Rajski ptak (Bandrowski)/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Rajski ptak
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

— Miała 17 lat wszystkiego! — zwierzał się pan Brat panu Piekarskiemu — Ładna była dziewczyna i dla mnie szczególnie dobra. Kochałem ją — jak pan swoją Kasię. Ona mnie też. I jej miłość, jak i złość, jest zawsze w czynach. I ja jej potrzebowałem, bo wtedy bardzo piłem, moje baby mnie się bały i ja też ich nie słuchałem, ona jedna nie bała się i nie dała mnie. Gdy zaczynałem pić, odbierała mi wódkę i robiła takie piekło, że — musiałem ustąpić. No, i — był maj. Puściłem ją raz, w niedzielę ze znajomymi na jakąś wycieczkę. Wróciła jakby zamyślona i od tego dnia — zamyślała się często. Przyglądała mi się temi swemi zielonemi ślepiami i coś sobie spekulowała.
Pewnego dnia przedpołudniem przyjechał do gościńca na rowerze jakiś młody człowiek. Ubrany porządnie, grzeczny. — Czy tu mieszka panna Krynia Bratówna? — pyta. — Mieszka! — powiadam — Ale czego pan od niej chce? — Tak i tak — mówi — poznałem ją na wycieczce, rozmawialiśmy z sobą, no, i przyjechałem pana spytać, czy mi ją pan da za żonę, bo jabym się z nią chciał ożenić. Pytam go, co za jeden, opowiedział mi wszystko wiarygodnie, jak i co, potem potwierdziło się, że mówił prawdę, wszystko było w porządku, nadawał się na męża, folwark miał. Ale ja pieniędzy wtedy nie potrzebowałem, ziemi też miałem dość, córka młoda, choć na żonę sposobna już była, więc powiedziałem: — Nie dam córki! — i wygoniłem go. Pojechał, więcej się nie pokazał, ale do Kryni napisał. A ona wtedy do mnie: — Życie mi tato zepsuł, szczęścia mi tato pozazdrościł, ja tego człowieka całą duszą pokochałam! — Pomyśl pan, pokochała go — od pierwszego wejrzenia! Głupota! — Któżby w to wierzył!
— Miłość jest zawsze od pierwszego wejrzenia! — wtrącił emeryt — Człowiek o tem przeważnie nie wie, nie uświadamia sobie tego, ale jak pokocha i zacznie dochodzić, kiedy się to stało, dojdzie, że się zakochał od pierwszego rzutu oka.
Oberżysta wzruszył ramionami.
— Może być! — przyznał — Od tego czasu ona ma do mnie żal i złość. Ale, mój panie, przecie ja wkońcu miałem prawo — jestem jej ojciec, dziewczyna była młoda, potrzebowałem jej.
— Żeby pana broniła przed wódką! — rzekł ze smutnym uśmiechem emeryt.
— A choćby! — żachnął się oberżysta — Moja córka!
— A ona to musiała przypłacić swą miłością, swojem szczęściem i życiem. Co tu dużo gadać! Zniszczyłeś jej pan życie dla swojej gorzały, taka a nie inna jest prawda. Poto dał panu Bóg córkę, która pana w dodatku kochała? Panie, gdy Abraham miał Izaaka Bogu ofiarować, to się Bóg nad nim zlitował i zesłał mu baranka na ofiarę, a pan swe dziecko bezlitośnie poświęcił gorzale, swojemu nałogowi, grzechowi! Rozumiesz pan?
Pan Brat stał z ramionami skrzyżowanemi na szerokiej, wypukłej piersi i patrzył w okno, w którem tęczowo grały puste butelki, jakgdyby pełne jakiegoś likieru słonecznego, a za którem świeciła w dole kałuża i zieleniły się pręgi oziminy wśród łąk i popielatych, gołych zagonów. Szary wiatrak kręcił ramionami żywo.
— I teraz patrz pan, coś pan przez to swoje głupstwo zyskał, nieszczęsny i nierozumny człowieku! — mówił pan Piekarski — Postąpiłeś pan zgodnie ze swą namiętnością, wbrew przyrodzonemu uczuciu dla córki. Zabiłeś pan w sobie najszlachetniejsze uczucie ludzkie. Przez to zabiłeś pan znów najszlachetniejsze uczucie w córce. Ponieważ ona w swem nieszczęściu, zawinionem przez pana, musiała się ratować, znienawidziła pana. Wtedy pan, doznając nienawiści od córki, a nie mogąc się jej tem samem odpłacić — bo za co? — zobojętniał wogóle. Uczucie zaczęło w panu obumierać, a wtedy — powiedz mi pan jedną rzecz: pan się kiedyś umiał śmiać?
— Na cały głos! — odpowiedział pan Brat — Na całe gardło! Śmiałem się z całego świata tak, że cały świat śmiał się razem ze mną.
— Ale wtedy, gdy pan zrozumiał, co pan zrobił, przestał się pan śmiać?
— Przestałem.
— I od tego czasu — widzisz pan — zaczęło w panu obumierać uczucie, a z niem razem zacząłeś pan obumierać sam. A dziś — powiedz pan sam! — czy z pana nie jest pobielany grób?
— Jest!
— Widzisz pan! Ja to wiem dobrze, bo kiedyś —
— Pan to zna?
Oberżysta spojrzał na swego sobowtóra zdziwiony.
— Ho-ho! — zaśmiał się gorzko emeryt — Znam to, prawie do dna. Śmierć wtedy blisko, co?
Wargi oberżysty wydęły się butnie. Lekceważąco rzucił słowo:
— Śmierć!
— A wyratowałem się tem, czem zgrzeszyłem: uczuciem. O, to było bardzo trudno, możesz mi pan wierzyć. Ale ja to uczucie rozbudziłem w sobie — wiesz pan czem? — Bólem, cierpieniem, męką — i dziś — śmieję się znowu i — dobrze mi! Żyję! Panu zaś cięży życie — ponad wszelki wyraz.
Nagle wpadł do sali Polata.
— Mówiła mi Krynia, że pan mnie szuka! — wykrzyknął, ściskając serdecznie rękę emerytowi — Proszę! Jestem.
— Wstąpiłem po drodze — zapytałem o pana.
Twarz emeryta przybrała wyraz przykrego zakłopotania.
Poeta zauważył to i pomyślał:
— Pewnie chce pożyczyć pieniędzy!
Nie miał wiele, ale ponieważ starego lubił, postanowił podzielić się z nim tem, co miał. Aby mu to ułatwić, zapytał:
— Może pan pozwoli do mego pokoju?
Emeryt spojrzał mu bystro w oczy i, zdaje się, zrozumiał, bo na twarzy pojawił mu się jakiś dziwnie wesoły uśmiech, a w oczach błysnął humor. Przez chwilę poruszał głową, jakgdyby, ubawiony, chciał powiedzieć: — Ten zgadł! — a potem rzekł uprzejmie i po swojemu łagodnie:
— Jutro niedziela. Będzie pan miał czas, mistrzu?
— Dla pana — zawsze.
— Raczyłby mnie pan odwiedzić? Pogawędzilibyśmy...
— Z całą przyjemnością.
— Będzie pan mógł przyjść tak — o pół do trzeciej?
— Proszę bardzo!
— Serdecznie panu dziękuję. Pan wie, gdzie mieszkam. Koło kościoła, u Matuszczaków. Czerwony domek parterowy.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.