Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych się za dziedzińcem, pełzały po słupach ganku i wspinały się na drzewa, aż po ich nagie, spokojne wierzchołki. Spokój panował wszędzie: na rajską zielonością oddychających polach, na zaledwie rodzącej się zieleni dziedzińca, w koronkowych przeźroczach drzew, zróżowionych wczoraj zrodzonem pąkowiem. Spokojna radość początku wiosny rozlewała się po świecie i ze spokojnem oczekiwaniem pierwsza godzina dnia słała pomiędzy niebem a ziemią blaski nieba, przeświecając w łzach, roszących ziemię.
Ktoś otworzył okno; fala rzeźwego powietrza z falą ptasich szczebiotów wtargnęła do pokoju i światło buchnęło obfite, bo młoda kobieta odgarnęła firankę, wzniosła oczy ku niebu i rzekła:
— Pogoda cudna!
Rzekłszy to, wnet od pogody cudnej wzrok odwróciła i utkwiła go w drzwiach zamkniętych, za któremi ktoś szybko przebiegł. Lękliwy pośpiech był w tych za drzwiami przebiegających krokach; złote brwi młodej kobiety zadrżały, firanka wysunęła się z jej ręki i znowu opadła na okno.
A kiedy firanka przysłoniła okno, dziadek szczupły i siwy opuścił na kolana rękę, którą przed strugą światła ochraniał różowe powieki, i źrenice, drżącemi iskrami świecące, w zamknięte drzwi wlepiając, z głębokiego fotelu zapytał: