Przejdź do zawartości

Srebrny lis/Część II/Daniel

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Srebrny lis
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Silver Fox
Podtytuł oryginalny Domino Reynard of Goldur Town
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Daniel.

Lato dosięgło swego szczytu, a różany księżyc największego swego blasku. Lisiątka rosły zdumiewająco szybko i pięknie. Dwa z nich miały futerka ołowiano-czarne, co doskonale odpowiadało ich szlachetnemu pochodzeniu i obiecywało przyszłą moc. Śnieżnokryzka i Domino usiłowali teraz przynosić do domu żywe zdobycze, aby małe ich mogły nauczyć się polować.
Każdy dzień przynosił nowe jakieś wrażenie, jakieś nowe zdarzenie i wystawiał na próby ich czujność i zwinność. Każde polowanie nauczyło ich czegoś nowego i było probierzem ich siły i prawie każdego dnia narażało ich na hazardowne czyny, przy których można było stracić życie, ale które czyniły Domina codzień uważniejszym, mądrzejszym i pomysłowszym.
Pagórki Goldur były dobrem miejscem polowania na leśne kurki i Domino często tam się wałęsał. Pewnego dnia, gdy przedzierał się przez gęste paprocie, poczuł jakiś nieznany zapach dochodzący od długiego szerokiego zwierzęcia leżącego w trawie. Było ono jasno-czerwonawo-brunatne i pokryte białemi plamkami.
„W pustyni nie każde spotkanie jest przyjacielskie.”
Domino instynktownie stanął w słup, wlepiwszy oczy w obce stworzenie, gotów do skoku w bok, jeśli zaszłaby tego potrzeba. Biało kropkowane zwierzę leżało cichutko jak martwe, z głową wyciągniętą na ziemi, uszami leżącemi, i patrzało przerażone na lisa wielkiemi, okrągłemi, błyszczącem i oczami.
Daniele są rzadkością w tych stronach, dlatego też Domino nie miał o nich pojęcia i nie wiedział czem się tu kierować. Narazie zaś tyle tylko wiedział, że przytulone do ziemi zwierzę więcej go się bało niż on jego, zaniechał więc strachu, a opanowany cały ciekawością, zrobił krok ku danielowi. Ten nie poruszył się nawet ani oddychał. Lis postąpił drugi krok, ale daniel wciąż leżał, jeszcze jeden krok i przeskoczywszy lekko kępkę trawy, Domino stanął w pełnem świetle.
W okamgnieniu to niby martwe stworzenie zerwało się i skoczywszy niezgrabnie na swych długich nogach w paproć, wydawało żałosny, lękliwy dźwięk: mek—mek, mek—k—k—k.
Domino poskoczył za niem, wiedziony ciekawością i rozbawiony tym nieznanym mu głosem.
Wtem dał się słyszeć odgłos kopyt i po chwili ukazała się matka daniela. Sierść jej najeżyła się na grzbiecie, zielone oczy jej błyszczały złośliwie i Domino przekonał się, że to jest zwykła forma, w jakiej codzień zbliża się niebezpieczeństwo. Skoczył więc w bok, ale sarna biegła za nim, wydając krótkie, dzikie parsknięcia i uderzając ostremi kopytkami o ziemię. Była dziesięć razy większa od lisa, a biegła szybko jak wiatr. Dopędziła go wkrótce i złowrogo wierzgnęła przedniemi nogami. Srebrny lis skoczył w bok, sarna jednak podskoczyła ku niemu, ale lis ponownym zręcznym skokiem uratował się od uderzenia; sarna nie dała za wygrane, i zamiast cieszyć się, że dziecko jej jest nienaruszone i zdrowe, była zdecydowana, bezbronna prawie, zabić lisa, którego posądzała, że usiłował tknąć jej jelonka.
Pędziła więc lisa po przez jeżyny i gęste paprocie, zachodząc mu wciąż drogę w postawie grożącej i ze złośliwem parskaniem, rosnąc coraz więcej w pasji niż w siłach. Jeżyny przeszkadzały lisowi dosięgnąć jej wysokiej postaci, zresztą nie usiłował tego i zdawał się cieszyć, ze jest goniony.

Przez półgodziny trwała ta gonitwa bez jakiejkolwiek zmiany, jasnem jednak było, że podczas gdy Domino brał górę w stu atakach, wystarczyło jedno hybienie w skoku, a spotkałby go ciężki koniec. Jedno uderzenie kopyta wystarczyłoby do pożegnania się z życiem na zawsze. Bacząc na jej ruchy, szukał jednocześnie bezpieczniejszego miejsca. Dotarłszy do końca zarośli jeżynowych, zrobił susa w otwartą przestrzeń pod lasem. Był to skok o życie, gdyż sarna znajdowała się tuż za nim i zaledwie dosięgnął gęstego lasu, ona z furją rozjuszonej matki uderzyła przedniemi kopytami. Ucierpiał na tem jednak tylko pień drzewa, z poza którego patrzał na nią szyderczo lis.
Dało mu to jednak nowe doświadczenie, nową lekcję, którą miał zapamiętać:
— „Obcy jest zawsze wrogiem.”


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.