Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Żeby pana broniła przed wódką! — rzekł ze smutnym uśmiechem emeryt.
— A choćby! — żachnął się oberżysta — Moja córka!
— A ona to musiała przypłacić swą miłością, swojem szczęściem i życiem. Co tu dużo gadać! Zniszczyłeś jej pan życie dla swojej gorzały, taka a nie inna jest prawda. Poto dał panu Bóg córkę, która pana w dodatku kochała? Panie, gdy Abraham miał Izaaka Bogu ofiarować, to się Bóg nad nim zlitował i zesłał mu baranka na ofiarę, a pan swe dziecko bezlitośnie poświęcił gorzale, swojemu nałogowi, grzechowi! Rozumiesz pan?
Pan Brat stał z ramionami skrzyżowanemi na szerokiej, wypukłej piersi i patrzył w okno, w którem tęczowo grały puste butelki, jakgdyby pełne jakiegoś likieru słonecznego, a za którem świeciła w dole kałuża i zieleniły się pręgi oziminy wśród łąk i popielatych, gołych zagonów. Szary wiatrak kręcił ramionami żywo.
— I teraz patrz pan, coś pan przez to swoje głupstwo zyskał, nieszczęsny i nierozumny człowieku! — mówił pan Piekarski — Postąpiłeś pan zgodnie ze swą namiętnością, wbrew przyrodzonemu uczuciu dla córki. Zabiłeś pan w sobie najszlachetniejsze uczucie ludzkie. Przez to zabiłeś pan znów najszlachetniejsze uczucie w córce. Ponieważ ona w swem nieszczęściu, zawinionem przez pana, musiała się ratować, znienawidziła pana. Wtedy pan, doznając nienawiści od