Przejdź do zawartości

Srebrny lis/Część I/Domino znajduje towarzyszkę

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Thompson Seton
Tytuł Srebrny lis
Pochodzenie Opowiadania z życia zwierząt, serja druga
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1909
Druk Drukarnia M. Arcta
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Arct-Golczewska
Ilustrator Ernest Thompson Seton
Tytuł orygin. The Biography of a Silver Fox
Podtytuł oryginalny Domino Reynard of Goldur Town
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Domino znajduje towarzyszkę.

Żadne dzikie zwierzę nie włóczy się po okolicy na chybił trafił. Wszystkie mają jakiś okrąg, w którym mieszkają, polują i bronią do niego dostępu każdemu obcemu przybyszowi. Z wielu obserwacji wiadomo, że okrąg lisi obejmuje zwykle promienie na 2—3 kilometry odległe od środkowego punktu. Bardzo jest jednak prawdopodobnem, że nie zawsze jeden lis jest wyłącznym posiadaczem okręgu, zdarza się, że inny okręg lisi może weń wnikać i wkrótce zaznajamiają się oba jakby sąsiedzi, poznają swój wygląd i zapach, ślady i zwykle przechodzą jeden obok drugiego obojętnie. Inna sprawa, gdy przybysz zupełnie obcy ukaże się w okręgu. Jestto już naruszenie prawa. Albowiem:
— „Siła jest prawem; licz się z nią albo walcz.”
Gdy śnieżny księżyc zaczął się zmniejszać, Domino przy całej swej sile i sławie poczuł się nagle bardzo samotnym, coś jakby tęsknota opanowała go. I od chwili tej coś go ciągnęło do osiedlenia się w jakiemś bezpiecznem miejscu, niedaleko jakiegoś podwórka, gdzieby psy nie były niebezpiecznemi. Stawał teraz przy świetle księżyca na pagórku i wydawał przeciągłe żałośne dźwięki, które uczeni nazywają szczekaniem psiolisim, a myśliwi krzykiem samotnika.

Yap, yap, yap — yurrr — yeow
Yap, yap, yap, yap, yurrr — yeow.

Rozlegało się i rozbrzmiewało w powietrzu, obijając się echem o zarośla i drzewa.
Posyłał więc głos swój w dal nawet w nocy księżycowej i myślał, ze jestto tylko instynktowny wybuch, któremu łatwiej jest uledz niż uniknąć; nie cofał się więc przed tą wrodzoną potrzebą, ale odczuwał samotność swą jeszcze silniej po wydaniu tego żałosnego głosu.
Był to właśnie, mówiąc w ludzkim języku miesiąc zwany lutym. Zima miała się ku końcowi, i dął łagodnie ciepły, wilgotny wiatr południowy, jakby już powiew wiosny, który w każdem sercu obudzał jakieś tęsknoty i pożądania...

Yap, yap, yap, yap, yurrr — yeow
Yap, yap, yap, yap, yurrr — yeow.

Znowu śpiewał Srebrny lis, coraz to żałośniej i czulej, a czarna jego postać z czujnie nastawionemi uszami z rozszerzonemi źrenicami błyszczała na białym śniegu. Wtem ujrzał jakiś cień na białem polu. Domino natężył słuch i utkwił wzrok swój w zbliżające się stworzenie i nagle ujrzał drugi cień i gdy rozpoznał miękkie kroki na śniegu... skoczył za niemi...

Człowiek poznaje swych sąsiadów z wyglądu, przy czem łatwo może pomylić się co do tożsamości osoby. Lisy mają daleko lepszy sposób rozpoznawczy, mianowicie poznają swych sąsiadów głównie po zapachu ich stóp i ciała, jaki ślady wydają, a także i po wyglądzie. Nie mogą więc nigdy zmylić się, gdyż zawsze chociaż jedna z tych cech pozostaje właściwa danemu zwierzęciu.
Srebrny lis wiedział więc, co robi. W kilka sekund znalazł ślad drugiego cienia, a nieomylny jego nos powiedział, że „jestto ślad płomiennego lisa” żyjącego w okolicy „Shawbon.” Lis ten miał tu oddawna prawo polowania, Domino zostawił go więc i poszedł w kierunku śladu pierwszego cienia. Odnalazł go, powęszył i zapalna jego krew wzburzyła się w okamgnieniu. Był to ślad jakiegoś obcego lisa, intruza w jego okręgu, postanowił więc go wypędzić. Ale gdy biegał po polu i wąchał ślady, gniew stopniowo opuszczał go. Inne uczucie wstępowało w jego serce. Był on samotny, samotniejszy niż kiedykolwiek, bardziej popędliwy niż dotychczas, przytem jego nieomylny, cudowny przewodnik — nos zdawał się mu szeptać: „Spiesz się! To jest to za czem tęsknisz — to jest ślad — lisicy.”
Domino poskoczył żwawo naprzód, ale zbliżył się tylko bardziej do śladów tamtego lisa. Widać obydwaj szli w tym samym kierunku i szukali tych samych śladów. Nowe uczucie owładnęło Domina! Przed chwilą przechodził koło śladu sąsiada obojętnie — obecnie jakaż zmiana! Złośliwa nienawiść opanowała go i stanął, najeżywszy grzywę, poczuwszy dreszcz od uszu przez grzbiet aż do nasady ogona.
Domino musiał przejść trzy czy cztery polany zanim dopędził obojga przybyszów. Nie było między niemi ani walki, ani pokoju, ani nic znaczącego.
Nieznajomy przybysz, szczupła czerwona lisica z piękną elegancką białą kryzą, biegła naprzód wązką drożyną a płomienny lis gonił ją i żwawo dopędzał, wtedy odwróciła się i chciała go chwycić zębami; lis zrobił skok w tył ale wcale nie okazywał ochoty do walki, przeciwnie poszli razem, zygzakowatą ścieżką.
Domino poczuł silną żądzę pomieszaną z okrutną złością i zawiścią. Nagle poczuł, że ma jakieś prawo do osoby Białokryzki i nie wiele mu było potrzeba, by spostrzec, że ona nie unika go więcej niż rywala, zwrócił się więc do niego z dzikim pomrukiem.
Ten podniósł ogon, skurczył się i, warcząc, pokazał szereg zębów.
Przez chwilę stali obaj naprzeciwko siebie.
Młoda lisica uważała, że lepiej na ten czas odsunąć się na bok, uciekła więc, a oba lisy pogoniły za nią ostro, ale Domino był pierwszy przy uciekającej. Stanęła i warknęła ale nie zbyt groźnie.
Płomienny był po drugiej stronie.

Obecnie oboje, t. j. Białokryzka i Domino grozili mu. Rywale natarli na siebie w złości. Płomienny wystąpił pierwszy i zamierzył się na Srebrnego zębami. Domino stał nad nim, ale nie bał się niczego. Tym czasem lisica pobiegła znowu dalej. Obaj puścili się za nią, dogonili i lecieli razem z nią, jeden z jednej, drugi z drugiej strony, mrucząc groźnie i spoglądając na siebie z nienawiścią.
Ależ czyż serce kobiece może oprzeć się, gdy ma przed sobą piękność i siłę połączone w jednej osobie?
Więc gdy tak kłusowali po polach, odsuwała się od Płomiennego, a zbliżała się troszeczkę do Srebrnego lisa. Wszyscy troje przystanęli i szykowali się do dalszej walki, ale z jednej strony było dwoje, a z drugiej tylko jeden, a wysoki czarny lis zakrył sobą swą towarzyszkę, stanąwszy dumnie na swych wysokich nogach. Wstrząsnął swą kryzą srebrzystą, podniósł ogon, mruknął groźnie, pokazawszy błyszczące rzędy ostrych zębów, podszedł nieugięty ku płomiennemu, a Białokryzka przytuliła sie do niego.
Płomienny uznał wtedy, że wszystko skończone, że jest zwyciężony... odwrócił się i zły popędził dalej.
Było to wesele Domina, zaślubiny Srebrnego lisa z Białokryzą lisicą. Ten jego tajemniczy przewodnik, który wiódł go tutaj, nie omylił go...
Każdy potrzebuje drugiego. Bez miłości życie nic nie warte. W tem zjednoczeniu dwuch istot jest podwójna siła, którą zwalcza się wszelkie przeciwności i idzie naprzód.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ernest Thompson Seton i tłumacza: Maria Arct-Golczewska.