Tajemnicza kula/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XXIV.
Człowiek pod krzesłem.

Następnego ranka doktór Warden przyszedł do mieszkania nr. 2, by pomówić z Trainorem. Pragnął dowiedzieć się, czy Miller powtórzył detektywowi swą teorję i jaką wagę przywiązywał do tego Trainor. Sam wierzył najzupełniej Brownowi, ale wiedział, że śledzenie przez niego „Charlie“ dziwnie wyglądało wobec odmowy wytłumaczenia motywów, lub nawet wobec tego, że nie chciał przyznać się, że to uczynił.
Doktór zastał Trainora, gdy ten chciał się udać do mieszkania da Costy.
— Udałem się tam wczoraj wieczór, ale przerwano nam, więc zadowoliłem się ustawieniem warty przy obu wyjściach — tłumaczył — nie dlatego, bym sądził, że ktoś jest tam teraz, ale chcę dowiedzieć się, czy mieszkał tam mój mały człowiek, co wydaje się prawdopodobne.
— Ten mały człowiek, który wam zniknął?
— Tak. — Trainor opowiedział zajścia wczorajsze.
— Przypuszczam, że Louba nie mówił nigdy o podobnej szkatułce? — zapytał.
— Nie mogę sobie przypomnieć, ale to pewne, że dziwna to rzecz, że ten człowiek, chcąc uniknąć pańskich odwiedzin, zamieszkał akuratnie nad panem, co?
— No, oczywiście, ale on jest takim małym, dziwnym człowieczkiem. Może jest tu jeszcze coś, czego on pragnie... Wczoraj nic nie mogłem od niego wydobyć poza tem, że kupił tę rzecz w jakimś sklepie przy Wardour Street.
— Mogę się tam udać z panem?
— Proszę. Zobaczymy, co tam znajdziemy. Ponieważ niema klucza, będę musiał wyłamać zamek.
Pozostawiwszy pomocnika przy wyjściu w razie ognia, by tamtędy nikt nie wyszedł, Trainor zadzwonił do mieszkania da Costy. Nie było odpowiedzi.
Nie długo trwało otwieranie zamka i zasuwy; oparłszy się o drzwi, przekonał się jednak, że one uchylały się, ale dalej nie dały się odsunąć.
— Zaryglowane! — zawołał Trainor. — Zaryglowane od wewnątrz!
Podnieceni zeszli schodami i przeszli przez mieszkanie Louby, nakazując pilnować drzwi da Costy. Weszli znów na górę i Trainor wybił szybę w oknie i odsunął rygiel, ubezpieczający je.
Wpuściwszy drzwiami pomocnika i ustawiwszy go przy drzwiach i tak, że widział jedno z okien, przez które można było uciec, Trainor poprosił doktora Wardena, by pozostał w jadalni, do której dostali się przez okno, podczas gdy sam rozpoczął poszukiwanie.
— Nie będę musiał szukać daleko — rzekł — więc niech pan będzie przygotowany na nagłe zdarzenie. Wszystkie wyjścia zaryglowane od wewnątrz, mówią same za siebie, — niechże doktór spojrzy — wskazał na stół — po świeżości okruszyn można odgadnąć niedawny posiłek.
Widoczne było, że ktoś niedawno posilał się tutaj.
Trainor położył rękę na naczynie od kawy.
— Gorąca jeszcze! — zawołał ze wzruszeniem w głosie.
— Proszę zaświecić wszystkie światła!
Dzień był dosyć mglisty.
Przeszedł do sypialni.
— W łóżku tem spano! — zawołał i ostrożnie otworzył szafę. Popatrzał pod łóżko.
Przeszedłszy do drugiego pokoju, nie znalazł tam nikogo. Wszedł do kuchni i ujrzał brudne talerze i pustą puszkę z sardynek. Wyszedł, a pomocnik wskazał mu na wielką szafę. Zdawało się to być ostatniem możliwem miejscem ukrycia. Trainor skinął i podeszli, by otworzyć.
W jadalni nie zwrócił uwagi na szeroki i głęboki fotel w najciemniejszym kącie pokoju. Gdyby znał da Costę, to tem pewniej przeoczyłby to. Jednak mimo swej wielkości, da Costa wcisnął się pod niego. Co więcej, pod ramieniem trzymał zduszony kapelusz. Chociaż był zbyt przerażony, by myśleć o odryglowaniu i przez to zachwiać pewność, że mieszkanie to jest zajęte, pamiętał jednak o tem, że pośpiech dla człowieka bez kapelusza i bez płaszcza w zimowy dzień oznacza klęskę. Gdyby mu się udało uciec, to bał się rozpaczliwie, by nie zapomnieć kapelusza.
Spojrzawszy po pokoju, doktór podszedł ku oknu, patrząc na zgęszczającą się mgłę.
Da Costa nie tracił czasu. Wysunął się, stanął i z oczyma wlepionemi w doktora, włożył kapelusz i skoczył do okna.
Doktór krzyknął, zatoczył się pod ciosem da Costy, ale szybko odzyskał przytomność i chwycił poły surduta uciekającego. Stracił jednak równowagę, potknąwszy się o podniesiony róg jakiegoś dywanu, i da Costa uciekł.
Trainor i pomocnik wpadli do pokoju i ujrzeli jeszcze znikającego da Costę. Doktór odepchnięty przez Trainora, znów stracił równowagę.
Zanim zorjentowali się i wyskoczyli przez okno, da Costa dostał się już na dolne piętro i z zadziwiającą zgrabnością zeszedł po drabinie. Sygnał zadzwonił, gdy doszli do okien drugiego piętra. Miller wyskoczył przerażony.
— Z drogi! — ryknął Trainor, odtrącając go. Wpadł on pod biegnącego pomocnika, który odepchnął go też tak, że Miller odbił się znów o Trainora. — Niech cię jasne pioruny! — zaklął Trainor i prawie że ześliznął się po drabinie.
Na dole chwycił go silnie zadyszany portjer hallu.
— Puść, ty ośle — krzyczał Trainor, oswobadzając się.
— Przepraszam, ale sygnał zadzwonił — sapał człowiek.
— My tego nie słyszeliśmy! — zawołał Trainor z gryzącą ironją, rzucając się ku bramie.
Pędzili w rozmaitych kierunkach, a pomocnik gwizdał co sił, ale mgła sprzyjała zbiegowi.
Da Costa, mijał właśnie policjanta, gdy rozległ się pierwszy gwizd. Stanął, nadsłuchując z natężeniem.
— Coś się stało! — zawołał.
— Widział pan kogoś? ktoś uciekał? — pytał policjant.
— Nie, tędy nie.
Policjant popędził.
— Możnaby sądzić, że ta mgła była specjalnie zamówiona przez mordercę! — rzekł Trainor. — Widział go pan?
— Nie. Ledwie rzuciłem okiem. Oczywiście, to było głupio, odwracać się plecyma do pokoju, ale pilnowałem okna...
— Oczywiście. Gdyby był gdzieindziej, dalibyśmy ostrzeżenie. Gdyby nie Miller, złapalibyśmy go!
— Przypuszczam, że to sygnał wywołał Millera.
— Tak. W tem całe zło. Tak chcieliśmy go złapać, że jeden drugiemu wchodził w drogę.
— Widział go pan?
— Z tyłu. Silny, gruby, bez płaszcza. Ale miał kapelusz! I pomyśleć, że on tu był przez cały czas!
— Przypuszcza pan, że to — on? Ale jak mógł on wejść do mieszkania Louby, gdy okno było od wewnątrz zamknięte?
— Nie wiem — odrzekł Trainor krótko. Ale zastanawiał się, czy Miller faktycznie wpadł w ich pościg tak niewinnie, jak się to wydawało. Gdyż pozostawał fakt niezbity, że jeśli morderca miał wspólnika, to wspólnikiem tym był tylko Miller —
Przełknąwszy zmartwienie, Trainor dalej badał mieszkanie, szczególnie skrzynkę na listy. Nie było w niej listów, ale końcami palców wyczuł nie zupełnie gładką powierzchnię, gdy szukał, czy niema listu gdzieś na dnie. Wyjął rękę z zaciśniętemi palcami.
— Okruszyny! — rzekł, strzepując je na dłoń drugiej ręki.
— Pożywienie dostawał przez tę skrzynkę? — zapytał doktór.
— Tak wygląda. Ale dlaczego przez skrzynkę?
Wszedł Miller i ciekawie rozglądał się.
— Ten mały człowiek wie coś o tem — rzekł Trainor. — W każdym razie pilnujemy go.
— Czy był pan u niego?
— Nie. Teraz pójdę. — Zwrócił się do Millera. — Nie wrócili jeszcze?
— Nie, sir. W taką mgłę nie złapią go nigdy — odrzekł Miller.
— Złapalibyśmy, gdybyś nam nie przeszkodził.
— Proszę pana! Gdybym został wewnątrz i nie wyszedł, by zatrzymać kogokolwiek wychodzącego przez wyjście w razie ognia, miałby mi to pan do zarzucenia — zaprotestował Miller — i gdyby był to ktoś wychodzący do góry, chwyciłbym go doskonale. Skąd miałem wiedzieć, że wychodzi on właśnie z tego miejsca, gdzie pan się znajduje! Zresztą dogoniłbym go wtedy, tylko panowie omal żeście mnie nie strącili na dół! — Był widocznie zmartwiony.
— Ma rację — rzekł Warden.
— Nie ganię cię — rzekł Trainor — tylko to jest rozpaczliwe, że on nam tak uszedł!
— Oczywiście — zgodził się Miller i znów się rozglądał. — Więc tu mieszkał przez cały czas — szepnął.
— Kto? — rzucił Trainor.
— Jakto? Morderca, oczywiście — odrzekł Miller, ja detektyw odwrócił się rozczarowany.
Doktór patrzał ciekawie na Millera.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.