony, że coś mnie zajmie. Umówiłem się na kolację z Clarkiem, ale on nie przyszedł. Jestem przewidujący. Powiedzieć, że nie miałem Kate na myśli, byłoby nieprawdą. Nigdy nie przestałem myśleć o niej. Ona była moją pierwszą i ostatnią myślą w dniu. Ale poza tem długiem milczeniem było jej dawne zeznanie, że jest szczęśliwą... Ból był już teraz odrętwieniem — rana blizną...
Przypominam sobie, że myślałem o niej jadąc do Louby — i myślałem też o dziwnym człowieku, Loubie, którego Brown tak nienawidził. Ze nienawiść ta była odpłacana, wiedziałem. Mimo bogactwa i wpływowości Louby, Brownowi udało się wyrzucić go z Malty. To było prawdą, że spalono mu dom wkrótce potem, gdy Jimmy zagroził mu, że za wszelką cenę wyrzuci go stamtąd i podobno uczynili to żołnierze kompanji oficera, który przez długi popełnić musiał samobójstwo.
Miller przyjął mnie i zauważyłem odrazu, że coś jest w nieporządku. Później zeznał, że uplanował kradzież i zdawało mu się, że Charlie wykonuje ją w danej chwili. Powiedział, że się ma widzieć z narzeczoną i że powróci za kwadrans, więc ja usiadłem i wyjąłem książkę z kieszeni. Wrzawa z pokoju dobiegała coraz wyraźniej, więc nie mogłem czytać. Odłożyłem książkę, nie zamierzając słuchać, jednak nie mogłem nic słyszeć. Nagle usłyszałem zgrzyt klucza, drzwi zostały otwarte — i wściekły głos Louby zawołał:
— Precz i nie pokazuj mi się więcej! Przyjdź tu znów, Karolu Berry, a dam ci tak, że popamiętasz!
Karol Berry? Zerwałem się na nogi.
— Słabo by ci się zrobiło, gdybym poszedł do starego doktora i powiedział mu wszystko, co wiem — rzekł Berry — poznałem jego głos...
— Idź i powiedz mu — powiedz mu, co zrobiłeś! Powiedz mu, że przez dziesięć lat utrzymywałem ciebie i twoją żonę! Teraz precz stąd i powiedz jej, że jeśli dalej pisać mi będzie te swoje jęczące listy, to przyjadę i zabiorę ją od ciebie — i będzie żałować!
Stałem skamieniały. Drżałem na całem ciele. Potem Berry wyszedł i zapanowałem nad sobą. Wszedłem do salonu i podszedłem do Louby.
Spojrzał, gdy wszedłem i zbladł jak ściana.
— Kiedy? Kiedy pan tu przyszedł, doktorze?
— Tylko co — odrzekłem.
— Czy słyszał pan — czy widział pan kogokolwiek?
— Nie — odrzekłem stanowczo. Panowałem znów nad sobą. Tylko ręce me drżały.
— Boże! — westchnął Louba. — Zapomniałem, że pan miał przyjść; zechce mnie pan zbadać?
— Proszę zdjąć koszulę — rzekłem mechanicznie i siadłem przy biurku, podczas gdy on zaczął zdejmować kołnierzyk i krawatkę.
Wiedziałem, jakie chciałem zapisać mu lekarstwo. Mechanicznie więc wyjąłem kartkę papieru i zacząłem pisać. Skończyłem część recepty, gdy spostrzegłem, że pióro jest suche. Położyłem je więc starając się panować nad ręką i wyjąłem stetoskop z kieszeni.
Wówczas ujrzałem list... Leżał na podłodze tuż przy mej stopie, więc pochyliłem się i podniosłem go. Louba był odwrócony do mnie plecyma, więc nie mógł widzieć. Poznałem pismo... W tych kilku linijkach agonji i jęku wyczytałem całą podłość tego człowieka. Wyczytałem tak jasno, jakby stała przedemną przysięgając w sądzie... Wiedziałem już, jakich podstępów użył, by porwać ją ode mnie. Wiedziałem, jaką rolę naznaczył Karolowi Berry i wiedziałem, przez jakie piekło przechodziła w współżyciu z tem zwierzęciem.
Nie miał ani kołnierzyka, ani krawatki, gdy się odwróciłem. Wziąłem pierwszą rzecz, jaką miałem pod ręką — był to ciężki świecznik. Uderzyłem. Ręka moja działała tak szybko, że uderzyłem go znów, zanim nie padł na podłogę i zadowolony byłem potem, że już pierwsze uderzenie było śmiertelne.
Popatrzyłem na świecznik. Był oblany krwią. Trzymałem go zdala od siebie i postawiłem go w jadalni i zamknąłem drzwi. Potem wróciłem do Louby. Nie żył już. Nie potrzebowałem go badać, by wiedzieć o tem. Poszedłem do jego sypialni, gdyż zdecydowałem się w jednej cząstce sekundy.
Otwarłem okno na wyjście w razie ognia i włożyłem jego jedwabny szlafrok, zapinając aż pod szyję. Otwierając okno usunąłem śrubę, leżącą na murku. Podniosłem ją i rzuciłem z drugą na łóżko z tego tylko powodu, by zmylić tego, kto przyjdzie badać zbrodnię. Zanim uczyniłem coś innego, oddarłem adres z ostatniego listu Kate i podpaliłem resztę w kominku. Potem podniosłem ciało i położyłem je na łóżku. Zdawało mi się, że słyszę w korytarzu jakiś szmer. Podszedłszy słuchałem przy drzwiach. Wówczas to czerwone plamy z szlafroka dostały się na szyby drzwi.
Tylko cztery minuty z tych piętnastu, jakie pozostawił mi Miller, minęły. Zrzuciłem szlafrok i poszedłem do łazienki. Umyłem ręce, otarłem je w czysty ręcznik i włożyłem go z powrotem do szafy. Potem starannie zbadałem się przed długiem lustrem, oglądając też buty, by się upewnić, czy niema śladów krwi i wychodząc, zamknąłem drzwi na klucz. Klucz włożyłem do kieszeni. Do tego klucza przyczepiony był klucz od mieszkania. Wypróbowałem go przy drzwiach frontowych. Przy próbowaniu klucza zobaczyłem tę czerwoną plamę — zmazałem ją więc chusteczką. Potem chusteczkę spaliłem w laboratorjum.
Byłem bardzo ostrożny. Zbadałem rękawy i mankiety. Potem usiadłem, by czytać — i dziwne! — czytałem! — Czytałem, gdy wszedł Miller — a potem przeszedłszy przez farsę wołania Louby przez drzwi, poszedłem do klubu.
Dlaczego kłamałem? Dlaczego otworzyłem okno? To jasne. Chciałem zwalić zbrodnię na Berry’ego. Nie dlatego, że bałem się ponosić konsekwencje, ale dlatego, że pragnąłem jego śmierci. Wychodząc z mieszkania, ujrzałem ciebie, Franku, i przeraziłem się, że w jakiś sposób zostaniesz wmieszany w tę zbrodnię. Omal-że nie zatrzymałem cię. Ale to mogło być niebezpieczne — dla nas obu. Udałem się do klubu. Ku mej wielkiej uldze, Clark zawiadomił mnie, że nie będzie mógł zjeść ze mną kolacji. Zjadłem kolację z Brown’em i większość wieczoru spędziłem z nim.
Doznałem jednego wielkiego wstrząsu — wtedy, gdyś wszedł do palarni i szukał w rozkładzie jazdy. Tak bardzo byłem tem zmartwiony, że zdecydowałem się powrócić do mieszkania. Millera nie będzie — będę miał wytłumaczenie na moje wyjście. Mogłem wejść bez trudu i byłem zaniepokojony, czy znajdą jakiś ślad mej obecności. Dziwna rzecz, że nie ujrzałem nieskończonej recepty!
Bez trudności wszedłem do mieszkania. Millera nie było. Wsiadłem do pokoju i wówczas zobaczyłem pozostałe listy Kate. Wyobrażam sobie, że Louba szydził z Berry ego na podstawie tej korespondencji. Potem zobaczyłem telefon. Przyszło mi na myśl — zadzwonić do klubu! Głos Louby można było tak łatwo naśladować. Uczyniłem to i także kłamałem co do godziny śmierci Louby. Ja także zadzwoniłem w dzwonek na trzeciem piętrze. Resztę historji znacie. Wyśledzono Berry’ego, ale policja przyszła za późno, by go zaaresztować w hotelu. Jedynym dowodem, jaki znaleźli, była umówiona depesza, jaką przysłał mu Miller.
Ale ja już byłem na tropie w Deptford. Gdy policja skończyła ze mną, udałem się tam i zacząłem śledzić na własną rękę. Mogłem to uczynić, bo noc była szczególnie mglista i nikt by mnie nie mógł poznać.
Gdy następnego dnia dowiedziałem się, że Berry i Kate opuścili hotel, domyśliłem się, dokąd się udają i odtąd nocami całemi śledziłem ten dom. Wiedziałem, że jest tam Berry — i Kate. Wróciwszy do miasta w poniedziałek rano, poszedłem do mej pracowni, by się przekonać, że Brown czeka na mnie.
— Gdzie był pan, doktorze? — zapytał spokojnie.
— Pojechałem do pacjenta — odrzekłem w swój zawodowy sposób, a na to bez żadnego wstępu on rzekł mi:
— Pan zabiłeś Emila Loubę!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.