Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ty zaś dla mego i swego dobra nie badaj, gdzie się znajduję. Bóg zresztą dzierży losy nasze w swych rękach, jego świętej opiece i afektom przyjaźni polecam przyszłość i ciebie“.
— O, słodki przyjacielu! — rzekł Sędziwój sam do siebie — pięćdziesiąt funtów złota! jakże przyjaźń jest tanią!
Lecz i list ten tylko w większy go labirynt domysłów pogrążył, a tymczasem coraz więcej donoszono mu wieści o śmierci hrabiego Reudlina i śledzeniu mordercy.
Wieczorem Sędziwój samotny, zamyślony siedział w swej pracowni, kiedy Jan zadyszany z przestrachem na twarzy, wpadł, wołając:
— Paniczu! dlaboga, ratuj się, uciekaj! szukają cię; oto pachołcy miejscy idą już do tego domu, za nimi cała ćma ludu, srodze na ciebie wyrzekają; zaledwo zdołałem tu przed nimi ubiedz.
Z pracowni jednak nie było żadnego osobnego wyjścia, żadnej kryjówki, a na dole słychać już gwar natarczywego motłochu; już w okienka laboratoryum uderza blask pochodni, które nieśli. Jan wybiegł jeszcze szukać jakiego sposobu wyprowadzenia swego pana; Sędziwój przypasał szablę i, widząc, iż niema nadziei wymknięcia się, oczekiwał wypadku ze spokojnością, jaką tylko przeświadczenie o własnej niewinności nadaje. Już na wschodach i w sieni słychać było szczęk żelaza o kamienne stopnie, gdy wtem na progu ukazał się Ko-