Skradziony król/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Nerger
Tytuł Skradziony król
Wydawca Nakładem „Nowego Wydawnictwa“
Data wyd. 1929
Druk Zakłady Graficzne „Zjednoczeni Drukarze“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Der gestohlene König
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


7.

Uprzejma staruszka, gospodyni Stefana Lazara, nie chciała zrazu wpuścić dwóch przybyszów do pokoju swego lokatora.
— Żałuję bardzo, ale pan Lazar najsurowiej zabronił wpuszczać kogokolwiek pod jego nieobecność. Może panowie będą łaskawi zajść później.
Aby nie stracić niepotrzebnie czasu z gadatliwą staruszką, Nick Carter zmuszony był pokazać jej rozkaz dokonania rewizji. Chętnie byłby tego uniknął, by nie przestraszać staruszki i tłomaczył jej uprzejmie.
— Ja również bardzo żałuję, ale nie możemy przyjść później, mamy bowiem polecenie poszukać czegoś w pokoju pana Lazara.
Ostatecznie rozkaz zaopatrzony w pieczęcie odniósł skutek, gospodyni wpuściła ich do mieszkania.
Nick Carter jednem wejrzeniem objął lokal. Składał się on z dwóch pokojów: sypialnego i gabinetu. Od czego zacząć?
Ale Raczo miał już gotową decyzję.
— Podzielmy się pracą. Pan zostanie tutaj, a ja zajmę się sypialnią. Coś znajdziemy napewno.
Nie czekając odpowiedzi przeszedł do drugiego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Detektyw zzieleniał ze złości. Bezczelny dureń! I nie mógł mu nic zrobić, dopóki posiadał on ów tajemniczy dokument.
I czego on tu szuka? Chce czegoś, co do tego niema żadnych wątpliwości. Na palcach podszedł do drzwi. Miał wstręt do podpatrywania, ale nie było innego ratunku. Dziurka w zamku była zasłonięta. Do pioruna! Ten nicpoń był szatańsko przebiegły! Dochodziły go odgłosy przesuwania mebli, wysuwania szuflad. Raczo nie tracił czasu. Nick Carter podbiegł do okna. Koniecznie musi się dowiedzieć, co on tam robi.
Tylko podstępem mógł sobie poradzić. Wyjął rewolwer i krzyknął: Stać, albo strzelę! Wystrzelił w wiszące na ścianie lustro, a jednocześnie jednym susem znalazł się przy drzwiach. Ale były one zamknięte.
— Raczo! Raczo! — wołał. Nie było odpowiedzi. Odskoczył krok i z całych sił rzucił się na drzwi. Nie wytrzymały i pękły w kilku miejscach. Wyłamał deskę i wpadł do pokoju. Nie było nikogo. Otwarte okno wskazywało, którędy zbiegł Raczo. Nick spojrzał przez nie na ulicę. Na zakręcie dojrzał jeszcze uciekającego, który żegnał go ręką i śmiał się ironicznie.
Gonić go nie było celu. Detektyw odzyskał już swą zimną krew. Nicpoń zdemaskował się ostatecznie. Ale czego on tu mógł szukać? Nie chodziło mu przecież o to, by popisać się swą zręcznością. Nick Carter rozejrzał się po pokoju. Wszystko było w porządku. Szuflady były pozasuwane, meble stały na swoich miejscach. A przecież słyszał, że je przesuwano. Może szukał i nic nie znalazł. Ironiczny jego uśmiech mówił jednak co innego.
— Pani gospodyni! zawołał. Przybyła niezwłocznie zalękniona.
— Czy pani zna człowieka, który tu był ze mną? Czy on tu już przychodził?
— Być może, ale...
— Niech pani odpowiada wyraźnie — tak czy nie. Czy on tu bywał?
— Tak.
— Jak często?
— Cztery razy.
— Co robił?
— Rozmawiał z panem Lazarem.
— O czem?
— Tego nie wiem, proszę pana...
— O czem rozmawiali?
— Mówili ze sobą szeptem. Raz tylko słyszałam wyraz Balma.
— Widzi pani, zachęcił ją Nick Carter. Coś jednak pani słyszała. A czy pani jest pewna, że słyszała pani właśnie ten wyraz?
— Tak.
— I więcej nic pani nie słyszała?
— Nie.
— Balma. Co to jest?
— Ja nie wiem, panie komisarzu.
— A kiedy ten pan był tu poraz ostatni?
— Wczoraj wieczorem. Pan Lazar wyjechał do swojej rodziny, a tamten chciał koniecznie, wejść do jego pokoju. Ale ja nie pozwoliłam, bo go cierpieć nie mogę. Wtedy on chciał mnie odepchnąć, ale nadszedł właśnie sąsiad, ten rzeźnik, wie pan. I jak się na niego zamierzył, to tamten uciekł. Tak uciekał, że oboje uśmieliśmy się z niego. A w nocy kazałam tu spać moim dwom synowcom.
— A teraz niech pani posłucha. Czy nie spostrzega pani, że w pokoju brak czegoś. Czegoś będzie tu brak napewno. Otrzyma pani nagrodę, jeśli mi wskaże czego tu brak.
— Nagrodę, mówi pan. I za co? Czy pan Lazar... Niech mi pan powie może panu Lazarowi coś się stało?
Szeptem powiedział jej do ucha: — Już nigdy nie zobaczy pani pana Lazara. Padł on z ręki morderców.
Staruszka stała, jak wrośnięta. Nie mogła wymówić ani słowa. Nick Carter próbował ją pocieszyć.
— Niech się pani uspokoi i pomoże mi szukać. Chodzi teraz o to, aby wykryć morderców.
Z trudem rozwarła oczy. — Niech mi pan wybaczy, jestem tak oszołomiona.
— Niech pani szuka, napomniał ją Nick Carter.
Obejrzała się dokoła. — Wszystko jest jak było.
— Droga pani, nastawał, niech pani sobie przypomni. Wie pani już, co od tego zależy. Niech pani dobrze pomyśli.
Staruszka zwolna przychodziła do siebie. Rozglądała się uważnie. — Nie spostrzegam nic.
Nick Carter tracił już nadzieję. I co teraz? Wszystko było stracone.
— Proszę mi przynieść atrament, rzekł wreszcie. Postanowił spisać wszystkie rzeczy, znajdujące się w pokoju. Wiedział obecnie napewno, że fotograf należał do tej bandy, która organizowała całą sprawę i która przysłała mu ostrzeżenie.
Gospodyni podeszła do biurka, ale nie znalazła tego, czego szukała.
— Przepraszam pana, muszę przynieść pióro. Pan Lazar zabrał widocznie swoje. Było ono takie piękne i ciężkie, jak z kamienia.
— Pióro... Czy Raczo tego szukał? Dziwna pamiątka.
Właściwie nie było poco spisywać rzeczy. Co się stało, to się stało.
Pożegnał staruszkę i wyszedł. Ale coraz bardziej niezłomnem stawało się w nim postanowienie wyświetlenia tej sprawy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Nerger i tłumacza: anonimowy.