Spór o granicę w Tatrach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Walery Eljasz-Radzikowski
Tytuł Spór o granicę w Tatrach
Wydawca Nakład «Związku Przyjaciół Zakopanego»
Data wyd. 1901
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


SPÓR
O GRANICĘ W TATRACH
separator poziomy
KRAKÓW
NAKŁAD «ZWIĄZKU PRZYJACIÓŁ ZAKOPANEGO»
1901


ODBITKA Z «PRZEGLĄDU ZAKOPIAŃSKIEGO»



KRAKÓW. — DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI




Spory graniczne między sąsiadami zawsze i wszędzie istniały i istnieć będą, wynikają one bowiem z natury rzeczy, lecz niektóre z nich przybierają charakter nadzwyczajny. Między Polską a Węgrami spory o granicę w różnych miejscach toczyły się zawsze, chociaż na tronach obu narodów zasiadały spokrewnione rodziny, a nawet miewaliśmy wspólnych królów. Gdy Węgrzy stracili niepodległość, Polacy z największem poświęceniem przelewali suto krew w obronie ich wolności, mimo to, ci kochani sąsiedzi, ile razy tylko mogli, wszczynali spory o granicę, wdzierali się siłą lub podstępem w naszą ziemię i występowali wobec narodu polskiego, jak najzaciętsi wrogowie.
Pierwotnie do Polski należały całe Tatry, i obszerne za niemi ziemie aż po Cisę. Do dziś dnia lud tamtejszy wedle tradycyi żywo jeszcze przechowanej, wskazuje koło Preszowa dawne granice Polski. Z biegiem wieków Węgrzy garnęli nam po kawale ziemi, że nietylko Spiż, Liptów, ale i Tatry z południowemi stokami wydarli, a teraz usiłują i północną tych gór stronę nam zabrać.
Przy tych sporach uwydatniają się charaktery sąsiadujących z sobą narodów. Węgrzy są zawsze stroną wyzywającą, zaczepiającą, Polacy stroną odpierającą i to zwykle przegrywającą sprawę. Z serdecznością tedy na ustach urywają nam ci tak zwani «bratankowie» po kawale ziemi, i jeszcze nam każą dowodzić, że to było nasze, a my zamiast stać twardo przy swojem i gwałty siłą odpierać, zbieramy dowody jurydyczne, aby napastnikom dowieść, że to, co nam wydarli, było zawsze naszą własnością. I dziś jeszcze, gdy nam Węgrzy wtargnęli do serca Tatr, i usiłują wydrzeć Morskie Oko, to my, zamiast zażądać zwrotu tej części Polski, która w czasie rozbioru kraju do nas należała, ze ślamazarnością flegmatyka bawimy się w udowadnianie na papierze naszej, niczem niezachwianej posiadłości!
W chwili, gdy Węgrzy sięgnęli po stoki Żabiego nad Morskiem Okiem i zażądali ich oderwania, należało Polakom wystąpić z procesem o zwrot całej doliny Białej Wody po Polski Grzebień, i grzbiet oddzielający dolinę Jaworową, tak, jak szła granica przed grabieżą dokonaną w r. 1769, pod dowództwem barona Seegera, o czem niżej jest mowa, i kazać Węgrom dowodzić, na jakiej oni podstawie dzierżą tak wielki obszar ziemi obcej.
Puściliśmy płazem jeden rabunek «kochanych sąsiadów», co nas winem za nasze pieniądze upajają, nabrali oni też apetytu do dalszych zaborów. Z najwyższą bezczelnością każą Polakom dowodzić, że żywa część naszego ciała, odwieczny zakątek Polski nad Morskiem Okiem jest naszą własnością! I gdybyśmy im jeden brzeg jeziora pozwolili zabrać, wystąpiliby z pretensyami o drugi brzeg, i o dolinę Pięciu Stawów, i tak dalej, do ostatniego kawałka naszej Ojczyzny, wcieliliby wszystko do państwa Madziarów.
Pomijając już dawne spory o granicę pod Tatrami, przytoczymy w ogólnym zarysie genezę sporu najświeższego z Węgrami o wschodnie stoki gór nad Moskiem Okiem.
Wojna, jaka wybuchła między Turcyą a Rosyą w r. 1769, i walki partyzanckie konfederatów w Polsce były powodem, że Austrya dbając o całość swych granic, wystawiła zaraz z wiosną tegoż roku wzdłuż całej węgierskiej granicy od Polski, Mołdawii i Multan silny kordon wojskowy, aby zabezpieczyć swych poddanych z jednej strony od możliwych napadów stron walczących, z drugiej, aby przeszkodzić zawleczeniu zarazy morowej, która w tym czasie właśnie silnie wybuchła w Polsce, a mianowicie na Podolu i w okolicach podkarpackich. Dowódzcy wojsk cesarskich otrzymali odpowiednie polecenia, aby żadnej ze stron walczących nie forytowali, lecz zachowali «najściślejszą neutralność», każdy jednak gwałt odparli gwałtem i ktobykolwiek się poważył przekroczyć granicę, aby go natychmiast rozbrojono. Dla usunięcia wszelkiej wątpliwości co do kierunku strzeżonej granicy, postanowiono oznaczyć ją w miejscach mniej od natury rozgraniczonych znakami «najbardziej znanemi i budzącemi uszanowanie» t. j. orłami cesarskimi z herbem węgierskim na piersiach. W tym celu ustanowiono osobnych komisarzy, wydano im specyalne instrukcye, z których najważniejsza brzmiała następująco:
«Wobec Mołdawii mają się komisarze z wszelką ostrożnością i uprzejmością zachować, i dotychczasowe granice ściśle szanować, aby uniknąć jakiegokolwiek powodu do zażaleń. Względem Polski winni tak postępować, aby owe pastwiska, łąki i inne grunta, o któreby Polacy chcieli się spierać, zająć i bez żadnego względu na jakikolwiek protest zatrzymać»[1].
Baron von Seeger, cesarski pułkownik generalnego sztabu i radca dworu węgierskiego Józef Török, wydelegowani do obrony granic Austryi, mając poleconą swobodę działania i niekrępowania się względami wobec Polski, z wojskiem regulowali granicę, jak im się tylko żywnie podobało. Wymyślali wszystkie powody pretensyi do ziem polskich wzdłuż Karpat, że w tym zapale roku 1769 wcielili do Węgier, a tem samem do Austryi nietylko Spiż, część dolin od Liptowa, całą Nowotarszczyznę, a nawet Sądeczyznę po Beskidy, i na ich grzbiecie słupy graniczne z orłami cesarskimi poustawiali!
Tymczasem nastąpił pierwszy rozbiór Polski; Austrya zabrała całą krainę tę, którą Galicyą przezwano, nie zgadzało się przeto teraz z interesem państwa, aby bezprawnie wydarte świeżo przez komendanta Seegera z komisarzem węgierskim Törökiem nadgraniczne części Polski pozostały przy Węgrach.
I stała się rzecz ciekawa, a bardzo zabawna, że teraz trzeba było owe powiaty odbierać Węgrom, aby wcielić je do Austryi. Baron von Seeger poszedł w odstawkę, a inny generał austryacki musiał rewindykować przez tegoż przed trzema laty uzurpowane krainy dla Węgier. Wtedy to odebrano Sądeczyznę i Nowotarszczyznę od Węgier, a tem samem i ta część Tatr, którą się udało urwać Węgrom, pozostała przy Galicyi. Węgrzy jednak nie chcieli się cofnąć po Polski Grzebień; narady wspólnych komisyj do rozstrzygnięcia tego sporu o granicę do żadnego rezultatu nie doprowadziły.
Po trzecim rozbiorze Polski, gdy rząd austryacki potrzebował pieniędzy, rozpoczął sprzedawać dobra koronne w Galicyi, zabrane Polsce i Nowotarszczyzna jako taka poszła na handel. Kupujący musiał jednak wiedzieć, co nabywa, więc wypadło oznaczyć granice obszaru ściśle, i tym sposobem w r. 1824 c. k. Kamera, tj. zarząd dóbr państwowych, odstępując Homolaczowi dobra Zakopanego i Kościelisk, musiała temuż oddać nabyty obszar, który nad Morskiem Okiem kopcami granicznemi odznaczono. Boki jego tworzył grzbiet Tatr od Mięguszowieckiego szczytu ciągnący się przez Rysy i Żabie, dalej jako granicę wytknięto linię prostą do punktu, gdzie do Białej Wody wpada potok Ryb (to jest woda płynąca z Morskiego Oka).
Granica obszaru dworskiego do Zakopanego należącego stała się odtąd granicą polityczną między Galicyą a Węgrami.
Opis szczegółowy wytkniętej wówczas granicy wraz z rysunkiem na mapie znajduje się w aktach i zdawałoby się, że połknąwszy już prawem kaduka ogromną dolinę Białej Wody z okolicznymi szczytami, pastwiskami, jeziorami, zasycił się ów moloch madziarsko-teutoński na Spiżu i przestał wyszczerzać zęby na dalszy obszar Tatr polskich. Niemcy bowiem na Spiżu zarówno z Madziarami prześcigają się w drapieżności na polską ziemię.
W r. 1831 niejaki Sochor, leśniczy u Homolaczów we wsi Bukowinie przeniósł się na takąż posadę do sąsiadów na Węgrzech do Paluczajów i w zawiści do swoich dotychczasowych chlebodawców podburzył dziedzica węgierskiego do oderwania części obszaru nad Morskiem Okiem od dóbr Homolacza, na podstawie jakichś dawniejszych pretensyi. Działy się na tym skrawku różne odtąd awantury prywatnej natury; zajmowanie pasącego się bydła, wyrębywanie drzewa, o co udawano się ze skargami do władz rządowych. Przez lat 7 zbierały się komisye, które swoje rezultaty odsyłały do namiestnictwa i do ministerstwa spraw wewnętrznych, że w końcu polecono na nowo wytykać granicę między posiadłościami sąsiadującemi.
Homolacze tymczasem uznali za stosowne zgodnie zakończyć ów spór o granice swoich posiadłości z Salomonem dziedzicem Lendaku i w r. 1858 sprzedali mu stoki Żabiego. Aktu tej sprzedaży jednak gubernator Galicyi nie zatwierdził, iżby stąd nie wyniknęły spory o granicę polityczną.
Granica tedy Galicyi od Węgier szła granią grzbietu Tatr naokoło Morskiego Oka, padając na dolinę Białej Wody do punktu, gdzie schodzi potok Rybi. Sołtysi z Białki pasali bydło na zboczu Żabiego, a właściciele dóbr Zakopanego dzierżyli las poniżej położony.
Spokój jednak w tej okolicy zaprowadzony zamącił na nowo uciekinier ze służby dworskiej na polskim chlebie utuczony, oficyalista leśny Kegel. Wkręciwszy się do służby świeżego nabywcy dóbr Jaworzyńskich, pruskiego magnata, księcia Hohenlohe’go ze Slawenczyc na Śląsku, podjudził swego chlebodawcę ze zemsty osobistej do wszczęcia sporu o stoki Żabiego nad Morskiem Okiem.
Rzeczy były tak już dobrze dla Węgrów przygotowane, że na zwołanej komisyi przy Morskiem Oku w 1883 w d. 16 sierpnia, starosta nowotarski Steuer miał podpisać w imieniu rządu austryackiego umowę o posunięcie granicy węgierskiej, wedle życzeń delegatów węgierskich.
Tu dopiero po raz pierwszy spotkali napastnicy opór, bo wśród delegatów Galicyi znalazł się reprezentant Wydziału krajowego radca Mochnacki, wysłany przez ówczesnego marszałka krajowego dra Zyblikiewicza, który w imieniu kraju kategorycznie oświadczył, iż na żadne uszczuplenie granic kraju nie przystanie, ale owszem zażąda zwrotu dawniej już oderwanych części Tatr.
Odtąd trwa wojna w tej uroczej krainie na dobre; chociaż obszar sporny przez władze wyższe ogłoszonym został za nietykalny, dla obu stron do rozstrzygnięcia wyroku pod karą 10 tysięcy guldenów.
Z polskiej strony zakaz naruszania spornego obszaru ściśle jest zachowywanym; z węgierskiej zaś jest polem ciągłych gwałtów, sięgających nawet terytoryum niezakwestyonowanego. Ścieżki naokoło Morskiego Oka wyrobione nakładem Tow. Tatrzańskiego na użytek powszechny dla turystów każdej narodowości, niszczyli wysłańcy zarządcy dóbr Hohenlohego. Ławy do przejścia upływu wody z jeziora, służące też dla każdego człowieka, ulegają barbarzyństwu owego zarządu, przeszkadzanie gościom w zwiedzaniu okolicy należy do czynów cywilizacyjnych pełnomocnika pruskiego. Nawet posunęła się służba jego do takiego postępku, że naczelnika c. k. Sądu z Nowego Targu, chcącego sprawdzić nietykalność obszaru spornego, przyjęła z wymierzonemi ku niemu strzelbami. Zniewagę tę władzy cesarskiej ignorowały najwyższe czynniki w Wiedniu. Niepodobna uwierzyć, aby mogło istnieć państwo w pełnym swego życia rozwoju, któreby ścierpiało tak lekceważące postępowanie władzy w czasie spełniania urzędowych obowiązków!!
Corocznie książę Hohenlohe z całym swoim dworem, w sierpniu polując na kozice, zapędza się za niemi na sporny obszar, na którym ustawą wzbronionem jest polowanie. Strażnicy wnoszą skargi o to przestępstwo, na które żadnych skutków nie mogą się doczekać. Zarząd dóbr księcia Hohenlohe’go stawia jeden dom za drugim na spornym obszarze, które wprawdzie nigdy zimy nie przetrzymują, bo ulegają pożarowi, ale stawianiu nowych rząd nie przeszkadza, pomimo nawoływań ze strony tak wielkiego koronnego kraju, jakim jest Galicya w państwie austryackiem.
Ta bezkarność służby właściciela dóbr Jaworzyńskich podkopuje wszelką powagę rządu austryackiego i sprawia fatalne wrażenie, przypominające stan Polski z roku 1769, gdy cesarskiemu komendantowi wojska wysianego do strzeżenia granie Austryi dało instrukcyę szanowania innych rządów, oprócz polskiego, który wolno było traktować bez żadnych względów. Taką samą dostawać muszą dziś instrukcyę żandarmi od ministeryum węgierskiego do postępowania z austryackiemi władzami i ich rozporządzeniami na granicy Galicyi.
Nasuwa się pytanie mimowoli każdemu słyszącemu o gwałtach Węgrów nad Morskiem Okiem, co czynią ci, do których obszar ów należał i należeć musi, jeżeli nie ma się zwątpić w istnienie w Austryi opieki rządu przed grabieżą sąsiada.
Wskutek dualizmu państwa austryackiego Węgrzy znajdują się wobec innych prowincyi tegoż w stosunku międzynarodowym, to jest tak samo, jakby przez Tatry przechodziła granica francuska, lub szwedzka. Do osądzenia przestępstwa pełnomocnego przez Węgrów na granicy Galicyi niema w Austryi władzy. Potrzeba na to sądu rozjemczego międzynarodowego i na takie rozsądzenie sporu granicznego zgodziła się reprezentacya polska na sejmie we Lwowie, jak i węgierska w Peszcie. Wyznaczyły obydwie strony swoich arbitrów, a ci mieli sobie wybrać superarbitra na przewodniczącego. Upłynęło już lat 5 od dokonania tych czynności. Z ramienia Galicyi został arbitrem prezydent sądu krajowego we Lwowie Tchórznicki, Węgrzy mianowali swojego, lecz do wyboru superarbitra nie przyszło pomimo wniosków polskiego reprezentanta. Arbiter węgierski ciągle choruje, nogi łamie, nawet podobno już umarł; nowego nie raczyli dotąd wyznaczyć, widać z tego, że Węgrzy, przeczuwając niepomyślny dla siebie rezultat przy rozsądzeniu sporu granicznego, usiłują zwłoką sprawę zabagnić, tembardziej, gdy sporny obszar dzierżą i prawych dziedziców od używania swojej własności gwałtami odtrącają bezkarnie. My Polacy mamy za sobą wszystko, co daje prawo i dlatego, nie zwątpiwszy jeszcze w sprawiedliwość na świecie, pragniemy jak najrychlejszego wyroku, upominamy się o zwołanie arbitrów co prędzej, Węgrzy, jak widzimy, termin bez końca odwłóczą.
Dla tych osób, co nie znają istoty tej sprawy granicznej nad Morskiem Okiem, trzeba nadmienić jeszcze, że Węgrzy nie posiadają żadnych dowodów, jakoby kiedy stoki Żabiego do nich należały. Przeciwnie wszystko świadczy, iż to jest niezaprzeczona nasza własność. Nie zdołali napastnicy niczem stwierdzić posiadania owego spornego obszaru. Nawet gdy dobra Zakopanego były wystawione na publiczną licytacyę w r. 1888 i mapy całego obszaru długo były publicznie w Nowym Sączu wystawione do przejrzenia chcącym nabyć, nie założyli Węgrzy, ani książę Hohenlohe żadnego protestu. Po kupieniu ich przez hr. Władysława Zamoyskiego d. 9 maja 1889 r. gdy nastąpiło oddanie całego obszaru przez c. k. sąd i wydzierany nam kęs ziemi jawnie był oddawany w ręce nowego nabywcy, nie pojawił się nikt ze strony węgierskiej, coby się ośmielił zaprzeczyć prawomocności kupna i zajęcia na własność całych dóbr ze stokami pod Żabiem naokoło Morskiego Oka.
Poprzedni właściciele tego obszaru płacili zawsze podatki do kasy rządowej w Nowym Targu, jakiekolwiek czynności urzędowe wypadły do spełnienia na tym gruncie, odbywały się z ramienia władz austryackich w Galicyi istniejących. Mapy i opisy Tatr przez Węgrów i Niemców, wydawane zdawien dawna nie zaprzeczają należenia okolicy całej nad Morskiem Okiem do Polski, a po tejże rozbiorze do prowincyi Galicyi. Kto chce sprawdzić te twierdzenia, niech zajrzy do pracy dr. A. Czołowskiego «Sprawa sporu granicznego przy Morskiem Oku», który umocowany przez Wydział krajowy do zebrania aktów dotyczących, zbadał archiwa cesarskie, rządowe i zagraniczne i owoc swoich poszukiwań wydał w wymienionej książce.
Gdyby Węgrzy choć jeden wiarogodny dokument posiadali, któryby wykazał słuszność ich pretensyi do obszaru wydzieranego nam w Tatrach przy Morskiem Oku, toby już dawno byli wyrok dla siebie pomyślny pozyskali. Nie mają za sobą nic, tylko prawo kaduka, dziś już jedynie z pychy, aby ze wstydem nie uledz sprawiedliwości, ufni w szczęście swoje, że wszelkie grabieże im się zawsze udawały, nie chcą ustąpić, ani dopuścić do zebrania się sądu rozjemczego. A tymczasem budowaniem strażnic na spornym obszarze pod osłoną karabinów żandarmeryi pragną dowieść istotności posiadania. Do nas należy czuwanie, iżby ani chwili nie dzierżyli Węgrzy naszej ziemi spokojnie bez protestu, aż do wydania wyroku przez sąd rozjemczy międzynarodowy.







  1. Dr. A Czołowski. Sprawa sporu granicznego przy Morskiem Oku.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Eljasz-Radzikowski.