Tajemnice stolicy świata/Tom III/XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
Pokutnica.

Wróćmy teraz do Eberharda i Małgorzaty.
Już szarzało poranne światło, gdy książę z wynalezioną córką wyszedł z klasztoru na pole; w koło rozszerzał się bladawy brzask — ale w przyległym lasku jeszcze panowała ciemność.
Mnicha Antoniego nigdzie nie było widać, skrył się jak najprędzéj, a barona pozostawić musiał w mocy Sandoka.
Jeszcze bardziéj opanowała wściekłość Schlewego, gdy ujrzał, że książę, niosąc omdlałą dziewczynę, zbliża się z Marcinem miał jednak nadzieję, że Małgorzata nie wróci już do życia. Znał wszelkie tajemnice dotyczące jéj przeszłości — wiedział, o czém teraz Eberhard z boleścią ma się dowiedzieć.
Von Schlewe widział się w ręku nieprzyjaciela, i gdy mu oczy błyszczały, rozmyślał o środku wyswobodzenia się przemocą. Lecz małą miał nadzieję umknięcia, bo murzyn pilnował go jak Argus.
Eberhard w téj chwili nie myślał o niegodziwym baronie, którego nieprzyjaźń i złośliwość tak często mu się uczuć dawały, dusza jego jedynie zajęta była Małgorzatą, swoją nieszczęśliwą córką, która blada i beprzytomna na ręku jego spoczywała. Była piękna, chociaż na jéj bladéj i cierpiącéj twarzy malowała się głęboka boleść.
Zamknęła powieki — blond włosy ciężkie i długie spadały z niéj — biedna odzież wskazywała nędzę, jaką wycierpiała.
Widok ten tak mocno wzruszył księcia de Monte-Vero, że długo stał nie mogąc wymówić ani słowa.
Wyglądał jak pogrążony w modlitwie.
Marcin pośpieszył do lasku, w którym był postrzegł strumyk, i przyniósł świeżéj wody, dla zwilżenia czoła i ust Małgorzaty.
W klasztorach nie chciał Eberhard szukać żadnéj pomocy dla córki — bo zapewne obawiał się, aby do przygotowanego tam lekarstwa lub orzeźwiającego napoju skrycie nie przymieszano trucizny.
Książę złożył omdlałą na rozesłanych kocach — tutaj chciał jéj udzielić pierwszéj pomocy, a dopiero z rana postanowić, w jaki sposób przedsięweźmie powrotną podróż z Małgorzatą do Paryża.
Ze wzruszającą troskliwością przypatrywał się biednéj — z ojcowską miłością okrył ją płaszczem, aby jéj wilgotne ranne powietrze nie szkodziło.
Znalazł dziecię swoje. Miał nakoniec Małgorzatę w ręku. Ale co miał usłyszeć? czego dożyć?
Już sama nieszczęśliwa postać dziewczyny, świadczyła o cierpieniach i walkach, jakie wytrzymać musiała. A jak ciężkie musiała przechodzić koleje, z których tylko jedną widzieć mu dozwolono!... bo pamiętał okropną godzinę, kiedy Małgorzatę postrzegł w kajdanach.
A była to tylko bardzo mała część cierpień, które ta biedna odrzucona wycierpieć musiała.
Książę de Monte-Vero czuł to dobrze — czuł także, iż Małgorzata nie oparła się wszystkim pokusom, które ją bezbronną spotykały — jéj blade, pełne żalu oblicze przekonywało go, że była pokutnicą, na którą spoglądał z bólem i radością, z bojaźnią i nadzieją.
A przecięż znalazł ją — mógł ją kochającą ojcowską ręką naprowadzić na drogę szlachetną i dobrą.
Było to jego świętym obowiązkiem, łagodnością i miłującym sercem naprawić wszystko co się stało.
Boleść przejmowała jego duszę. Litość nadała jego oczom blask głęboki, a usta szeptały:
— Wszystko, wszystko niech ci będzie przebaczone, moja córko! Cokolwiek stać się mogło, przysięgam w téj pełnéj nadziei godzinie, nigdy żadném słowem wyrzutu, ani gniewném spojrzeniem o tém ci nie wspomnę!
Boże dozwól tylko, abym cię zdołał kochającą ręką z sobą uprowadzić!
Wtedy za wszystko odpokutuję, wszystko przeniosę, — cokolwiek przeszłości dotyczę, wtedy wszystko z rozkoszą zdobędę, co tobie i mnie, nie z mojéj winy, dotąd wzbronione było!
A Matka Bożka sprawi, że cię nie znalazłem za późno — że cię dla mnie zachowa!
Ojcowskie serce drży na błogą myśl, że będzie mi dozwolono tobie, biedaczko, przewodniczyć nadal miłością, na któréj ci tak długo zbywało! Twoje troski, nieszczęścia przemienić się muszą w radość — bo wszystko co posiadam jest twoje, do ciebie tylko należy! Przecięż z radością gotów byłem oddać to, byłem tylko ciebie utracona córko mógł odzyskać!
Niebo będzie łaskawe — nie dopuści, abym znalazł nieżywą, któréjbym nie mógł dowieść mojéj miłości — nie będzie za późno, zdaje mi się, że Bóg przez łaskę swoją to mi głosi!
W moich objęciach zawiozę cię do Paryża — tam bronić cię i pielęgnować będę — wszystko poświecę, aby cię z chaosu przeszłości przeprowadzić do szczęścia i spokoju.
Do Monte-Vero pośpieszę z tobą! Tam wśród pięknego powietrza, gdzie cię wszystko radością otoczy, gdzie twoje przybycie z radością obchodzić będą, a drogę twoją kwiatami usypią, tam w błogosławionym kraju, na wspaniałych polach, do ciebie należących, dusza twoja i ciało wyzdrowieją!...
Marcin wrócił z orzeźwiającą, świeżą wodą zdrojową do Eberharda, a kochający ojciec troskliwie zmaczał nią skronie i usta zemdlałéj.
Nadzieja jego nie miała być nadaremna.
Małgorzata otworzyła oczy — ale spojrzała na Eberharda wzrokiem bez blasku.
Jego znaleziona córka przebudziła się do życia — ale złamane oko mówiło mu, że coś więcéj niż omdlenie tę biedną dręczy.
— Małgorzato — córko moja! zawołał Eberhard, klęczący obok uśmiechającéj się: obudź się — bądź moją! Patrz, to twój ojciec czuwa obok ciebie — ojciec, który cię z boleścią szukał i nakoniec znalazł! Wyciąga ramiona, aby cię do ojcowskiego serca przytulił, aby cię wybawił od wszelkiéj nędzy i niebezpieczeństw, aby cię bronił i wiecznie swoją nazywał.
Podstarzałemu Marcinowi, téj zacnéj duszy marynarskiéj, stanęły łzy w oczach i odwrócił się.
Ale zdawało się, że Małgorzata słyszy słowa księcia i rozumie.
Wyciągnęła ku niemu ręce — uśmiechnęła się szczęśliwa, i przyciągnęła rękę ojca do ust, aby na niéj złożyć pierwszy pocałunek dziecka wdzięcznego za swoje ocalenie.
Mówić nie mogła. Osłabienie i wzruszenie nie dozwoliło jéj tego, ale wzrok chociaż bez blasku wypowiadał wszystko, co się w téj chwili gwałtownego wzruszenia odczuć dało w sercu nieszczęśliwéj.
Eberhard pochylił się ku Małgorzacie i ucałował jéj czoło — potém podał jéj chłodny, orzeźwiający napój i sam go spróbował — lecz napój ten nie ożywił bezsilnéj.
Książę prosił Marcina, aby przylał do wody nieco wina, a dopiero ten napój nieco wzmocnił osłabioną — podziękowała spojrzeniem i znowu sięgła po napój.
Następnie zmorzył ją sen, spała niespokojnie, marzyła, widocznie miała sen dręczący, bo stękała i z trwogą oddychała — a nawet łzy spływały jéj po twarzy.
Eberhard widział, że przedewszystkiém chorą, latami nędzy i nieszczęścia osłabioną córkę musi zawieść da pałacu swojego w Paryżu, by tam użyła potrzebnego spokoju i wygody.
Doznawał teraz najpiękniejszéj nadziei i radości, z odzyskania swojego dziecka.
Spoglądał na Małgorzatę z błogą radością, a Marcin przystąpił do niego, jakby nie mógł inaczéj — był więcéj niż pospolitym sługą. Niejedno niebezpieczeństwo, niejedną boleść uczciwie z księciem podzielał.
— Święci wszystko dobrze zakończyć zechcą, panie Eberhardzie! powiedział niezupełnie pewnym głosem. Szanowna córka... to jest księżniczka, chciałem powiedzieć...
— Marcinie, upomniał książę, ze wzruszeniem poznając głębokie współczucie starego sternika: dla ciebie pozostaję panem Eberhardem, a moja córka jeżeli nam ją Bóg utrzyma, panną Małgorzatą!
— Szanowna córka jest bardzo chora i osłabiona — udam się do Burgosu i postaram o powóz, ale lepszy i pewniejszy niż ten, którym tu przybyliśmy! Tu nie możemy dłużéj pozostać! Im prędzéj przebędziemy granicę i wrócimy do Paryża, tém lepiéj będzie! Lekarze przecięż trochę więcéj znają od nas, i wiedzą co w takim razie robić potrzeba! Prawdziwe to błogosławieństwo, że znaleźliśmy nakoniec szanowną córkę!
— Dosyć długo szukałeś jéj zemną Marcinie, zacna duszo!
— Niech pioruny trzasną, panie Eberhardzie — myślę, że nam obu znowu oczy wilgotnieją! Od lat dziesięciu nie trafiało mi się to tak często, jak w dziesięciu ostatnich minutach! Gdyby to odemnie było zależało, od dawna już bylibyśmy szanowną córkę znaleźli i powrócili do naszego pięknego Monte-Vero!
— Cierpliwości, mój dobry, stary Marcinie! Zbliża się czas, a przyznam ci się, że teraz gdy córkę znalazłem, życzenie twoje podzielam!
— Pośpieszę do Burgosu, panie Eberhardzie, i sprowadzę wygodny powóz! Już jasny dzień i rogatki zapewne otwarte!
— Dobrze, jedź Marcinie, odpowiedział książę; teraz chciałbym przede wszystkiém jak najprędzéj być na granicy!
Poczciwy sternik wsiadł na jednego z przygotowanych koni i po pod zaroślami pośpieszył przez pola ku miastu.
Małgorzata zasypiała na rozłożonych kocach. Wtém spojrzenie Eberharda padło na barona, stojącego obok Murzyna i złowrogo w koło wodzącego oczami.
Książę w swojéj wielkiéj łaskawości miał już zamiar puścić wolno tego niegodziwego człowieka, ale zdało mu się stosowném, trzymać go póty w niewoli, dopóki córki szczęśliwie nie umieści w pewnym i wygodnym powozie. Nie wiedział co ten łotr zrobił jego dziecku, nie domyślał się, że ten nędzny obłudnik i Leona, to byli najgorsi nieprzyjaciele jego córki.
Eberhard sądził, że nędzników tych wspaniałomyślnością zawstydzi, że ich poprawi, a może nie spodziewając się tego, ulegał tylko naciskowi serca, które zawsze do łaski skłonne, chętnie przebaczało.
Miał już córkę w swoich ręku.
Gardził zemstą nad nieprzyjaciółmi. Najgorszego miał w swojéj mocy — ale pomimo skrytego gniewu Sandoka, nie chciał wcale z tego korzystać.
Gdy w kilka godzin późniéj Marcin sprowadził z miasta wygodny powóz, a Eberhard cierpiącą córkę w nim umieścił, rozkazał murzynowi, aby uwolnił barona.
Von Schlewe niemo przyjął to niespodziane ocalenie, ale mimo to Sandok poprzysiągł baronowi zemstę, tajemnie na księcia zagniewany.
I Marcin z namysłem wstrząsał głową, ale nie śmiał robić żadnych uwag, bo widział, że książę jest szczęśliwy z posiadania córki i że zabranie Schlewego naraziłoby go tylko na zwłokę i kłopot.
Prócz tego Eberhard miał zamiar wkrótce pośpieszyć do Monte-Vero, a wtedy niech baron czyni co mu się podoba.
Podróż do granicy była pełna obawy i utrudzająca.
Małgorzata rzadko kiedy miewała jasne chwile. Tak mocno była zdenerwowana i nieszczęśliwa, że podróżni nasi w miastach często nocować musieli, a w dzień tylko dalszą, podróż odbywali.
Jéj dusza widocznie straszliwie ucierpiała. Często zdawało się, że cierpi umysłowo. Wtedy wpadała w głęboką, malignę, a serce ojca krwawiło się.
Jeden obraz mianowicie dręczył ją i napastował.
— Czy widzicie?! wołała wtedy z zamkniętemi oczami? i tracąc oddech — czy widzicie? — one umarły — zabiłam je! W śniegu zginęły! O biada! Jedno tylko mogłam ogrzać piersiami mojemi — drugie zginęło — oddajcie mi je! Zlitujcie się, wyście mi je wydarli! O, oddajcie mi je, inaczéj umrę z boleści! Ścigają mnie — czy widzicie tam żołnierzy? szukają mnie — bo ja — moje dziecko — podczas zimowéj nocy — zabiłam! Okropność! Precz — precz — śmiertelna trwoga dręczy mnie — moje dziecko — moje dziecko!
— Małgorzato, upominał wtedy przejmującym głosem Eberhard biedną, tak strasznie: cierpiącą przyjdź do siebie, moja córko! Jesteś przy twoim ojcu, który cię strzeże!
— Tak — tak — to pięknie! wyzionęła oddychając: dobrze czynisz — strzeż mnie!
Ale po chwili-znowu majaczyła daléj:
— Nie możesz mnie obronić — oni i ciebie zgubią! Znaleźli moje dziecię — nieżywe na drodze — skostniało od zimna nocnego — szukają mnie — tu — oto leży przedemną, ten aniołek — blady i nieżywy...
Eberhard nie mógł utaić przed sobą, że w tych dręczących obrazach gorączkującej musi się zawierać jakaś prawda, i zadrżał.
Lecz potém przypomniał sobie, co poprzysiągł znalazłszy Małgorzatę.
— Cokolwiekbądź zaszło, nigdy nie powinno cię dotknąć słowo wyrzutu, nigdy gniewne spojrzenie! Miłującą ręką poprowadzę cię po drodze dobrego — wszystko pogodzę, wszystko znieść potrafię!
Ale Małgorzata w nieprzytomności wymawiała okropne słowa.
Jeżeli rzeczywiście tak się stało, jak mówiła nieprzytomna, wtedy życie jego i dziecka pokryje wieczna noc i żal.
Ciężkie tedy chwile przepędzał szlachetny, wspaniałomyślny książę, przy swojém dziecku chorém na duszy i ciele.
Czuł, że mu serce się kraje; czuł, że za późno znalazł straconą córkę, aby kiedykolwiek dożył z nią szczęśliwéj chwili.
Potém znowu z boleścią wzrastała jego miłość.
Uprzytomnił sobie cierpienia, jakie biedna przeniosła, i uczuł święty obowiązek zniesienia dla niéj wszystkiego i ratowania jéj.
Ale jego dusza gniewała się i groziła jeszcze téj, co była sprawczynią takich okropności.
Gdy Eberhard przybył na francuzką granicę i już mógł korzystać z drogi żelaznéj, przeminęły największe niebezpieczeństwa.
Pośpieszył z chorą córką do Paryża.
Skoro stanął z nią w swoim pałacu przy ulicy Rivoli, postarał się przedewszystkiém o jéj spokojność i najwyszukańsze wygody.
Przywołani lekarze pocieszyli księcia, oświadczając że chora, która długo walczyć musiała z wielkiemi cierpieniami duszy i niedostatkiem, wkrótce odzyska zdrowie.
Eberhard znalazł zdrowym małego Jana, który bardzo do niego tęsknił.
Pod kierunkiem zdolnych nauczycieli chłopak coraz wyraźniéj wymawiał, i nie ulegało już teraz wątpliwości, że Janek rozwijający się wybornie umysłowo i cieleśnie, wiele sprawi księciu radości.
Prawie trzynastoletni chłopak z wielkiém zajęciem usłyszał, że stryj Eberhard przywiózł z sobą córkę i prosił go o pozwolenie czuwania przy choréj i jéj pielęgnowania.
Wzruszający był widok, jak ostrożnie, idąc na palcach, gdy mu wolno było znajdować się w pokojach Małgorzaty, przynosił dla niéj chłodniki i podawał jéj takowe.
Eberhard kochał go za to coraz bardziéj i wielce się nim zajmował.
Po wielu miesiącach znaleziona nakoniec uczuła się o tyle wzmocnioną, że zdołała pojąć swoje szczęście, ale także i zmierzyć całą bolesną przeszłość swoją.
Głęboko była upokorzona, co właśnie było dla niéj dobrodziejstwem, gdy ojcu mogła opowiedzieć całą historyę swojego życia.
Nic przed nim nie zataiła. Wylała przed nim całe swoje serce, a Eberhard usiłował wlać w nią pociechę i nadzieję.
Ale gdy powiedziała, że to książę. Waldemar zgotował jéj najcięższe godziny, wtedy de Monte-Vero, głębszą boleścią przejęty, zakrył twarz.
Czuł, że nad domem jego wisi ciężkie zrządzenie, że przeszłość jego córki nigdy przejednana i naprawiona być nie może.
Małgorzata opowiedziała swoją ucieczkę wśród śnieżnéj nocy, opowiedziała jak ów niegodziwy von Schlewe wypchnął ją z zamkowéj werandy.
— O mało nie oszalałam, mówiła daléj Małgorzata, gdy się ściemniło w pokoju, w którym siedziała z ojcem: przejęła mnie rozpacz — straciłam zmysły i rozum! W tak okropnym stanie nadwerężonego umysłu, zastała mnie ciężka godzina, i popełniłam ów pełny zgrozy czyn, stałam się wieczną grzesznicą! Szalona, porzuciłam moje dzieci — była to mroźna noc zimowa — wreszcie padłam zemdlała! Gdym się przebudziła i cała zgroza stanęła mi w pamięci, pośpieszyłam ku miejscom w których spodziewałam się znaleźć moje dzieci — jedno tylko znalazłam! Szukałam — coraz bardzióéjzrozpaczona, szukałam coraz chyżej — nadaremnie — jedno tylko dziecko miałam znaleźć!
— I nie znalazłaś ani śladu drugiego? spytał Eberhard głębokim głosem.
— Ani śladu, mój ojcze! Wtedy pozostałą mi małą istotkę z zapałem przytuliłam do serca. Bóg na niebiosach i tak już wielką łaskę wyświadczył grzesznicy, darowując jéj napowrót dziewczynkę! bo bezbożna w szalonéj rozpaczy dzieci swoje od siebie odtrąciła!
— Biedne, ciężko doświadczone dziecię! szepnął Eberhard, głęboko wzruszony opowiadaniem życia ludzkiego, które byłoby upłynęło w szczęściu i spokoju, zamiast w nędzy i nieszczęściu, gdyby go już w kolebce okrutna matka w przepaść nie wtrąciła. A gdzie pozostawiłaś to drugie dziecię, które ci Bóg powierzył?
— Nieszczęśliwa nie wiedząca co począć, ścigana i w ciągłém niebezpieczeństwie, wyrwawszy je pospołu z własném życiem dzikim zwierzętom, które je już rozszarpać miały, oddałam do domu podrzutków!
— Do domu podrzutków? Biada nam — bo jest zgubione! Jakże pomiędzy wielką liczbą przyniesionych tam istot znaleźć tę, która do nas należy?
Małgorzata powstała.
W oczach jéj drgały łzy — uklękła przed ojcem, który z nieskończoną miłością powiedział o dziecku: „ono do nas należy!“
Te słowa tak dobroczynne były dla serca młodéj matki — że sprawiły zbawienniejszy wpływ, aniżeli wszystkie lekarstwa i lekarze.
— Do nas należy? powtórzyła drżącym głosem, i wycisnęła gorący pocałunek na ręku ojca.
Ale Eberhard podniósł do siebie pokutującą, ciężko doświadczoną córkę.
— Tak jest, Małgorzato, moje nieszczęśliwe dziecko! zawołał książę i ucałował czoło łkającéj dziewicy: mojém jest wszystko, co ciebie obchodzi, moją, jest twoja boleść i nadzieja! Wszystko z tobą podzielić pragnę, ty biedna, i wszystko cokolwiek Bóg na niebiosach jeszcze zesłać zechce, zniosę z tobą, wszystkiego spróbuję, abym rozjaśnił twoje życie, abym uspokoił twoje serce!
— Twoja miłość podnosi i umacnia mnie, ojcze! Twoja miłość, do któréj tęskniłam, ja, tułaczka, do boleści widocznie zrodzona! Byłam grzesznicą ciężką, od Boga opuszczoną grzesznicą, mój ojcze — uwierzyłam przysięgom Waldemara, tęskniłam do miłości, bo mi jéj od samego dzieciństwa brakło — sądziłam, że tę miłość w nim znajdę.
— A — on oszukał cię — jak to wszyscy czynią...
— Nie, ojcze — przebacz mu — on temu niewinien!
— Jakto — wstawiasz za nim? Sądzę... Małgorzato, ale nie! Obawiam się, że jeszcze dzisiaj kochasz księcia?
— Tak, ojcze — kocham go! Przebacz mi to, jak wszystko w twojéj wspaniałomyślności przebaczyłeś! Kocham go — bo on temu wszystkiemu niewinien!
— Zaniechaj téj miłości, nieszczęśliwe dziecię — naucz się przezwyciężyć ją i zapomnieć Twoja miłość jest grzeszna i nie będzie wysłuchana. Żywić jéj nie powinnaś!
— Dobrze więc, mój ojcze! Kto w życiu swojém tyle wycierpiał i przetrwał, ten może także na drodze pokuty opuścić ostatnią piękną gwiazdę, która mu z dala przyświeca... Teraz już wszystko puste i ciemne! Ale twoja ręka niech mnie prowadzi. Twojéj wysokiéj i szlachetnéj woli poddam się bez szemrania, bez kwestyi, ty najlepiéj będziesz wiedział, czego twojemu biednemu dziecku potrzeba i co jest dobre! Usta moje nigdy już nie wymienią imienia człowieka, który był i jest mojém bożyszczem — serce moje musi się odzwyczaić od kochania go, od tęsknoty do niego — jest to trudne zadanie, ojcze mój, najcięższe zaparcie się, na jakie kiedykolwiek zdobyło się serce ludzkie — ale niech się dzieje wola twoja!
— Widzę, że cię uratować zdołam, moja córko! powiedział książę, biorąc Małgorzatę w objęcia.
— Uszczęśliwić mój ojcze? Jedyne dobrodziejstwo, które spotkać może biedną Małgorzatę, odkąd ciebie znałazła, jest odzyskanie dziecka, miłej, kochanéj dziewczynki, którą w dniach nędzy do domu podrzutków oddała! Nazwałeś ją naszém dzieckiem! Uwolnij mnie od połowy troski mojego życia — ukończ twoje dzieło ratunku — szukaj tego dziecka! Łatwo to ci przyjdzie, bo Bóg je naznaczył. Na ramieniu ma ono wycisk palców tego okrutnika, który mnie owéj nocy przerażającéj wytrącił z zamkowéj werandy!
— Będę go szukał i oddam w twoje ręce! A o drugiém dziecku nic nie słyszałaś?
— Nie, ojcze — Bóg ukarał mnie za mój czyn rozpaczliwy, udaremniając wszystkie moje zabiegi względem wynalezienia go! Ciągle biegałam na miejsce, gdzie je pozostawiłam — szukałam go z boleścią — ale od owéj nocy zimowéj przepadło! Śmierć je zapewne zabrała, albo jakiś człowiek miłosierny podjął je z drogi! Bóg jest sprawiedliwy! Ciężko mnie ukarał, i całe życie pokutować będę! Pod twoją kierowniczą ręką spełnię tę pokutę! Ale jednego mi nie zabronisz ojcze?
— Czego, Małgorzato?
— Dobrodziejstwa myślenia o Waldemarze i możności modlenia się za niego!
Ta nieopisana miłość córki mocno wzruszyła Eberharda.
— Byłbym okrutnym, gdybym ci miał ganić ten nacisk twojego serca! Pozwól mi mieć nadzieję, że przy modlitwie dokończysz swojego zaparcia się! Książę nigdy cię nie powinien posiadać! Po tém co zaszło, byłoby to twojém nieszczęściem.
— Pojmuję cię, ojcze! z wyrazem bolesnego wyrzeczenia się powiedziała Małgorzata — pokonam miłość moją! Tylko śpiesz się — sprowadź tu moje dziecię! Wtedy Bóg dopomoże mi i pocieszy mnie!
— Uczynię wszystko, cokolwiek uczynić mogę dla ulżenia twojéj boleści, dla twojego uspokojenia!
— Dzięki ci za wszystko, mój ojcze! Podnieś mnie twoją miłością — naucz jak się przebywa najcięższe godziny w życiu! Pokutnicy, wskazujesz drogą do spokoju, a tą pokutnicą jest twoja córka!
Książę de Monte-Vero ze szczerą ojcowską miłością przytulił plączącą do piersi — spodziewał się, że wkrótce po jéj zupełném wyzdrowieniu powiezie ją przez morze do owych pól, wśród których kiedyś sam siebie nauczył się przezwyciężać!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.