Quidam/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki

VII.

«Więc z nimże samym mówiłeś dziś jeszcze?
Gdzie? w sali bocznej przy inpluvium, czyli
W ogrodzie?» —

«Nie wiem — tylko jednej chwili
Słuchając, pomnę że na fali dreszcze
Patrzyłem, ruch jej śledząc ondularny;
Więc — przy inpluvium dziać się to musiało —
Człowiek tak z miejscem bywa solidarny,
Czy myśl tak często łączy się z przestrzenią,
Że jakaś licha rzecz i przedmiot marny,
Przez porównanie świecą jej, lub cienią?» —

«Zaiste — na to odpowie Grammatyk —
«Zkąd idziesz zgadłbym, słyszawszy ten attyk.
Nie przeto jednak mało jest dziś w Rzymie
Jak Arthemidor wymownych, i wnoszę

Że obcy nawet słyszał już to imię
I że nie pierwszy ja chlubnie je głoszę —
I że dość wyrzec: on!» —

— Gdy szli ulicą,
Grammatykowi przerwał poczet konny,
Nadbiegający z taką błyskawicą
Hełmów i mieczów, i dzid które świecą,
I orłów, zastęp znaczących koronny;
Iż skoro kużu dwie spadały fale,
Na dwa przechodniów rozstępy zdziwione,
Syn Aleksandra znalazł się przy Skale.[1]
Grammatyk nie mógł przejść w tęż samą stronę
I niecierpliwe dawał tylko znaki,
Co chce — jak młode po za gniazdem ptaki.

Środkiem zaś onych przechodnich rozstępów
Biegł najprzód hufiec ów w jasnych zbroicach;
Lamparcie skóry tym jak skrzydła sępów
Zdały się pierzem wyrastać przy licach,
Dotykać ledwo bark i pływać w wietrze.
Pierwszy ten szereg orły trzymał cztery
I — s, p, q, r, — złocone litery
Na ciężkich włóczniach. — Drugi, zbroje letsze,
Sposobem partów do ciała przywarte,
Welgnione w konia zagiętem kolanem —
I piersi na przód swobodnie otwarte
Z łuskowem kryciem jasnem, jakby szklanem.

Nad tym zastępem w trzy strome ogniwa
Trzy wieńce łączą się, i w kształt tablicy
Wyobrażenie jaśnieje wilczycy.
Dalej i Dacki smok z ogonem pływa
I kręte trąby miedziane trębaczy
I krzyk — odeprzeć! — kto zboczyć nie raczy. —

Za tem przestanek — jedna kużu skiba
Przepadająca w nic, jak na dno ryba
I jedna chwila rytmowej cichości —
I dumy pełen czy opieszałości,
Czy wyróżniony przez ruchu swobodę,
Pretor na koniu płowym, mąż otyły
Oglądający się, gładzący brodę,
Jak człek urzędu pewny, lub swej siły.

Ten zwolna jadąc, piesze wiódł szeregi
Do środka w koło nieporządnie zwite,
Jak cyrk przenośny z okolnemi brzegi
I oś mający stanowczo nie wbitę.
Tą osią, byli do pół obnażeni
Męże trzej, dobrze powrozem ściśnieni,
Lecz onych ledwo widziałeś niekiedy,
Czoła lub piersi nagością świecące,
Wśród chmur zwichrzonej do koła czeredy —
To wyjawione, to zapadające.
I były one jakoby członkami,
Co nieraz leżą na cyrku drgające
I lśniły one za rózek snopami —
Rózek, co sądy znaczą i liktorów —
Jak białe lilie gęsto ogrodzone.
Jak białe lilie z sadu wychylone,
Widne, przez wrota szerokich toporów
Co przywierały się lub zawierały,
Skoro się męże niosący je wili,
Ulicą krzywą, pod stopami skały.

Przed onym płotem toporów i wici
Szli i kapłani, niosąc kadzielnice:
Poważni, czasem po oczy zakryci,
Wyzierający tylko na ulicę,
Kiedy się zmięszał porządek szeregów.
Także i tłómacz, i pisarz, i szpiegów

I świadków nieco — dalej poczet drugi
Ciekawych — swoją hierarchię mający
Przez onych pierwszych klijentów i sługi;
Lecz mniej solenny i rozprawiający.

Do w pół, na osła pochylony grzywie,
Fig kupiec mówił: «Żydów trzech powlekli!
«Chrześcian!» — Gladjator odparł mu chrapliwie
«Wróćmy» — ktoś inny «Choćby też osiekli»
Gladjator rzecze: «nie ma po co chodzić —
Nędzne to — hajże! — odrość się, odrodzić,
Zawdziać się w siłę na cyrku zdobytą
Nie taka łatwa rzecz! — cóż? że i bito,
Ale jak bito?» — to mówiąc dokładał
Pięściami na wiatr, okraczał, przysiadał,
Wołając «hajże! — w słup — dextra! sinistra! —»
«Naści lwie!» kupiec rzekł, rzucając figą —
A inny drugą «moja więcej bystra»
A inny «moją zawarczę jak frygą» —
«Wiecie co? ja wam dopiero wyłożę
Rzecz, co słyszałem w kuchni Senatorskiej!
Pozwólcie, ino płaszcz lepiej założę»
I spluwał akcent kłamiąc oratorski
«Pozwólcie — rzecz ta ciekawą być może —
Pozwólcie!» — mówił po trzecie mąż mały,
Z wielkiemi w uszach srebrnemi kolcami;
Mówił, wśród klasku fig co wciąż padały.
«Tandem, to rzecz jest, w której dosyć idzie
O ogrodnika pewnego» — — «O Gwidzie
Będziesz mi mówił» kupiec fig zawoła
«Wiem, iż powlekli tego apostoła — »
«Gwidzie?» — z kolcami mąż odeprze mały
«Tu jest pytanie jak wykłada szkoła?
Gwido, wulgarne powieści go zwały,
Że bez nazwiska był, bez nazwy — zgoła
Sierota, quidam zwana dalej, quido
I nieuczona gawiedź, która woła

Gwido, lub nazwę łączy apostoła,
I inne — wszakże nie wiedząc zkąd idą!»

Tak mówił drugi ów gladjator słowa
Co raz to szybciej — gdy osoba nowa
Użyła większej jeszcze ciekawości,
Mówiąc. — «Sam boski cesarz w swej mądrości
Dozwala bogów czcić wszelkiemu człeku,
Ani wyzuwa z dóbr, praw i wolności
Za to — jak działo się innego wieku. —
Sam boski, boskie cenić umie rzeczy;
Ale jest prawo i to służy jemu,
I jemu przeczy ten, kto prawu przeczy;
A prawo trzeba znać — z czego pochodzi,
Że jest ciekawa rzecz jak się to zgodzi:
I czy fałszywie Gwidon oskarżony,
I jako obie pokażą się strony?» —
To rzekłszy, cofnął się do towarzysza,
Który na boku wstrzymał się na chwilę —
I szli pośpieszniej.

«Różnie się ucisza
Lud» rzekł Grammatyk. «O tyle o ile»
Towarzysz na to — i szli. — «Przez przypadek
Znalazłem się w tym zgiełku; nie sam byłem;
Zginął mi uczeń» — tu uczynił spadek
W głosie i nie co obrócił się tyłem —
«Uczeń?» — «Jakoby — przyjaciel niejaki
Arthemidora, z prowincyi młodzieniec,
Którego wdrożam w treść wiedzy wszelakiej,
Gotując może togę, urząd, wieniec —
Zresztą, nie uczeń jak to wy zowiecie» —
«Różne są nazwisk użycia na świecie»
Towarzysz na to. — «Jakże zdrowie Maga?»
Grammatyk znowu. — Po chwili milczenia
Towarzysz na to «pochlebne życzenia! —
Dzięki! — jak zawsze: taż sama powaga.»

«Więc zdrow?» — «więc» na to towarzysz odrzecze:
«Vale» Grammatyk rzekł «oto ma zguba!»
I okręcił się łokciami jak szruba,
Gdy wraz Epirczyk dodał «nie uciecze» —
Z uśmiechem także witając drugiego
«Widziałem, pomnę u Arthemidora
I mam do Mistrza list» — «przyszły kolego»
Odpowie Barchob uczeń i zdążali
Milcząc, jakby się wcale, lub dość znali. —





  1. Skałą, nazywano cały obwód kapitolijski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.