Przejdź do zawartości

Pytania (Orzeszkowa)/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Pytania
Pochodzenie Przędze
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1903
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

«Wówczas jeden z dowódzców powstał wśród zgromadzenia i tak przemówił: Przypominasz sobie, o królu, rzecz pewną, przytrafiającą się niekiedy w chwilach, gdy wraz z hrabiami i thanami swymi zasiadasz u stołu? W sali płonie na kominie ogień, a na podwórzu śnieg pada i huczy zimowa burza. Wtedy mały wróbel z szybkością strzały przelatuje przez salę. Jednemi drzwiami wleciał, drugiemi wyleciał. Chwila, w której tu był, przemknęła szybko. Z ciemności wyleciał, w ciemności zniknął. Tak samo człowiek, szybko przebiega salę życia, a za bramą, którą wchodzi i za tą, którą wychodzi, panuje ciemność.»
(Z Legend staro-brytańskich).


I.

Marzec to był; poranne słońce tylko co weszło na wypogodzone niebo; połyskliwa wilgoć okrywała dachy i z okapów spuszczała krople bujne, ciężkie, które, w upadku nabierając blasków tęczowych, wieszały za oknami sznury rzadko nanizanych brylantów. W nocy spadł deszcz nieduży; więc połyski wilgotne szły po rodzącej się trawie dziedzińca i po rosistych runiach, szeroko ścielących się za dziedzińcem, pełzały po słupach ganku i wspinały się na drzewa, aż po ich nagie, spokojne wierzchołki. Spokój panował wszędzie: na rajską zielonością oddychających polach, na zaledwie rodzącej się zieleni dziedzińca, w koronkowych przeźroczach drzew, zróżowionych wczoraj zrodzonem pąkowiem. Spokojna radość początku wiosny rozlewała się po świecie i ze spokojnem oczekiwaniem pierwsza godzina dnia słała pomiędzy niebem a ziemią blaski nieba, przeświecając w łzach, roszących ziemię.
Ktoś otworzył okno; fala rzeźwego powietrza z falą ptasich szczebiotów wtargnęła do pokoju i światło buchnęło obfite, bo młoda kobieta odgarnęła firankę, wzniosła oczy ku niebu i rzekła:
— Pogoda cudna!
Rzekłszy to, wnet od pogody cudnej wzrok odwróciła i utkwiła go w drzwiach zamkniętych, za któremi ktoś szybko przebiegł. Lękliwy pośpiech był w tych za drzwiami przebiegających krokach; złote brwi młodej kobiety zadrżały, firanka wysunęła się z jej ręki i znowu opadła na okno.
A kiedy firanka przysłoniła okno, dziadek szczupły i siwy opuścił na kolana rękę, którą przed strugą światła ochraniał różowe powieki, i źrenice, drżącemi iskrami świecące, w zamknięte drzwi wlepiając, z głębokiego fotelu zapytał:
— Co tam?
Ojciec — wysoki i silny dąb — wstał z krzesła, szerokimi krokami do okna podszedł i z za przeźroczy firanki w błękitne niebo patrząc, wymówił:
— Bóg wie!
Dwie kobiety pod ścianą zaszeptały i umilkły, pod drugą ścianą ktoś inny podniósł ręce ku głowie, zburzył niemi włosy, wstał, ku oknu szedł, powrócił i na środku pokoju stanął, z oczyma wlepionemi w zamknięte drzwi, za któremi ozwało się coś nakształt jęczenia, szlochania, szeptania i umilkło.
W wielkiem szczebiotaniu wróbli za otwartem oknem milczeli wszyscy. Od ściany do ściany i od sufitu do podłogi stał niepokój, ale bez rozpaczy; bo w powietrzu błądziła nadzieja i, trwożnemi pióry muskając serca, po ustach siała przelotne uśmiechy. Pióra nadziei były trwożne i siały uśmiechy przelotne dlatego, że z kąta pokoju, kędy najmniej dochodziło światła i błękitu, wychylało się czarne skrzydło żałoby.
Walka.
W każdem ziarnie ziemskiego pyłu i w każdym atomie ziemskiego czasu toczy się walka; każda palma ziemskiego zwycięstwa rozkwita w walce.
Ze ścian, kilka malowanych twarzy praojców spokojnie poglądało na oczekiwanie, stojące od sufitu do podłogi i od ściany do ściany pokoju. Im jednym było wszystko jedno; one były uwięzionem na płótnie odbiciem czegoś, co przeminęło.
Skrzydło żałoby zatrzepotało w kącie, nadzieja do ziemi przypadła, sercami w piersiach zatargał strach. Młoda kobieta w cieniu firanki zapłakała, ktoś pod ścianą wymówił: Boże!
Dziadek zapytał:
— Ile godzin?
Nikt po zegarek nie sięgnął; tylko ojciec, szerokimi krokami ku drzwiom zamkniętym idąc i od nich ku oknu wracając — odpowiedział:
— Już dużo!
Te godziny, których było dużo, musiały być nocne; nikt z nich tej nocy nie spał. Jedna z kobiet pod ścianą półgłosem przeżegnała się:
— W imię Ojca, i Syna, i Ducha...
Druga, w czarnym czepeczku, wstała i cicha jak cień szła do okna, szepcząc:
— Zdrowaś Marya, łaskiś pełna...
— Pan z Tobą — westchnął dziadek.
I kilka naraz szeptów w cichym pokoju mówiło:
— Błogosławionaś między niewiastami...
Kobieta w czarnym czepeczku odgarnęła firankę — i do pokoju wlała się fala błękitu. Niebo było bardzo błękitne; na tle jego bujał, pływał, wzbijał się i opadał chór chyżych ptaków. Szczupłe, długie, chyże, z rozpiętemi skrzydłami ptaki zataczały na błękicie wielkie koła i zygzaki, znikały nad dachem, wypływały z nad dachu, malały na wysokościach, zniżały lot, rozsypywały się w gonitwach, w radosnem igrzysku.
Dziadek, zapatrzony w ptaki, rzekł:
— Jaskółki!
Ktoś z pod ściany odpowiedział:
— Wiosna!
Młoda kobieta, splatając dłonie, zawołała:
— Przyleciały!
I nagle odwrócili się wszyscy od jaskółek, a oczy utkwili w zamknięte drzwi. Kobieta w czarnym czepeczku, odchodząc od okna, kończyła pacierz.
— Módl się za nami grzesznymi...
— Amen! — rozeszło się po pokoju kilka szeptów.
W szczebiotaniu wróbli za otwartem oknem zaszła pauza. Jaskółki latały po błękicie w koła i zygzaki. Płynne brylanty ciekły z dachu ciężkie, duże...
Z ciszy, jak błyskawica z chmury, wystrzelił krzyk, jeden, wielki, brzmiący walką życia z konaniem. Wtargnął z za drzwi zamkniętych, może z za niejednych, jednak w serca uderzył tak mocno, że twarze skamieniały, a oczy zaświeciły szkliwem. Ze skamieniałą twarzą ojciec podszedł do okna, stanął i oszklonemi oczyma patrzył w niebo. Wszystko żyje, wszystko błyszczy. Jaskółki latają, runie wzrastają bujnie, drobna trawa przebija wilgotne grudy ziemi, pierwszy kwiat ukazał się nad ziemią i świeci zdala jak iskra.
Żaden rys ich twarzy nie zmieniał linii, w której zastygł; kobieta w czarnym czepeczku jak cień cicho szła od okna ku ścianie i wargi jej poruszały się jak zwiędłe liście; młoda kobieta załkała.
— Cyyt! — syknął dziadek.
Umilkła. Ktoś westchnął głośno. Potem już nic; tylko skrzydła jaskółcze, fruwające za oknami, tylko ze ścian patrzące, spłowiałe twarze przeminionych praojców.
Za drzwiami zamkniętemi słychać odgłos rzeźkich i śmiałych stąpań.
Rozmowa! Głośna, rzeźka! Wszyscy wstali. Oczy tkwiące w zamkniętych drzwiach oschły z wilgotnego szkliwa, rozszerzyły się; świecił w nich strach. Minuta płynęła długo, jak godzina; przepłynęła, drzwi otworzyły się i stanęło w nich dwoje ludzi: kobieta w białym czepku, brzemię jakieś małe, białe w ręku podnosząc, rzekła: — Syn!
Mężczyzna z nad białego czepca kobiety wymówił:
— Zdrowa!
Wtedy pokój napełnił się gwarem. Opadły z gardeł pętlice i głosy dobywały się z nich wolne, śmiałe, śmiejące się, ciekawe. Pękły na sercach obręcze i serca rozszerzyły się, odetchnęły rozkoszą, oblały się ciepłem, w którem stajała skamieniałość rysów. Oczy błyszczały, ustami wstrząsały uśmiechy, ramiona wyciągały się, obejmowały i splatały. Okrzyki wesołe, żarty przyjacielskie, kroki lekkie, wołania pieszczotliwe, pieszczoty w przelocie rzucane — radość! Świegotały wróble w różowawych gałęziach drzew; pływały jaskółki po błękitach; padały z dachu brylanty roziskrzone; iskrzyły się, wzlatywały, śpiewały serca w złotej radości... Zniknęło z kąta skrzydło żałoby, zniknęła nadzieja słabopióra; po pokoju, sama jedna, zwijała się złota radość.
Przyszedł gość tego domu z wiszącemi na ścianach twarzami praojców przeminionych; gość tych serc, które przez dużo nocnych godzin czekały na niego w obręczach trwogi, w westchnieniach modlitwy; gość tego błękitnego nieba i tych jaskółek, kreślących na błękitach skrzydlate zygzaki, tego powietrza, które pachnie wiosną i wilgotną ziemią, tej ziemi ciemnej, smętnej, rozległej, kochanej, która ściele się aż pod kraniec widnokręgu. Przyszedł w formie malutkiej, która zawiera w sobie płomyk niewidzialny, a właściwie sam jest tym płomykiem...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Skąd przyszedł?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.