Sędziwój/Tom I/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Bohdan Dziekoński
Tytuł Sędziwój
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1907
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Niebezpieczeństwo.
„Jest pierwiastek w duszy, wyższy nad całą naturą, ten może nas czynić zdolnymi do wzniesienia się i wyłamania ze zwyczajnego systemu i porządku świata.“
Jamblichus.

Zwolna rozeszła się po Bazylei wieść o zamordowaniu hrabiego Reudlina. Niespokojnemu Sędziwojowi pierwszy ją przyniósł, przetworzoną, okraszoną dodatkami czarodziejstwa, sługa jego, Jan. Niespokojność jego zwiększyła się jeszcze, kiedy kilku z przychylnych mu rodaków przybyło do niego, ostrzegając, iż zabójcy po całem mieście szukają. Nie tylko opisy zgadzały się zupełnie w najmniejszych szczegółach z powierzchownością młodego alchemika, ale, jak twierdzili, już ktoś nazwisko Sędziwoja, jako sprawcę tej zbrodni wymienił. Lecz ten daremnie usiłował rozwikłać zdradziecki podstęp, którego się domyślał, gdy wręczono mu pismo, które konny posłaniec przywiózł. Poznał rękę Rogosza i skwapliwie czytać począł. List następujące zawierał wyrazy:
— Miłościwy przyjacielu i bracie! Od czasu niefortunnego wydarzenia, które mnie owej nieszczęśliwej nocy spotkało, pozostaję ciągle jeńcem barona Wardstein. Przemożny pan obchodzi się ze mną, Bogu dzięki niech będą, aż nadto łaskawie. Prawdę bowiem rzekłszy, nie zasłużyliśmy na pobłażanie. Ty usiłowałeś wydrzeć od godnego ojca wybranemu panu jego narzeczoną; nie miałże usiłować skarcić cię? Ja występnego usiłowania byłem uczestnikiem. Niemasz jednak złego, coby na dobre nie wyszło; ten traf zapewne cię uleczy z twej szalonej miłości ku córce barona i życiu twojemu inny nada kierunek. Uwięzienie to moje więcej tobie, niż mnie szkodzić może. Radziłbym ci z Helwecyi co najrychlej uciekać, byś uniknął zemsty. Mnie pozostaw, niech odpokutuję za mieszanie się do sprawy, ubliżające godności rozważnego człowieka. Baron żąda za mnie pięćdziesiąt funtów złota okupu; za wielka to suma, abym mógł mieć nadzieję dostania jej. Adela, którą poznałem, jest wesoła; przyjmij słowo prawdy; ona więcej o tobie pamiętała, kiedy Reudlin żył, bo jego nienawidziła, byłbyś z nią szczęśliwy, chociażby nieprzebyte zawady, rozdzielające was, usunąć się miały. Porobiłem tu znajomości z wielu możnymi dysydentami i umiałem zasłużyć na ich względy; pracując dla nich, może uzyskam wolność. Ty zaś dla mego i swego dobra nie badaj, gdzie się znajduję. Bóg zresztą dzierży losy nasze w swych rękach, jego świętej opiece i afektom przyjaźni polecam przyszłość i ciebie“.
— O, słodki przyjacielu! — rzekł Sędziwój sam do siebie — pięćdziesiąt funtów złota! jakże przyjaźń jest tanią!
Lecz i list ten tylko w większy go labirynt domysłów pogrążył, a tymczasem coraz więcej donoszono mu wieści o śmierci hrabiego Reudlina i śledzeniu mordercy.
Wieczorem Sędziwój samotny, zamyślony siedział w swej pracowni, kiedy Jan zadyszany z przestrachem na twarzy, wpadł, wołając:
— Paniczu! dlaboga, ratuj się, uciekaj! szukają cię; oto pachołcy miejscy idą już do tego domu, za nimi cała ćma ludu, srodze na ciebie wyrzekają; zaledwo zdołałem tu przed nimi ubiedz.
Z pracowni jednak nie było żadnego osobnego wyjścia, żadnej kryjówki, a na dole słychać już gwar natarczywego motłochu; już w okienka laboratoryum uderza blask pochodni, które nieśli. Jan wybiegł jeszcze szukać jakiego sposobu wyprowadzenia swego pana; Sędziwój przypasał szablę i, widząc, iż niema nadziei wymknięcia się, oczekiwał wypadku ze spokojnością, jaką tylko przeświadczenie o własnej niewinności nadaje. Już na wschodach i w sieni słychać było szczęk żelaza o kamienne stopnie, gdy wtem na progu ukazał się Kosmopolita. Ze zwykłą powagą i spokojnością przystąpił do stołu, zagasił lampę i z wydobytej kryształowej flaszeczki prysnął jakimś płynem na portret Tholdena, a później, wziąwszy za rękę Sędziwoja, cofnął się z nim w głąb, w róg pracowni. Portret w ciemności zaczął jaśnieć coraz żywiej, jakby dziwne jakie światło z niego wypływało; wnet fale tego błękitnego, mdłego blasku wypełniły cały pokój. Sędziwojowi zdawało się, iż ściany komnaty rozszerzają się, oddalają coraz dalej; przedmioty bledną, a on, jakby z niezmiernej odległości tylko przypatrywał się przez lunetę temu, co ma nastąpić. — Czereda siepaczy dom cały przetrząsnęła i na końcu z pochodniami wstąpiła do pracowni; lecz wnet gwar ich ucichł, spoglądali po sobie, a na ich twarzach widać było jakąś wewnętrzną nagłą trwogę. Śmielsi przejrzeli wszystkie kąty pracowni, kilka razy przeszli obok Kosmopolity i Sędziwoja, nie spostrzegając ich; temu ostatniemu zdawało się, iż jakaś gazowa zasłona oddziela go od szukających. W końcu też wszyscy wyszli. Najuporczywszym był Bodenstein.
— To dziwna, niepojęta! — rzekł, wychodząc, do któregoś z pachołków; od dwóch godzin pilnowałem wejścia tego domu; wiem, iż nigdzie nie wyszedł; tu muszą być jakieś czary; mnie strach przechodzi!
Długo jeszcze dom cały przetrząsano, wreszcie, zniecierpliwieni siepacze rozeszli się. Głosy ich i brzęki orężów ucichły już po oddaleniu się w odległości; Kosmopolita puścił rękę Sędziwoja, zapalił lampę na stole i wolno wyszedł.
Młodzieniec dotykał sam siebie, nie dowierzał sobie, czy nie był pod wpływem jakiegoś snu zwodniczego, który go przeniósł na chwilę do cudownej nadziemskiej krainy, z której tak niepostrzeżenie i nagle wrócił do pracowni. Lecz chwilowy ten pobyt w krainie mgły niezatartą już w nim na wieki uczynił zmianę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Bohdan Dziekoński.