Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spokojnie poglądało na oczekiwanie, stojące od sufitu do podłogi i od ściany do ściany pokoju. Im jednym było wszystko jedno; one były uwięzionem na płótnie odbiciem czegoś, co przeminęło.
Skrzydło żałoby zatrzepotało w kącie, nadzieja do ziemi przypadła, sercami w piersiach zatargał strach. Młoda kobieta w cieniu firanki zapłakała, ktoś pod ścianą wymówił: Boże!
Dziadek zapytał:
— Ile godzin?
Nikt po zegarek nie sięgnął; tylko ojciec, szerokimi krokami ku drzwiom zamkniętym idąc i od nich ku oknu wracając — odpowiedział:
— Już dużo!
Te godziny, których było dużo, musiały być nocne; nikt z nich tej nocy nie spał. Jedna z kobiet pod ścianą półgłosem przeżegnała się:
— W imię Ojca, i Syna, i Ducha...
Druga, w czarnym czepeczku, wstała i cicha jak cień szła do okna, szepcząc:
— Zdrowaś Marya, łaskiś pełna...
— Pan z Tobą — westchnął dziadek.
I kilka naraz szeptów w cichym pokoju mówiło:
— Błogosławionaś między niewiastami...
Kobieta w czarnym czepeczku odgarnęła firankę — i do pokoju wlała się fala błękitu. Niebo