Rozmowa z niewolnikiem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Rozmowa z niewolnikiem
Podtytuł Sat. II 7
Pochodzenie Wybór poezji, Satyry
Wydawca Filomata
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Naukowa we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. Iam dudum ausculto..
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały cykl Satyry
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozmowa z niewolnikiem (Sat. II 7).
Iam dudum ausculto...

Dopraszam się ja łaski pańskiej — oto
Czy mogę mówić? rzecz nie będzie długa.
Davus? Tak, Davus, twój pokorny sługa,
Co z przymuszoną służy ci ochotą —
Tyle uczciwy, że mu żyć jest wolno.
Ha! W uroczystość owych dni swawolną
Zdrów gadaj — skoro tak mieć chcieli starzy.
Ot, mnie się widzi: Że na naszym świecie
Jedni w złe życie całkiem szczerze brniecie,
I coraz gładziej — lecz się taki zdarzy,
Co to jak pijak, mgławe mając oczy,
Raz w dobrą stronę, raz się w złą zatoczy.
Patrzno Priscusa. To go spotkasz snadnie
Z gołemi łapy — to znów ma pierścieni
Aż po paznogcie. To się ubrać leni,
To znów co chwila nowe szaty kładnie.
Raz się w pałacach puszy skrzących złotem —
Raz wśród andrusów zgrai śpi pod płotem.
To hula w Rzymie, i na głowie stawa
Aż wstyd i zgroza — to znów, z nagłej zmiany,
Do Athen jedzie, gdyż go dręczy sława
Tamtejszych Mędrców... czyż on nie narwany?
Już jest od niego lepszy ten Kostera,
Co, dobroczynna chociaż mu chiragra
Ręce odjęła — rad on zawsze zagra.
Tylko pachołka sobie wprzód dobiera,
Który, co chwila, swemu Jegomości
Do kubka zgarnia wyrzucone kości.
Taki, jak sądzę, złemu służąc stale
Mniejsze ponosi straty — ztąd go chwałę —
Gdyż, jak się patrzy, mniej też bywa w gniewie,
Niż ów, co zgoła jak się ma, sam nie wie.

— Do kogóż błaźnie zwracasz to bajanie?
— Właśnie do ciebie. — Do mnie? ty bałwanie!
A tak. Nie tyżto chwalisz ustrój błogi
Prostoty dawnej ? Ale niechby bogi
W te dobre czasy zwrócić się raczyły,
Za nic byś nie chciał. Więc, mój panie miły,
Albo tak mówisz: — „Wy tam drudzy wierzcie,
W co ja nie wierz“ — albo ci ochota
Do tego, czego nie wiesz sam, — lub wreszcie
Odwagi nie masz nogę cofnąć z błota.
Któż się naprzykład, jak ty, wiecznie szasta?
W Rzymieś jest? — gadasz: — co tchu na wieś jadę
Na wsi: — Ach! nie ma nad rozrywki Miasta! —
Jeśliś przypadkiem kiedy na biesiadę
Nie zaproszony: — Z jakąż ja rozkoszą
Obiadek skromny zjem w swej własnej chacie! —
Tak sobie mówisz — właśnie, jakby na cię
Dybano gwałtem. Gdy cię zaś zaproszą,
Byś Maecenasa bawił przy wieczerzy,
Cóż za zgiełk w domu! — Hej! Wy służba! trutnie
Pachnideł! Wieńców! — Klniesz i grzmocisz okrutnie.
A tu, tymczasem, niechże wnet nadbieży
Wesoły orszak twych przyjaciół, którzy
Przez ciebie znowu byli zaproszeni,
To idą z kwitkiem, wymyślając w sieni
W sposób, którego nikt ci nie powtórzy.
Powiadasz: — Davus, byle dym z komina
Już on półmiskom rad jest niesłychanie —
Davus — obżartuch, wałkuń, pijaczyna —
Niech i tak będzie. — Ale ty, mój panie,
Coś drugi taki — nawet gorszy pono —
Za cóż mię łajesz? Chyba ci się zdaje,
Że twą wymową zgłuszysz napuszoną,
Głos, który w tobie samym, obyczaje
Twe własne gani. Więc ci ja dowiodę:
Żeś mniej odemnie wart, com wart zaledwie

Te drachm pięćdziesiąt, któreś na mą szkodę
Dał za mnie... tylko, ręce chciej obiedwie
Przy sobie trzymać... ja jedynie bowiem,
Co mi Crispina gadał stróż, opowiem,
Tobie się słyszę cudzych żon zachciało.
Mnie zaś, że dziewka gdzieś folwarczna sprzyja
To, kto z nas, proszę, więcej wart jest kija?
Mnie, że tam czasem swędzi grzeszne ciało,
Wzorem ogierów albo choćby wieprzy,
I że wrodzone cierpiąc niepokoje,
W zapadłym kącie gdzieś plugastwo zbroję,
Anim bogatszy przez to, ani lepszy.
A tu — kto taki, zdjąwszy z serca pychę,
Chyłkiem, odzienie wdziawszy na grzbiet liche,
Czai się, niby złodziej za zdobyczą?
Kłapią mu zęby, twarz się kurczy blada —
Gdyż się po cudze ten Jegomość skrada.
A nuż cię złapią i rózgami zćwiczą,
Piętnem przypieką, lub umieszczą w ciupie?
Wtedy, twa luba, w one chwile głupie
Cóż ci poradzi swą wymową sroczą —
Gdy ci pachnący łeb z kolany ztroczą?
A czy to, myślisz, mąż, gdy się rozmacha,
Jednako uczci żonę i jej gacha?
Nie — uwodziciel słusznie górą będzie —
Tak zawsze było, i tak bywa wszędzie.
Ale przypuszczam: że ci się udało
Z zatargów z mężem cało wyjść i z chwałą,
I, nie zgrzeszywszy winy twej poszlaką,
Pomyślnie krzywdę zrządzić mu wszelaką —
To pewnie wtedy, mądry w doświadczenie,
Zechcesz mieć skórę własną w większej cenie?
Gdzie tam! Dla lada sroki, znów przyjemnie
Poszukasz guza. — Więceś ty odemnie
Gorszy niewolnik. Bowiem, jakież bydlę
Znów zechce bywać w unikniętem sidle?

Niekiedy mówisz: Ja nie cudzołożę. —
A ja, czym złodziej, że w niejednej porze
Przezornie sreber twoich ci nie skradnę?
Lecz odejm kary strach i skutki zdradne —
A szpetna żądza zbliży nas nie długo.
Nibyś ty moim panem — nikt nie przeczy —
Lecz za to, iluż względów, ludzi, rzeczy,
Sam z dobrej woli, niskim jesteś sługą!
Niechby cię praetor nie raz, ale tysiąc
Razy, swą laską dotknął — mogę przysiąc:
Że cię od drżenia skóry nie wyzwoli.
A teraz, weźmy równość naszej doli.
Toż niewolnicy wszyscy, wobec pracy,
Czy (jak chcesz) wobec kija, są jednacy.
Nad dwóch zaś, w jakim stopniu się spotyka?
Jam twój niewolnik, Mości mój poeto —
Lecz tyś niewolnik niewolników — przeto
Miano ci służy Arcyniewolnika.
Bo któż jest wolny? Mędrzec tylko, który
Samemu sobie panem, jest bez granic.
Ubóstwo, pęta, nawet śmierć ma za nic.
W swe namiętności ostro patrzy z góry.
Pogardą zbywa dworskich żądz wypadki.
Silny, skupiony w sobie, zewsząd gładki —
Iść naprzód nigdy nic mu nie przeszkadza,
Ani złych wpływów znana mu jest władza.
Więc czyś ty taki, jak tu opisano?
Posłuchaj tylko. Oto, w pewne rano,
Ody już talentów z ciebie pięć wykpiła,
W łeb ci szaflikiem dawszy twoja miła,
Za drzwi cię wypchnie. Poczem, znów przywoła —
A ty powracasz. — Ależ, krzyczę przecie:
— „Jam wolny!“ Cóż to — nie śmiesz? Boś już zgoła
Dał sobie na kark lichej wsiąść kobiecie,
A ta, czcząc w tobie bezrozumne bydlę
Jak chce, twą wolność wodzi na wędzidle.

Jeśli ty, z gębą nieraz rozdziawioną.
W rzeźbę lub obraz patrzysz — toć ja pono
Nie wiele głupszy, jeśli się w szynkowni
Przyglądam desce. Ludzie tam szykowni
Pomalowani, a człek aż się dziwi —
Bo tak hulają właśnie, jakby żywi.
Jam za to próżniak, godzien swych współbraci —
Pan zaś czas drogi pożytecznie traci.
Że mi piekarni zapach w nosie kręci,
już kij w robocie. Ty zaś, czy bez chęci
Bieżysz uraczyć twoję grzeszne ciało,
Byle z komina kędy zapachniało?
Jam znów łakomieć — więc potrzeba, żeby
Bokiem wrodzone wyszły mi potrzeby!
Lecz, w swej przewadze, czyż to raz wypadło,
Żeś ty się za mnie pomścił sam na sobie?
Skisło ci w kiszkach źle strawione jadło,
Albo ci pilną służbę nogi obie
Wypowiedziały. Że drąg od drapaki
Ukradłszy z głodu, za to zjada flaki
Pachołek chudy — to mu wstyd i biada!
Lecz wara dotknąć pana, co przejada
Swe majętności — W końcu, któż zaprzeczy:
Że ty najlichszy pędzisz byt człowieczy,
Że ty sam na sany z sobą ani chwili
Nie możesz wytrwać? Więc, czy we śnie, czyli
W szklance pociechy szukasz — tak cię nudzi
Jestestwo własne, że wnet brak ci ludzi.
Lecz z nich, któż nie jest rad unikać człeka,
Który przed sobą próżno sam ucieka?
— Nie ma tam kija? — O ho! A to na co?
— Hej! Kija — mówię. Słyszysz ty ladaco?
— Koło mej skóry widzę coś nie tęgo.
Zły albo wiersze robi. (głośno) Proszę pana
Toćże to żarty. Rzecz jest przecie znana,
Że w Saturnalia... — Idź precz niedołęgo!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumacza: Felicjan Faleński.