Siódme i ósme przykazanie w polityce

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Theodore Roosevelt
Tytuł Siódme i ósme przykazanie w polityce
Pochodzenie Życie wytężone
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1904
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Ludwik Włodek
Tytuł orygin. The Eighth and Ninth Commandments in Politics
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.
SIÓDME I ÓSME PRZYKAZANIE W POLITYCE.
(Artykuł w Outlook z d. 12 maja 1902 r.).

Dwa przykazania, które znajdują specyalne zastosowanie w życiu publicznem, są — siódme i ósme. Nietylko każdy polityk, wysoki, czy nizki, ale każdy obywatel, który interesuje się polityką, a szczególnie każdy człowiek, który w dzienniku, czy na zgromadzeniu wyborczem popiera lub potępia jakąkolwiek politykę publiczną, albo jakiegokolwiek człowieka publicznego, powinien pamiętać, że dwoma podstawowemi przepisami jego doktryny powinny być: „Nie kradnij!” i „Nie będziesz mówił fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu”. Powinien także oczywiście pamiętać, że masy ludzi, które gwałcą prawo moralne, zawarte w tych dwóch przykazaniach, nie powinny być usprawiedliwiane dlatego, że uszły szponów prawa ludzkiego. Kradzież i rabunek, krzywoprzysięztwo i namowa do krzywoprzysięztwa są zbrodniami, karanemi przez sądy, ale niejeden człowiek, który technicznie nie popełnia nigdy żadnej z tych zbrodni, jest jednak moralnie tak samo winny, jak jest nim brat jego, wchodzący do więzienia, mniej zręczny, ale nie gorszy, a może nieskończenie mniej niebezpieczny.
Co się tyczy siódmego przykazania, to chociaż uwaga jednego z założycieli naszego rządu, że cała sztuka polityki polega na tem, aby być uczciwym, jest przesadą, jednakże pozostaje prawdą, że absolutna uczciwość jest — jakby powiedział Cromwell — jedną z podstaw zdrowego życia politycznego. Możemy sobie pozwolić na różne pojmowanie ceł, taryf, polityki wewnętrznej i zagranicznej, ale nie możemy sobie pozwolić na różnicę w pojmowaniu uczciwości, jeżeli chcemy, aby nasza rzeczpospolita była trwałą. Żadna społeczność nie jest zdrową, jeżeli trzeba w niej wyróżniać polityka między jego towarzyszami, dlatego, że „jest uczciwy”. Uczciwość nie tyle jest zaletą odznaczającą, ile zaletą niezbędną, aby oddawać skuteczne usługi sprawie publicznej. Jeżeli w życiu publicznem człowiek nie jest uczciwy, to nie mamy prawa zachować go, jakkolwiek świetne byłyby jego zdolności, jakkolwiek wielką byłaby moc czynienia dobrego w niektórych gałęziach pracy. Prawdopodobnie w teoryi znajdzie się bardzo niewielu ludzi, nie zgadzających się na powyższe zasady, w praktyce przecież istnieje bardzo wiele wahania w tym kierunku. Po za pewnemi znanemi środowiskami ostrego zepsucia, liczba sług publicznych, biorących łapówki, nie jest wistocie bardzo znaczna. Ale często opinia nieuczciwości wyrabia się drogami ubocznemi. Jest wielu mężów publicznych, którzy odrzuciliby z oburzeniem propozycyę łapówki, a jednak dają niektórym korporacyom specyalne przywileje prawodawcze i wykonawcze, ponieważ te uczestniczyły w wielkiej mierze w kosztach walki wyborczej; którzy pozwalają na niedokładne i dziwaczne wykonywanie robót, jeżeli przedsiębiorca ma wpływy polityczne, albo w każdym razie, którzy pozwalają na to, że urzędnicy biorą pieniądze, nie dając wzamian odpowiedniej ilości pracy, dlatego, że oddali pewne usługi polityczne, lub że są protegowani przez wybitnych naczelników stronnictw. W licznym szeregu tego rodzaju postępków są rozmaite stopnie winy moralnej, ale ostatecznie, pośrednio lub bezpośrednio, każdy wypadek tego rodzaju w sposób niebezpieczny leży w pobliżu linii granicznej przykazania, które, zakazując kradzieży zakazuje tem samem wspólnictwa w kradzieży, albo ułatwiania bezkarności kradzieży. Jednym z ulubionych planów reformatorów jest obmyślenie sposobu przeszkodzenia wielkim korporacyom wnoszenia wielkich składek na walkę wyborczą, przez co osiągają wpływ niepożądany i niewłaściwy. Ale najlepszym sposobem przeszkodzenia im w wielkich datkach pieniężnych byłoby poprostu wybieranie na urzędników publicznych nie zawodowych pogromców korporacyi, bo ci ludzie w praktyce bywają zazwyczaj najbardziej służalczemi ich narzędziami, ale ludzi, którzy mówią i myślą, że nie będą oni przeciw korporacyom, że z jednej strony nie dadzą się przerazić wrzawą ludową i przeszkodzić w oddaniu im sprawiedliwości, a z drugiej żadnym interesem materyalnym nie dadzą się skusić do wymierzania im więcej niż sprawiedliwości.
Na konferencyi Anti-Trustu ostatniego lata p. Bryan ironicznie zauważył, że „naturalnie” New-York nie przeprowadzi prawa, zabraniającego wnoszenia składek przez korporacye (syndykaty). Miał słuszność, przypuszczając, że stan New-York, póki zachował jeszcze racyonalne obyczaje obywatelskie, nie uchwali śmiesznego prawa, które nie może stać się skutecznem, lecz dąży poprostu do mydlenia oczu w czasie kampanii wyborcom, najmniej zdolnym do samodzielnego myślenia. Ale nie będzie najmniejszej potrzeby takiego prawodawstwa, jeżeli tylko duch publiczny będzie dostatecznie zdrowy, dostatecznie daleki i od zepsucia i od demagogii, aby czuwać nad tem, żeby każda korporacya otrzymywała tylko to, do czego ma ścisłe prawo i nic więcej; i to właśnie robią teraz w New-Yorku ludzie, których nieuczciwe stowarzyszenia obawiają się sto razy więcej niż agitatorów, demagogów, którzy są tylko postrachem korporacyj uczciwych.
Nie wystarcza oczywiście, aby urzędnik publiczny był tylko uczciwym; żadna uczciwość nic nie pomoże, jeżeli prócz tego nie będzie mężny i rozsądny. Słabego i tchórza nie ocali sama tylko uczciwość, ale bez niej człowiek mężny i zdolny jest poprostu społecznym drapieżnikiem, który powinien być ścigany i tępiony przez każdego miłującego prawo. Żaden człowiek zepsuty, żaden człowiek, przebaczający zepsucie, nie może oczywiście spełniać swego obowiązku wobec społeczności. Kiedy prawda ta stanie się aksyomatem naszego życia politycznego, wtedy, a nie przedtem, zobaczymy takie podniesienie moralne ludu, które uczyni niemożliwem np. rządy Tammany-Hallu w New-Yorku, tak, jak niemożliwem np. byłoby powołanie znowu do życia rabunku baronów średniowiecznych.
Wielkiem jest dla naszego kraju niebezpieczeństwo, wynikające z zaniedbania u naszych ludzi publicznych stosowania siódmego przykazania i z braku wrażliwości publicznej, która na to pozwala. Jednakże nie będzie przesadą twierdzenie, że takie same zupełnie niebezpieczeństwo zagraża ze strony tych, którzy od początku do końca roku gwałcą ósme przykazanie, świadcząc fałszywie przeciwko ludziom uczciwym, obniżając przez to ich wartość, a zarazem podnosząc ludzi nieuczciwych, tak, że ci i tamci znajdują się na jednym poziomie. W jednym i w drugim wypadku jedna i druga grupa złoczyńców przyczynia publiczności taką samą szkodę. Słowo „kłamca” jest akurat równie brzydkiem słowem, jak „złodziej”, bo w jednym i drugim razie oznacza równie brzydki grzech. Jeżeli człowiek kłamie pod przysięgą lub każę kłamać innemu pod przysięgą, to popełnia krzywoprzysięztwo lub namowę do krzywoprzysięztwa i staje się winnym wobec prawa obowiązującego. Wedle prawa wyższego, wedle prawa moralności i prawości, jest winien zupełnie tak samo, jeżeli kłamie nie przed sądem, ale w dzienniku lub na zgromadzeniu wyborczem, a według wszelkiego prawdopodobieństwa, następstwa jego postępowania są daleko szersze i daleko bardziej zgubne. Różnica między krzywoprzysięztwem a kłamstwem nie istnieje w świecie pojęć moralnych, w etyce, istnieje tylko w prawie formalnem.
Ten sam człowiek może uchybiać obu przykazaniom; pewna grupa ludzi może gwałcić jedno, inna grupa drugie. W naszem życiu obywatelskiem najgorsi gwałciciele prawa uczciwości zawdzięczają znaczną część swego bezpieczeństwa tym, którzy grzeszą wobec prawa moralnego, świadcząc fałszywie o swych uczciwych bliźnich. Grzech jest oczywiście szczególnie oburzającym, jeżeli łączy się z obłudą, jeżeli jest popełniany w imię moralności. Mało polityków robi tyle złego, co wydawca dziennika, duchowny lub reformator świecki, który dzień po dniu za pomocą ostrych a nielojalnych zarzutów, skierowanych przeciwko apostołom uczciwości, osłabia ich na korzyść działaczy wyraźnie występnych. Potrzeba nam nieustraszonej krytyki ludzi nieuczciwych, a nawet uczciwych na wszystkich tych polach, gdzie postępują źle, ale jeszcze bardziej potrzeba nam krytyki, która byłaby uczciwą zarazem w tem, co mówi, jak i w tem, co pozostawia niedomówionem, uczciwej w słowach i uczciwej we wrażeniach, które chce wywrzeć na umysłach czytelników, czy słuchaczy.
Potrzeba nam zupełnej uczciwości w życiu publicznem, a nie osiągniemy jej poty, póki nie będziemy pamiętali, że winna z nią iść ręka w rękę prawda w słowach, póki nie dojdziemy do przekonania, że równie ważnem jest nie popełnić kłamstwa w stosunku do człowieka przyzwoitego, jak mówić prawdę o ludziach nieuczciwych.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Theodore Roosevelt i tłumacza: Ludwik Włodek.