Przejdź do zawartości

Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.
W KTÓRYM CZYTELNIK UJRZY OSOBĘ KTÓRĄ DWA RAZY TYLKO WIDZIAŁ.

Tristan lżéj oddychając, poszedł obejrzeć wskazany mu dom przez pana Van-Dicka, Stara kobieta pilnowała i zarządzała tym domem, któren z meblami i sprzętami życzył sobie właściciel wynająć.
Dom składał się z sali jadalnéj i kuchni na dole, z trzech pokoi na pierwszém piętrze, z pokoju dla służących i ze strychu na drugiém.
Cena za wynajęcie domu była bardzo umiarkowana, z przyczyny, że miejsce położenia jego można już było za wieś rachować. Jednakże Tristan, pomimo że mieszkanie bardzo mu do gustu przypadłe, porachowawszy się że powinien żyć oszczędnie, gdyż uzbierane fundusze, prędkoby zostały wyczerpane i wtrącony by został w niedostatek, targował się długo z kobietą; a że jéj obiecał zatrzymać ją u siebie i że widać była pełnomocną u właściciela, spuściła mu najęcie domu, tak samo jak sobie życzył.
Zapłacił z góry za trzy miesiące i powiedział kobiecie że może pójść do pana Van-Dicka dowiedzieć się o nim, a nadewszystko, powinna sprowadzić mu pozostawione u kupca rzeczy; zapytał się potém, czy dom naprzeciwko stojący jest istotnie własnością pana Mametyna, a odebrawszy potwierdzającą wiadomość, poszedł zastukać do tych samych drzwi do których dwa dni pierwéj stukała pani Van-Dick; służący otworzywszy drzwi, przytrzymał je, jakby chcąc dać do zrozumienia, że nie ma nikogo w domu.
I rzeczywiście, to odpowiedział, na zapytanie Tristana.
— Czy jest pan Mametyn?
— Pojechał razem z panią na wieś, odpowiedział służący.
— A kiedy powróci? zapytał służącego.
— Nie wiemy tego.
— Gdzie wieś pana Mametyna? może nie daleko?
— O półtory ztąd mili.
— Czy oddają mu tam listy?
— Co drugi dzień odsyłają.
— W takim razie chcę napisać do pana doktora.
Służący przepuścił Tristana, wprowadził go do sali jadalnéj, przystawił mu krzesło do stolika i przyniósł wszystko co potrzeba do pisania.
Tristan wziął pióro i napisał wiersz pierwszy.
Ledwie te kilka słów skreślił, gdy usłyszał papugę śpiewającą:
Złoto jest tytko chimerą.
Zadrżał i pobladł.
Nie mógł się pomylić, to był głos papugi niegdyś jego.
Tristan odwrócił się drżąc cały i szukał oczyma znanego mu ptaka.
Nie było go w téj sali gdzie się znajdował.
Posłyszał po raz drugi śpiew ptaka, piskliwszym i pretensyonalniejszym jeszcze glosom wyśpiewany:
— Tak, tak, tak, złoto jest tylko chimerą.
Tristan idąc za głosom doszedł do ogrodu, gdzie zobaczył na pysznych prątkach papugę którą miał od matki, którą zostawił Ludwice i później poznał w Medyolanie.
Biedny młodzieniec drżał cały, najpewniejszym był, że wynalazł tę samę papugę; lecz chociaż ją wynalazł to nie dowodziło bynajmniéj że ten ptak należy do jego żony, a nawet podobniejszém było do prawdy że papuga mogła być do tamtéj podobna.
Istotnie, jakim to się sposobem zrobiło, że papuga oczywiście w Medyolanie z Ludwiką będąca, znalazła się teraz w Amszterdamie; właśnie w mieście w którém przemieszkiwał i gdzie żony swéj w licznych przechadzkach swoich ani razu nie spotkał? papuga mogła być sprzedaną, darowaną, ukradzioną: wszystkie takie i tym podobne przypuszczenia, gwałtownie zburzyły zmysły i rozum Tristana.
Przez ten czas, służący widząc że nieznajomy pan porwał się raptownie, pobiegł do ogrodu i zaczął z papugą rozmawiać: przestraszył się, że wpuścił człowieka który jest może złodziejem, a przynajmniéj waryatem, stojąc więc za Tristanem czekał niespokojnie końca przygody.
Tristan postrzegł się i spojrzał na służącego, nie wiedząc czy go ma zapytać.
— Piękny ptak, wymówił służący pokazując papugę, nie prawdaż panie?
— O! tak jest. Do kogo należy ta papuga?
— Do pana i do pani.
— Czy dawno tu jesteś.
— Nie, nie dawno panie.
— Jak przystałeś do tego domu, czy w nim już zastałeś tego ptaka?
— Tak jest panie, już go zastałem!
— Czy pani Mametyn stara także?
— Wcale nie, to pan jéj nie zna?
— Nie, znam tylko samego pana.
— Oh! pani Mametyn zupełnie młoda.
— Tak, tak, przypominam sobie, odrzekł Tristan ochłonąwszy z pierwszego pomieszania, chcący wszystkiego dowiedzieć się od służącego, a udając, że nie wielką wagę przywiązuje do tego co mu służący powiada i powiedzieć jeszcze może tak, przypominam sobie, zdaje mi się brunetka?
— Nie panie, i owszem blondynka
— Blondynka? czy może być?
— Z pewnością blondynka panie.
— Ale czy tylko pewny tego jesteś?
— O! najpewniejszy.
— Szczupła?
— Tak jest panie.
— Mała?
— Tak właśnie.
— Czy rodowita Francuzka?
— Pan ją zna.
— A imię jej na chrzcie?
— Ludwika.
Tristan znów zadrżał i było dla czego zadrzeć.
— Mój przyjacielu, odezwał się, czy pewny jesteś, że pan i pani Mametyn są na wsi?
— Z pewnością są na wsi.
— I tylko ztąd półtory mili do téj wsi w której się teraz znajdują?
— Ledwie nawet tyle drogi, jak panu powiedziałem.
I Tristan wróciwszy do sali jadalnéj podarł list zaczęty, wyszedł i cały w myślach pogrążony, szedł w stronę wskazaną przez służącego.
Można się domyśleć bez opisywania, jakie uczucia miotały sercem Tristana. Położenie jego nie było wcale komiczném, chociaż gdyby Tristan kogo innego widział w podobnych okolicznościach, nic omieszkałby go znaleść zabawnym.
I gdy sobie powtarzał: „Przecież jestem obudzony, nie śpię, nie marzę, idę na dobre do mojéj żony, której już trzeci rok nie widziałem, a która sobie na doprawdy za innego poszła; gdy sobie to powtarzał, miał ochotę wrócić się, choćby do domu Van-Dicka nawet.
„Jaką ja też rolę tam przedstawię, myślał sobie daléj idąc; niesposób abyśmy oboje Ludwika i ja zobaczywszy się raz pierwszy, nie wydali okrzyku. Co na to powie mąż jéj? Zresztą, żartuję sobie z tego pana; to ja jéj mężem jestem; to jéj sprowadzam rozwiązanie dramatu: ja robię całą katastrofę a nie podlegam jéj. Wszystko zresztą jedno, i jakkolwiek chciałbym tę całą przygodę ustroić, zawsze śmieszność z mojéj strony będzie.
„To jest nie mała przygoda! spodziewam się że nie mała!
„No teraz porozumujmy trochę. Czy powinienem ukazać się jak mąż, z chęcią zniweczenia tamtego szlubu i w celu odebrania mojéj żony? czy też mam przybyć na zaproszenie pana Mametyna i udając że nie wiem a niczém?
„Najpierwéj, w pierwszym przypadku mogę się mylić; pani Mametyn może mieć imię Ludwiki, może być właścicielką mojéj papugi, a może nie być moją żoną. Natenczas, pan Mametyn może posłać po ogrodnika, odźwiernego, i za pomocą tych i innych wszystkich służących swoich, bardzo uprzejmie kazać mnie wyrzucić za drzwi, za hałas i niepokój którybym w takim razie sprowadził w ciche jego ustronie, wywdzięczając się za ofiarowaną mi gościnność. Prawda, że sto na przeciw jednemu, mogę być pewnym, że pani Mametyn jest istotnie moją żoną, tém bardziéj że przypominam sobie bardzo dobrze, iż pan Van-Dick powiedział mi bardzo wyraźnie i to nie raz że państwo Mametyn widział w Medyolanie. W Medyolanie także widziałem moją papugę; oczywistą więc rzeczą że Ludwika była w Medyolanie. Tak, to Ludwika, to żona moja! nie masz na świecie siły, któraby mnie od niéj oddzielić mogła! wejdę więc po prostu i powiem: że przyszedłem po moją żonę. Ah! jak mi pilno usłyszeć, co téż oni na to powiedzą.
„Ah! mój Boże! co powiedzą? to łatwo zgadnąć, dodał po namyśleniu się; a ponieważ żona moja niechciała mnie w Medyolanie widzieć, tém bardziéj nie zechce mnie i tutaj zobaczyć. Dowodów żadnych nie mam, jeżeli jest wybaczającą, to mnie każę tylko za drzwi wypchnąć; a jeżeli taką nie jest, to mnie każę aresztować: natenczas wytoczą mi sprawę, z któréj dowiedzą się: albo żem umarł, albo też zapytają się jakiem prawem żyję, a gdy ich przekonam jakim sposobem zostaję przy życiu, natenczas wyjawi się żem Karola zabił, i utną mi głowę. Moja zaś żona ze swym mężem, naśmieją się do woli z téj przygody, i tak będzie po wszystkim.
„Już to niezawodnie lepiéj abym się przedstawił w charakterze o niczém niedomyślające go się człowieka, i czekał ztąd wynikających wypadków.
„Im dłużéj rozmyślam, tém mniéj mam wątpliwości. Pewny jestem, że Ludwikę tam ujrzę, dodał Tristan; nie zawodną rzeczą, że w jéj loży w Medyolanie widziałem pana Mametyna. Bo jakem go tylko postrzegł u pana Van-Dicka, zaraz twarz jego nie wydawała mi się obcą, owszem, zdawało mi się żem go gdzieś już widział. Myślę, rozmyślam na wszystkie strony! Zkąd im przyszła ta nagła dla mnie przyjaźń? Wiedziałaż Ludwika o mojéj w Amszterdamie bytności? żądałaż zbliżenia się ze mną, i dla tego ten sposób wynalazła? Gubię się w domysłach! w każdym razie, najroztropniéj nie wywoływać gwałtownością wypadków.
W takim to usposobieniu przybył nasz bohater przed wytworne i zamknięte sztachety, a przez nie ujrzał śliczny ogród, w głębi którego ukazywał się przecudny nie wielki domek biały cały ustrojony winogronem i wonnemi czepiającemi się roślinami.
Najszczególniejszém zdarzeniem, dom ten bardzo był podobny, jak to się zdarza między braćmi bliźniętami, do domu w którym był przemieszkiwał Tristan w Auteuil.
Nie bez wielkiego wzruszenia zrządzonego takiém przypomnieniem, Tristan zadzwonił.
Odgłos dzwonka rozległ się po ogrodzie: ogromny pies zaszczekał, a ogrodnik przyszedł bramę otworzyć.
— Czy jest pan Mametyn? zapylał Tristan.
— Pani jest, ale pana nie ma w domu.
Wzrastało pomięszanie naszego bohatera.
— Czy pan życzy sobie zobaczyć się i pomówić z panią? zapytał po niejakim czasie ogrodnik.
— Tak jest.
— Jakąż nazwę mam pani oznajmić?
— Pani mnie nie zna, po prosta powiedz pani, że ten pan przyszedł, którego pan Mametyn obstalował.
— Racz pan udać się do salonu.
Ogrodnik przeprowadził przez ogród odwiedzającego, otworzył mu do salonu bogato i gustownie umeblowanego na dole, gdzie pierwszą rzeczą która wzrok Tristana uderzyła, był portret żony jego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.